Bomba atomowa i "zielone ludziki" - tak Putin zgarnął Ukrainę
Oficjalne wypowiedzi, loty bombowców strategicznych i ćwiczenia wojskowe świadczą o tym, że Rosja celowo wymachiwała nuklearną szabelką w kierunku NATO w czasie konfliktu na Ukrainie. Sojusz Północnoatlantycki odpowiadał na te demonstracje siły w sposób powściągliwy i unikał licytowania się z Kremlem na atomowy potencjał. Według najnowszego raportu Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, NATO powinno odświeżyć swoją politykę jądrową tak, by w przyszłości móc ograniczyć taką strategię Kremla.
30.07.2015 | aktual.: 30.07.2015 18:45
Według Jacka Durkalca, autora raportu, nuklearny arsenał Rosji był istotnym czynnikiem, który wpłynął na powodzenie "hybrydowej" wojny na Ukrainie. "Zielone ludziki", udział rosyjskich oficerów i kampania dezinformacyjna to jedna strona konfliktu. Drugą była groźba użycia całego spektrum konwencjonalnych metod bojowych, łącznie z bronią atomową.
Zdaniem analityka PISM, kryzys ukraiński miał także swój nuklearny wymiar, z którym musiał zmierzyć się Zachód. I nie chodzi tylko o sam fakt posiadania broni atomowej przez Rosję, ale także o szereg aktywności Kremla. "Rozsądne jest wnioskowanie, że w czasie kryzysu Rosja z rozmysłem wysyłała nuklearne komunikaty" - pisze Durkalec.
Raport PISM ocenia, że NATO rozważnie uniknęło zaangażowania w nuklearną licytację, jednak równocześnie wskazuje, że kremlowska polityka ujawnia, że Sojusz musi na nowo wypracować mechanizmy odpowiedzi na tego typu groźby. Jacek Durkalec zastrzega, że nie chodzi o gwałtowne kroki w stylu rozmieszczania głowic w środkowo-wschodniej Europie. Zamiast tego, proponuje ponowne zdefiniowanie "narzędzi zarządzania kryzysem" czy "przeprojektowanie nuklearnej strategii komunikacyjnej".
Nuklearna szabelka Rosji
Raport PISM wskazuje sytuacje, w których Rosja odwoływała się do swojej nuklearnej potęgi. Przykładowo: w sierpniu 2014 Władimir Putin twierdził, że żaden kraj nie ma intencji "rozpoczęcia wojny z Rosją na dużą skalę", bo jest ona "jedną z największych potęg nuklearnych". Z kolei w dokumencie, wyemitowanym w marcu 2015 przez rosyjską telewizję, Putin dał do zrozumienia, że mógłby ogłosić gotowość Rosji do użycia broni nuklearnej w czasie aneksji Krymu.
O krok dalej poszedł Dmitrij Rogozin, wicepremier Rosji i jej stały przedstawiciel przy NATO, który w maju 2014 roku w odpowiedzi na naruszenie rumuńskiej przestrzeni powietrznej napisał na Twitterze, że następnym razem piloci będą lecieli bombowcem strategicznym Tu-160.
Wszystkich przebił nieprzewidywalny Władimir Żyrinowski, który w sierpniu 2014 roku mówił o "zagładzie" Polski i państw bałtyckich, które zostaną "wymazane" i "nic z nich nie zostanie".
Pokaz siły
PISM wskazuje, że w czasie ukraińskiego kryzysu wzrosła także liczba patroli bombowców strategicznych poza rosyjską przestrzenią powietrzną. Według amerykańskiego admirała Williama Gortneya, w 2014 roku było ich najwięcej od czasu zimnej wojny.
Wzrosła również liczba ćwiczeń (także niezapowiedzianych) powiązanych z bronią nuklearną. Przykładowo, w marcu 2014 roku Rosja zaangażowała w manewry 10 tys. członków wojskowych sił strategicznych. Dwa miesiące później Kreml zarządził ćwiczenia, w ramach których dokonano testu dwóch interkontynentalnych pocisków balistycznych Topol, dwóch pocisków balistycznych Siniewa (wystrzeliwanych z okrętów podwodnych) oraz sześciu pocisków typu cruise (odpalanych z powietrza). Wszystkiemu przyglądał się Władimir Putin.
Wypowiedzi i ćwiczenia w jasny sposób pokazują, że w czasie ukraińskiego kryzysu Rosja faktycznie wysyłała w świat atomowy komunikat. "W czasie kryzysu nawet rutynowe wojskowe czynności przekładają się na sygnał, a Rosja przekroczyła zwyczajową rutynę. Jej aktywność na polu nuklearnym miała bezprecedensową częstotliwość, skalę i złożoność, a także była prowokująca z natury" - czytamy w raporcie.
Durkalec wskazuje też, że nie ma przypadku w tym, że Rosja najmocniej wymachiwała nuklearną szabelką w marcu i sierpniu 2014 roku, ponieważ właśnie wtedy doszło odpowiednio do aneksji Krymu i wkroczenia rosyjskich sił na wschodnią Ukrainę.
Nie oznacza to, że Kreml wyrażał wówczas chęć użycia atomowych głowic, jednak wykorzystywał je do osiągnięcia politycznych i militarnych celów. Z takim postępowaniem niekoniecznie umiało poradzić sobie NATO.
Dylemat NATO
Sojusz nie zwiększał nuklearnej gotowości, nie modyfikował grafiku i częstotliwości dorocznych manewrów, a tylko niektóre z ćwiczeń wyszły poza wcześniejsze planowanie i wykorzystano w nich dodatkowy sprzęt i uzbrojenie. Postawa NATO była zdecydowanie mniej bojowa niż Rosji, a manewry miały na celu zapewnić członków Sojuszu o bezpieczeństwie, a nie onieśmielać Rosję.
"Ukraiński kryzys ujawnił wątpliwości co do efektywności środków odstraszania NATO. Powszechny niepokój związany z rosyjską agresją na Ukrainie pokazał, że Rosja może podjąć ryzyko ataku na państwo NATO, przy wykorzystaniu konwencjonalnej broni i nuklearnego szachowania, by ograniczyć odpowiedź członków Sojuszu" - czytamy w raporcie.
Jacek Durkalec ocenia, że jednym z najważniejszych pytań, na jakie musi odpowiedzieć NATO, jest sposób, w którym Sojusz powinien przedstawiać publicznie swoją politykę nuklearną. "Dylemat NATO polega na tym, czy powinno się 'utrzymywać ciszę' czy 'wyjaśniać' swoje stanowisko" - pisze autor i dodaje, że przez długie lata NATO wybierało pierwszą opcję.
Jednak w nowych warunkach, dyktowanych przez Rosję, analityk PISM doradza, by NATO przeszło do "wyjaśniania" roli nuklearnego odstraszania. "Tylko dzięki wyjaśnieniu NATO może wysłać wyraźny sygnał, że nuklearna postawa Rosji jest nie do zaakceptowania. Tylko publiczne potępienie może na dłuższą metę wnieść wkład we wzmacnianie norm, które będą przeciwne wykorzystywaniu nuklearnej broni w roli narzędzia represyjnych akcji" - podsumowuje autor.