Bp Tadeusz Pieronek nie żyje. Był jak Franciszek, zanim stało się to modne
Bp Pieronek nie był niewiniątkiem o barankowym usposobieniu. Potrafił nie tylko wbić szpilę, ale mocno nadepnąć na odcisk. Nie był luminarzem liberalnej otwartości, choć w te szaty za życia i po śmierci ubierają go media, w których ostatnio często bywał. W niepamięć puszczono jego wypowiedzi, które dziś przysporzyłyby mu łatkę katotaliba i ciemnogrodu.
Polaryzował w pełnym tego słowa znaczeniu - można powiedzieć, że ideowo mógł się poczuć spełniony, bo przecież atakowany był z podobną żarliwością przez środowiska lewicowe, jak i ultraprawicowe oburzone „brakiem ortodoksyjności” biskupa. Te ostatnie - oczywiście, z Chrystusem i Kościołem na ustach - nawet po śmierci nie odpuściły Pieronkowi, którego odejście przyjęto z ulgą i przeświadczeniem, że drzwi raju są przed nim zatrzaśnięte.
Biskup Pieronek był hierarchą, choć trochę mało biskupim. Doskonale dogadywał się z mediami, mówił normalnie, zachowywał się normalnie bez księżo-biskupiego wielkopaństwa, a to w Polsce już bardzo dużo. Bp Pieronek potrafił rozmawiać, lubił się spierać, lubił bywać i zabierać głos. Przez dużą część Polaków traktowany niczym Radio Wolna Europa w prorządowym episkopacie, celebryta kościelnego zdrowego rozsądku, a przez innych… wiadomo - sprzedawczyk, neoliberał i platformers w biskupich szatach.
Dobry Tadeusz Kościoła
Biskup Tadeusz - trzeba to oddać - jako jeden z pierwszych polskich hierarchów rzymskokatolickich starał się mówić o Kościele w podobny sposób jak dziś papież Franciszek. Wystarczy wspomnieć jego pierwszy wywiad rzekę „Kościół bez znieczulenia” lub kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset wywiadów. Niezapomniany pozostanie jego udział w Woodstocku. Czy był Franciszkowy, zanim to się stało modne? To byłaby może przesada, ale dla większości mediów był Dobrym Tadeuszem Kościoła, w przeciwieństwie do innego Tadeusza, któremu dziś przypisuje się cudowne zdolności trzęsienia Kościołem w Polsce.
Ze względu na swoje poglądy, być może popularność i/lub z powodu innych okoliczności, był samotną wyspą, nawet jeśli dziś zabije dla niego Dzwon Zygmunta. Po zakończeniu misji sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski (KEP) został odizolowany, choć zasługi miał ogromne - szczególnie kościelno-prawne związane z konkordatem. Był też odpowiedzialnym za pielgrzymkę Jana Pawła II w 1997 r. i cenionym kanonistą, profesorem.
Gdy w 1998 r. odszedł ze stanowiska sekretarza generalnego KEP, miał zaledwie 64 lata i w sumie był naturalnym kandydatem na eksponowaną diecezję, może metropolię lub wyżej. Pozostał formalnie biskupem pomocniczym diecezji sosnowieckiej, a później został rezydentem archidiecezji krakowskiej. Czy był kandydatem na jakikolwiek urząd? Może. Przerwa w karierze kościelnej wzniecała spekulacje o szklanym suficie dla Pieronka, słabej pozycji wśród kolegów biskupów i złych notowań u nuncjuszy. Pieronek skoncentrował się na działalności naukowej. Był odpowiedzialny m.in. za doroczną konferencję europejskiej chadecji, organizowaną przez Fundację Konrada Adenauera, co też nie przysparzało mu przyjaciół.
Wraz ze śmiercią biskupa Pieronka na pewno zubożeje krajobraz komentarzy płynących z ust polskich hierarchów. Biskup Pieronek mógł sobie pozwolić na ostrzejsze wypowiedzi, bo nie był ordynariuszem odpowiedzialnym za diecezję, był znanym i szanowanym emerytem, więc cóż mogli mu zrobić przeciwnicy, poza roztoczeniem kordonu bezpieczeństwa wokół niego?
A on korzystał z tej wolności i mówił, co chciał. Nierzadko jego słowa były młynem na wodę prawicy, która oskarżała o obłudę konkurentów, zarzucających Kościołowi, jakoby stał po stronie dobrej zmiany. „Wy macie przecież Pieronka, platformerskiego biskupa”. Z drugiej strony bywał skrajnie niepoprwany politycznie. "Ale oni, Żydzi, mają dobrą prasę, ponieważ dysponują potężnymi środkami finansowymi, ogromną władzą i bezwarunkowym poparciem Stanów Zjednoczonych i to sprzyja swego rodzaju arogancji, którą uważam za nie do zniesienia" - kto z lewicowych apologetów pamięta, że to jego słowa?
Odchodzą hierarchowie Jana Pawła II
Po śmierci bp. Pieronka posypały się komentarze, że bardzo go będzie brakować. Z pewnością będzie brakować plastycznych wypowiedzi niebanalnego człowieka, jednak naiwnością byłoby sądzić, że śmierć biskupa zmieni w jakiś znaczący sposób oblicze Kościoła rzymskokatolickiego nad Wisłą. Wpływ biskupa Pieronka na życie Kościoła był i tak wirtualny.
Może te analizy, krążące wokół narracji o "niepowetowanej i przełomowej stracie”, więcej mówią o polskich katolikach niż o bp. Pieronku, którego znakiem firmowym była skromność i wyrazistość. Polacy zdają się cierpieć na syndrom mesjański. Wciąż czekają na kościelnego czy politycznego mesjasza. Był kardynał Stefan Wyszyński, Jan Paweł II, kard. Franciszek Macharski, dla części - choć mniejszego kalibru - był bp Tadeusz Pieronek.
Co rusz jakiś biskup, który wyłamuje się z masy episkopatu, obwoływany jest nową wiosną polskiego Kościoła. Przykładów jest co najmniej kilka i chyba jeszcze więcej powodów. "Czy ty jesteś tym, za kogo cię ludzie uważają, czy na innego mamy czekać?"
Katolicy – i nie tylko – zapominają, że Mesjasz już przyszedł i nie trzeba czekać na innnego, Jego urodziny niedawno obchodziliśmy i wciąż świętujemy. Oglądanie się na mesjasza w koloratce i purpurze paraliżuje poczucie własnej odpowiedzialności za szeroko rozumianą wspólnotę.
Śmierć Biskupa Tadeusza Pieronka nie sprawi, że polski Kościół rzymskokatolicki będzie bardziej nacjonalistyczny czy mniej otwarty. Byłoby to myślenie magiczne i wynikające z pomieszania porządków oraz braku rozeznania. Odejście bpa Pieronka jest kolejnym etapem, który powoli zamyka erę biskupich nominacji Jana Pawła II. Odchodzą hierarchowie, którzy bez wątpienia wywarli wielki wpływ na to, jakim dziś jest polski katolicyzm i jak widzą go ci, którzy są poza nim.
Biskupie Tadeuszu, Chrystus się narodził i zmartwychwstał!