Bohaterka "seksafery" podejrzana o oszustwo
Główny świadek w tzw. seksaferze w Samoobronie Aneta K. jest podejrzana o oszustwo. Prokuratura w Piotrkowie Tryb. postawiła jej ten zarzut w związku ze śledztwem dotyczącym przywłaszczenia środków finansowych na szkodę Samoobrony. Aneta K. nie przyznaje się do winy, a zdaniem jej obrońcy - "zarzut jest bezpodstawny".
Rzecznik prasowy prokuratury Witold Błaszczyk, Aneta K. w okresie od marca do listopada 2002 roku w Tomaszowie Mazowieckim działając wspólnie i w porozumieniu z góry powziętym zamiarem, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadziła do niekorzystnego rozporządzenia mieniem osób, które wpłacały pieniądze na kampanię wyborczą Samoobrony.
Chodzi o kilkadziesiąt osób. K. miała informować je, że wpłacone pieniądze będą szły na kampanię. Takie same zarzuty maja usłyszeć b. politycy Samoobrony Stanisław Łyżwiński i Waldemar Borczyk. W sumie ta trójka miała oszukać partię na kwotę 60 tys. zł. Grozi im kara do ośmiu lat więzienia.
Piotrkowska prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie z doniesienia lidera Samoobrony Andrzeja Leppera. Aneta K. przed ujawnieniem "seksafery" była dyrektorem biura poselskiego Stanisława Łyżwińskiego w Tomaszowie Maz.
Zdaniem mec. Agaty Kalińskij-Moc zarzut postawiony jej klientce jest bezpodstawny. Nie znajduję żadnej podstawy, aby mojej klientce postawić zarzut, że działała świadomie i miała świadomość, że wypełniając polecenia przełożonych naraża się na odpowiedzialność karną - mówiła dziennikarzom po zakończeniu przesłuchania. Dlatego - jej zdaniem - brak świadomości powoduje, że nie można mieć do czynienia z popełnieniem oszustwa przez jej klientkę.
Dodała, że jej klientka ujawniła już wcześniej wszystkie sprawy i okoliczności, również te dotyczące nieprawidłowości finansowych w Samoobronie.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie dojdzie w piotrkowskiej prokuraturze do przesłuchania Łyżwińskiego i postawienia mu zarzutów. Jak powiedział Błaszczyk, b. poseł zapoznaje się w tym czasie w Łodzi z aktami sprawy - także związanej z seksaferą - w której podejrzany jest m.in. o gwałt. Do Piotrkowa Tryb. miał zostać przewieziony z aresztu, w którym przebywa od sierpnia ub. roku.
Według rzecznika piotrkowskiej prokuratury, Łyżwiński ma być przesłuchany w charakterze podejrzanego w lutym. Nie wiadomo, kiedy zostanie przesłuchany Borczyk, bo prokuratura nie ma informacji, czy dotarło do niego zawiadomienie o stawieniu się w prokuraturze.
Śledztwo w sprawie tzw. seksafery w Samoobronie wszczęto w grudniu ub. roku po publikacji w "Gazecie Wyborczej". Tekst powstał na podstawie relacji Anety K., b. radnej Samoobrony w łódzkim sejmiku i b. dyrektor biura poselskiego Łyżwińskiego.
Kobieta utrzymuje, że pracę w partii dostała za usługi seksualne świadczone Łyżwińskiemu i Lepperowi. K. twierdziła, że ojcem jej najmłodszego dziecka jest Łyżwiński, jednak badania DNA to wykluczyły. Test DNA wykluczył także ojcostwo Leppera.
Zarzuty przedstawiono dotąd pięciu osobom, m.in. Lepperowi i Łyżwińskiemu. Ten ostatni jest podejrzany o gwałt, przyjmowanie i żądanie korzyści osobistych o charakterze seksualnym, wykorzystania lub usiłowania wykorzystania seksualnego czterech kobiet, w tym Anety K., nakłaniania jej do przerwania ciąży oraz podżegania do porwania biznesmena. B. poseł nie przyznaje się do zarzucanych czynów. Przebywa w areszcie. Grozi mu do 10 lat więzienia.
Do zarzucanych czynów nie przyznaje się także Lepper. B. wicepremier jest podejrzany o żądanie i przyjmowanie korzyści osobistych o charakterze seksualnym od Anety K. oraz usiłowanie doprowadzenia innej działaczki Samoobrony do obcowania płciowego. Grozi mu do ośmiu lat więzienia.
Pozostali podejrzani w "seksaferze" to: b. asystent Łyżwińskiego, radny Jacek P. (jego proces toczy się przed piotrkowskim sądem), b. działacz Samoobrony z Myślenic Franciszek I. i b. działacz tej partii z Tomaszowa Maz. Paweł G. Pierwszemu z nich grozi do ośmiu, a pozostałym do pięciu lat więzienia. Śledztwo dobiega końca, a oskarżeni zapoznają się już z aktami sprawy.
W ciągu najbliższych tygodni akt oskarżenia w "seksaferze" powinien trafić do sądu.