Bogusław Liberadzki: Polskę traktują jak kraj "starej" Unii
- Nasi koledzy z Niemiec czy Francji traktują Polskę już jako "stary" kraj Unii - opowiada Wirtualnej Polsce Bogusław Liberadzki, czołowy kandydat SLD-UP w eurowyborach w okręgu zachodniopomorsko-lubuskim.
27.05.2009 | aktual.: 28.05.2009 13:30
WP: Andrzej Kędzierawski: Co jako europoseł zamierza Pan zrobić dla Polski?
Bogusław Liberadzki: Jeśli wyborcy obdarzą mnie tak wysokim zaufaniem, że otrzymam mandat europosła po raz drugi, z pewnością będę starał się, by ponownie zasiąść ponownie w Komisji Transportu i Turystyki. Problemy rozwoju infrastruktury transportowej to moja pasja zawodowa, a także polityczna, ponieważ dziedziny tej od polityki nie sposób oddzielić. Mam tez tutaj osobistą motywację, ponieważ w ubiegłym roku niezależne organizacje i firmy z branży transportowej przyznały mi w kategorii transport tytuł Posła Roku 2008. Wynika z tego, że trochę się na tym znam.
A dla Polski, jeśli chodzi o rozwój infrastruktury transportowej, najważniejsze jest utrzymanie jak najdłuższych okresów przejściowych, zanim każda zachodnia firma będzie mogła swobodnie poruszać się na naszym rynku. W szczególności dotyczy to kolei, zarówno przewozów towarowych, jak i osób. Będę tez robił wszystko, by w kolejnym rozdaniu budżetowym Unii, po raz kolejny znalazły się jak największe środki finansowe na dalszą rozbudowę i modernizację polskich dróg, kolei i szlaków żeglugi śródlądowej. Ten ostatni obszar jest do dziś kompletnie zaniedbany. Poda tylko jeden przykład. Przed wojną Odrą barki przewoziły rocznie 20 milionów ton towarów, dziś zaledwie około 5 milionów ton.
W tej kadencji byłem także wiceprzewodniczącym Komisji Kontroli Budżetowej. To miejsce, w którym sprawdzamy jak wydatkowane są środki unijne. To w tej komisji zapala się czasami światło ostrzegawcze dla danego kraju, że nie radzi sobie z wydatkowaniem pieniędzy lub robi to źle. Będąc w tej komisji, można znacznie wcześniej dostrzec na przykład zagrożenia dla Polski związane z funduszami unijnymi. Innymi słowy, można pomóc Polsce w sytuacji, gdy unijna pomoc jest dla naszego kraju zagrożona lub źle wydatkowana. **
WP: Na jakim poziomie zna Pan język angielski oraz czy zna Pan inne obce języki?
- Posługuję się swobodnie językiem angielskim i rosyjskim w mowie i w piśmie. Poznałem tez podstawy francuskiego i niemieckiego, które często używane są poza salą obrad.
WP: Jakie jest Pana doświadczenie w polityce, w polityce europejskiej oraz w pracy w międzynarodowych instytucjach?
- W kraju w latach dziewięćdziesiątych pełniłem funkcje wiceministra a później ministra transportu i gospodarki morskiej, później byłem przez dwie kadencje Posłem na Sejm RP. Doświadczenie międzynarodowe zdobyłem nieco wcześniej. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych pracowałem jako przedstawiciel Polski w placówce ONZ w Genewie. A już tej dekadzie najpierw byłem obserwatorem w Parlamencie Europejskim, a później zostałem wybrany przez wyborców lubuskiego i zachodniopomorskiego na Posła do Parlamentu Europejskiego. Wymieniam tylko te najważniejsze etapy mojego politycznego życiorysu.
WP: Czy któreś z unijnych praw, dyrektyw, ustaw bądź projektów ustaw mogą zagrażać Polsce? Jeśli tak, to jakie?
- Trudno byłoby wymienić dyrektywę unijną, która w jakiś sposób zagrażałaby Polsce. Możemy raczej mówić, że w czasami kształt prawa unijnego nie był taki, jaki byśmy chcieli mieć my, Polacy. Dotyczy to na przykład dyrektywy usługowej, która na początku dawała olbrzymie możliwości ekspansji naszych przedsiębiorców na rynkach unijnych, ale jej ostateczny kształt nie była już tak korzystny dla naszego biznesu. Najważniejsze jest to, by każde rozporządzenie, każda dyrektywa trzymała się zasady solidaryzmu europejskiego. Czyli tak naprawdę, by spory o unijne prawo kończyły się kompromisem.
WP: Gdzie jest granica ingerencji prawa unijnego w polskie prawo krajowe? Jaki powinien być prymat tych praw?
- Granica tej ingerencji jest dość wyraźna. Prawo unijne nie może naruszać kluczowych dla nas interesów gospodarczych, nie może też narzucać nam wzorców kulturowych, które byłyby sprzeczne z naszą tradycją. Oczywiście należy pamiętać, że nie jesteśmy na razie zbyt silnym graczem w Brukseli. Ale to od nas zależy, od europosłów, od Rządu RP, ile potrafimy wywalczyć korzystnych dla naszego kraju rozwiązań prawnych, które będą wzmacniały polityczną i gospodarczą pozycję Polski w Europie. WP: Czy Polska powinna walczyć w UE o pielęgnowanie chrześcijańskich korzeni Europy? Jeśli tak, to w jakiej mierze i w jaki sposób?
- Nie wiem, czy walczyć jest tu odpowiednim słowem. Europa jest rzeczywiście w dużej mierze zlaicyzowana. Polska jeszcze nie, ale ten proces dostrzegamy także u nas. Moim zdaniem, politycy, którzy uważają taką walkę za konieczną powinni to robić racjonalnie. To znaczy, jeśli chcą odpowiednich zapisów o chrześcijańskich korzeniach Europy, powinni szukać najpierw zwolenników dla swojego projektu. Bo przecież nikt rozsądny, nie podważa tezy o chrześcijańskich korzeniach Europy.
WP: Czy wciąż istnieje podział na tzw. nową i starą Unię? Jeśli tak, to gdzie jest on widoczny?
- Trudno oczekiwać, by po pięciu latach członkostwa znikły wszelkie podziały na „starą” i „nową” Unię. Ale nasi koledzy z Niemiec, czy z Francji mówią: nie jesteście już nowi, jesteście z nami pięć lat. I traktują właściwie Polskę jako „stary” kraj Unii. To oznacza mniejszą tolerancję dla błędów, które czasami popełniamy. A tak naprawdę, ten podział zniknie do końca szybko, jeśli oto zadbamy sami, my, Polacy, narożnych poziomach, społecznym politycznym i oczywiście gospodarczym.
WP: Jaka powinna być polityka UE wobec Rosji? Czy możliwe jest uniezależnienie się od Rosji jako dostawcy potrzebnych Europie surowców?
- Odpowiem krótko. To musi być polityka szyta na miarę. Na miarę naszych możliwości i na miarę naszego wschodniego partnera, który nadal jest przecież wielkim graczem w światowej i europejskiej polityce. Sądzę, że to najkrótsza dewiza powodzenia Polski w kontaktach z Rosją. Natomiast uniezależnienie się Europy od rosyjskich dostaw gazu i ropy w perspektywie najbliższej dekady wydaje się mało realne. To widać gołym okiem. Poszczególne państwa Unii podpisują umowy z Rosją i realizują swoje własne strategiczne interesy. Jeśli nawet nastąpiłby proces wycofywania się z dostaw rosyjskich surowców to potrwa on być może nawet 20 lat. WP: Czy Turcja powinna zostać członkiem UE? Jaki powinien być klucz przyjmowania nowych państw członkowskich?
- W gronie państw członkowskich nie ma jednolitego stanowiska w sprawie Turcji. Zdecydowanie przeciwna jest temu na przykład Francja. Polska ma silne historyczne więzi z Turcją, ale nawet gdybyśmy głośno popierali przyjęcie tego kraju do Unii, to sami niewiele tu zdziałamy. Musimy także pamiętać o tym, że Turcja byłaby ludnościowo największym państwem Unii Europejskiej. Uważam, że nie można przed Turcja zamykać drzwi.
Trzeba natomiast bardzo precyzyjnie ustalić, kiedy i na jakich warunkach tak duży kraj, dodajmy kraj muzułmański, może znaleźć się w Unii. Co do klucza przyjmowania nowych państw, nie uważam, by należało tutaj coś zmieniać. Liczą się przede wszystkim wskaźniki ekonomiczne i wola przyjęcia przez nowy kraj członkowski uniwersalnych wartości, które wyznajemy przecież w całej Europie, niezależnie od tego, jaka religia dominuje w danym społeczeństwie.
W przypadku Turcji na pewno potrzebny jest kompromis - i z jednej i z drugiej strony. Jeśli chodzi o Ukrainę sprawa byłaby łatwiejsza, ale dopóki nasz wschodni sąsiad będzie targany nieustającymi konfliktami, to perspektywa przyjęcia do Unii będzie się oddalać, a nie przybliżać.
WP: Jakie jest Pana stanowisko w sprawie uprawy i sprzedaży produktów GMO?
- Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Znam argumenty obrońców żywności modyfikowanej genetycznie i jej przeciwników, głównie pochodzących ze środowiska ekologów. Zwolennicy GMO twierdzą, że nikt nie udowodnił do tej pory, by „zmutowane” geny z roślin czy produktów żywnościowych miały negatywny wpływ na nasze zdrowie. Przeciwnicy GMO mają dokładnie odmienne zdanie na ten temat. Polacy ze sporą rezerwą odnoszą się do żywności modyfikowanej genetycznie. Dopóki trwa spór i nie jednoznacznie negatywnej ekspertyzy na temat modyfikowanej genetycznie żywności, ważne jest to, by była ona po prostu dobrze oznakowana, w sposób widoczny dla każdego.
WP: W jakich komisjach europarlamentu chciałby Pan pracować i dlaczego?
- Jeśli ponownie uzyskam mandat europosła, z pewnością będę starał się, by ponownie zasiąść w Komisji Transportu i Turystyki. Transport to moja życiowa pasja, ale także i dotychczasowa działalność zawodowa: byłem ministrem ds. transportu oraz zajmuje się tym tematem naukowo, będąc wykładowcą w Szkole Głównej Handlowej i Akademii Morskiej w Szczecinie.
W tej kadencji byłem także wiceprzewodniczącym Komisji Kontroli Budżetowej. To miejsce, w którym sprawdzamy jak wydatkowane są środki unijne. W nadchodzącej kadencji będę chciał dalej angażować się w pracę przy budżecie Unii Europejskiej.
WP: Dlaczego wyborca powinien zagłosować właśnie na Pana? Co wyróżnia Pana spośród innych kandydatów?
- Staram się poprzez swój sztab na temat mojej osoby dostarczać wyborcom jak najwięcej informacji o moim jak sądzę, dobrym przygotowaniu do pracy w Parlamencie Europejskim. Niech wyborcy ocenią mnie i zdecydują 7 czerwca. To już całkiem niedługo.