Brazylia robi "porządki" przed mundialem i po raz kolejny wzięła się za fawele
Brazylia dopina na ostatni guzik wszystkie przygotowania do piłkarskich mistrzostw świata, które rozpoczną się już za kilka tygodni. Przy tej okazji władze po raz kolejny próbują się pozbyć wstydliwego problemu, jakim są okalające metropolie dzielnice nędzy, czyli fawele. Mieszkańcy slumsów i aktywiści zgodnie zauważają, że takiej eskalacji przemocy nie było tu od lat. Czy i tym razem wielka koncepcja oczyszczenia faveli rozbije się z hukiem o mur rzeczywistości?
. Już za niecały miesiąc do Brazylii ściągną tłumy kibiców z całego świata. Będą odbierać bagaże na lotnisku, wietrzyć hotelowe pokoje, tłoczyć w kolejkach po cokolwiek, wybierać koszulki, czapki, szaliki, breloczki, a dla najmłodszych - rozmiar pluszowego pancernika Fuelco, oficjalnej maskotki brazylijskiego mundialu.
W przerwie między meczami przynajmniej część z nich skusi się na jedną z najpopularniejszych atrakcji - wycieczkę do którejś z faweli, czyli dzielnicy nędzy. Tam będą mogli posmakować egzotyki z lekką goryczką, z bliska dotknąć skrajnej nędzy, podejrzeć, jak żyją ci, którzy nie muszą martwić się o awans w pracy, markę nowego samochodu czy zepsutego laptopa.
Takie tête-à-tête dwóch światów: pierwszego i trzeciego. Co z niego wyniknie?
Dzielnice nędzy
Fawele to pokraczny bękart zniesionego w 1888 roku niewolnictwa i proklamowanej rok później republiki.
Pierwszą tego typu dzielnicę utworzyły niedobitki z Canudos, miasta założonego przez Antônio Vicente Mendes Maciela, charyzmatycznego mistyka i samozwańczego proroka, który stylizował się wyglądem i językiem na Jezusa Chrystusa. Przez cztery lata władze kilkakrotnie podejmowały eskapady do zbuntowanej osady - za każdym razem nieudane. Ta tymczasem rozrastała się błyskawicznie, z otwartymi ramionami przyjmowała przybyszów z innych zakątków kraju (wkrótce było ich już 30 tysięcy) i de facto stawała się niepodległym państewkiem zarządzanym w duchu czystego komunizmu.
W końcu w 1897 roku wojsko rządowe przypuściło szturm z prawdziwego zdarzenia, brutalnie spacyfikowało miasto i wymordowało większość jego mieszkańców. Ci, którzy uszli z życiem osiedlili się na dziko właśnie na wzgórzach okalających ówczesną stolicę kraju Rio de Janeiro.
W ich ślady poszła armia byłych niewolników, licząca wtedy około pięciu milionów ludzi. Jako cudza własność mieli minimalne perspektywy, po zrzuceniu kajdan, paradoksalnie, zmalały one do zera, bo dla większości z nich zyskanie wolności oznaczało jednocześnie utratę pracy i dachu nad głową. Jedynym miejscem, gdzie ci pariasi republikańskich rządów mieli możliwość przetrwania, okazały się prowizoryczne osiedla przyklejone do największych miast.
Fawele przez dekady rozrastały się, wchłaniając coraz rozleglejsze połacie terenu i coraz liczniejsze grupy ludności, ale ich prawdziwy boom nastąpił w latach 70., gdy chłopi ruszyli do miast za chlebem. Tam co najwyżej czekały na nich porzucone kartony i skrawki blachy, z których musieli zbudować swoje życia na nowo. Tak powstała rozległa sieć ponad sześciu tysięcy slumsów, w których - według spisu powszechnego z 2010 roku - gnieździ się co szesnasty Brazylijczyk.
Władze oczywiście przez lata usiłowały zlikwidować tę hydrę poprzez próby odrąbania jej kolejnych głów: biedy, analfabetyzmu i katastrofalnego poziomu edukacji (w fawelach tylko co ósme dziecko chodzi do szkoły), dziurawej jak sito szalupy ratunkowej w postaci usług socjalnych, wreszcie - niepohamowanej przestępczości. Gdy okazało się, że coraz bardziej zdecydowanie aspirująca do pozycji lokalnego mocarstwa Brazylia będzie gospodynią dwóch wielkich międzynarodowych imprez - mistrzostw świata w piłce nożnej w 2014 roku i letnich igrzysk olimpijskich dwa lata później - trzeba było jeszcze wyżej zakasać rękawy.
Nowe porządki
Już w 2008 roku do dzielnic nędzy wjechały pierwsze buldożery, by zrównać z ziemią blaszane puszki, służące za domy i sklepy tysiącom biedaków i przygotować grunt pod wioski olimpijskie, hotele i autostrady (czytaj więcej). Rok później w fotelu burmistrza Rio de Janeiro rozsiadł się Eduardo Paesa. Od razu zapowiedział, że nie zamierza ograniczać się jedynie do przypudrowania noska faveli (tak, by ładnie prezentowały się w kamerach i obiektywach światowych mediów), lecz przeprowadzi ich gruntowny lifting. Czyli do 2020 roku przemieni je ze papierowo-blaszanych slumsów w betonowe osiedla z prawdziwego zdarzenia.
Póki co dawna dzielnica przemysłowa Barrio Carioca została przekształcona w mieszkalną. Wyrosły tam m.in. szkoła, hala gimnastyczna, centrum handlowe, nowoczesna klinika i ponad setka czteropiętrowych bloków. Docelowo do tego zawieszonego między piekłem slumsów a niebem luksusowych apartamentowców ma zostać przesiedlone 10 tysięcy biedaków. Tylko że im do wyprowadzki wcale się nie spieszy. Benedita Marques, która nie załapała się na bilet do lepszego świata, w rozmowie z BBC wyjaśnia: - Przesiedlają nas, bo rzekomo jesteśmy w niebezpieczeństwie, ale my nigdy nie odczuwamy zagrożenia. Jesteśmy szczęśliwi w naszej społeczności.
Jej dawna sąsiadka, Regina, która już przeprowadziła się do Barrio Carioca, dodaje: - Wolimy żyć z przemytnikami (narkotyków) niż z policjantami.
Teresa Williams, która prowadzi bloga Rio On Watch, wyjaśnia, że wcale się tym szokującym na pierwszy rzut oka deklaracjom nie dziwi. - (Fawele) nie są tak niebezpieczne, jak się je postrzega. Poza tym ludzie zbudowali je własnymi rękoma.
A jeśli przyjrzeć się poczynaniom stróżów prawa w brazylijskich dzielnicach nędzy, słowa Reginy i Benedity stają się wręcz racjonalne.
Argument siły
Zwolennicy szybkich i mocnych ciosów wymierzonych w rządzące w dzielnicach nędzy wyciągają asa z rękawa: w końcu favelę A Maré udało się opanować w zaledwie kwadrans bez ani jednego strzału. Jednym z nich jest João Trajano z Laboratorium Analiz nad Przemocą Uniwersytetu Krajowego w Río de Janeiro, którzy przekonuje, że błyskawiczna pacyfikacja A Maré może okazać się pierwszym krokiem w na właściwej drodze do ostatecznego rozwiązania problemu.
To dlatego od pięciu lat w fawelach operuje prawie 40 oddziałów UPP, specjalnych jednostek policji. Im bliżej godziny zero, tym bardziej intensyfikują swoje działania. I tym mniej mają skrupułów.
Już wcześniej Amnesty International oskarżała brazylijskie służby porządkowe o używanie "drastycznych i represyjnych metod" i "łamanie praw człowieka dużej części populacji". Wielokrotnie też wybuchały lokalne zamieszki w związku ze zbrodniami, o które oskarżane były oddziały policji i wojska.
Ostatnio Brazylijczyków z niższych klas rozjuszyła śmierć popularnego tancerza Douglasa Rafaela de Silvy. Jego zmaltretowane zwłoki znaleziono półtora miesiąca temu. Dziennikarze i obrońcy praw człowieka szybko skojarzyli fakty i odkryli wiele analogii między jego śmiercią a morderstwem Amarilda Diasa de Souzy, 43-letniego ojca sześciorga dzieci, aresztowanego w drodze do sklepu przez oddziały UPP. Gdy znaleziono w końcu jego ciało, posypały się głowy, a na ławie oskarżonych zasiadło aż 25 policjantów, oskarżonych o udział w jego zamordowaniu.
Na kilka tygodni przed mundialem do pokoju, a przynajmniej względnego spokoju, wciąż jest daleko. Być może nawet dalej, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Mieszkańcy slumsów i aktywiści z organizacji pozarządowych zgodnie zauważają: takiej eskalacji przemocy nie było tu od 2010 roku, kiedy to władze zainicjowały operację pacyfikacyjną.
Mimo to minister sprawiedliwości Eduardo Cardozo przekonuje, że wszystko jest pod kontrolą. - Jesteśmy przygotowani na przyjęcie turystów i obronę mieszkańców - zapewnia polityk. Jednak doświadczenia sprzed zaledwie siedmiu lat sugerują raczej, że do jego słów należałoby dodać wielki znak zapytania.
Pierwszy test Brazylia ma już za sobą
Gdy mowa o wielkich perspektywach, jakie kreślą dla Brazylii dwie zbliżające się wielkimi krokami imprezy międzynarodowe, rzadko wspomina się o tym, że ojczyzna samby pierwszy test ma już za sobą. W 2007 roku to właśnie w Brazylii odbyły się Igrzyska Panamerykańskie, w których wzięli udział reprezentanci 42 krajów z zachodniej części globu.
Wtedy, podobnie jak teraz, do oczyszczenia faweli, została oddelegowana 10-tysięczna armia żołnierzy, policjantów i służb bezpieczeństwa. Przez miesiąc dwoili się i troili, by przygotować Rio de Janeiro na igrzyska, przede wszystkim - jeśli nie przepędzić, to chociaż unieszkodliwić na czas imprezy rządzące dzielnicami nędzy gangi. Udało się - po raz pierwszy od 20 lat ich mieszkańcy zaznali dnia pokoju. A właściwie dwóch dni, bo już następnego dnia uliczne walki - a trzeba pamiętać, że w fawelach walczy każdy z każdym - rozgorzały na nowo. Zginęło 10 osób, a mieszkańcy slumsów w ramach protestu zablokowali autostradę Grajaú-Jacarepaguá i puścili z dymem jeden autobus i dwa samochody. Dalej było już tylko gorzej.
Czy i tym razem wielka koncepcja oczyszczenia faveli rozbije się z hukiem o mur rzeczywistości? Prawdopodobnie tak. I zapewne bolesne upadki będzie zaliczać jeszcze wielokrotnie - dopóki decydenci nie zrozumieją, że problem dzielnic nędzy trzeba rozwiązać przede wszystkim dla dobra ich mieszkańców, nie pod międzynarodową publiczkę.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski