ŚwiatBliskowschodnia "oś" zagrożeniem dla Zachodu. Sojusz Rosji, Turcji i Iranu

Bliskowschodnia "oś" zagrożeniem dla Zachodu. Sojusz Rosji, Turcji i Iranu

• Sojusz bliskowschodnich mocarstw z Moskwą negatywnie odbije się zarówno na NATO, jak i Europie

• Jednym z głównych celów nowej "osi" jest neutralizacja Kurdów

• W ten sposób Zachód utraci najlepszego sojusznika w walce z ISIS i dżihadystami

• Storpedowane mogą zostać również dywersyfikacyjne plany energetyczne Europy

• W świetle ostatnich wydarzeń NATO i UE powinny przemyśleć dalszą politykę w stosunku do Turcji

• Kontynuowanie ustępstw przez Zachód oznaczać będzie wyłącznie utratę lokalnych sojuszników

Bliskowschodnia "oś" zagrożeniem dla Zachodu. Sojusz Rosji, Turcji i Iranu
Źródło zdjęć: © AFP | ERIC FEFERBERG

Petersburski szczyt Turcja-Rosja stanowił zwrotny punkt w procesie zmiany regionalnych sojuszy w obrębie Bliskiego Wschodu i Południowego Kaukazu. Nie jest to tymczasowe zbliżenie Turcji i Rosji, lecz budowa nowej "osi" Moskwa-Ankara-Teheran. Jeśli NATO szybko nie zareaguje, stracą nie tylko Kurdowie i Ormianie, ale również cały Sojusz, a w szczególności Europa - pisze Witold Repetowicz w analizie dla Defence24.pl.

Maraton dyplomatyczny trwa i przynosi już pierwsze efekty militarne w Syrii. Dzień przed szczytem w Petersburgu 9 sierpnia, gdzie spotkał się Putin z Erdoganem, rosyjski prezydent gościł w azerskiej stolicy Baku, gdzie spotkał się z prezydentem Azerbejdżanu Ilhamem Alijewem oraz prezydentem Iranu Hasanem Rouhanim.

Dzień po szczycie, z Turcji do Rosji wyruszyła grupa robocza złożona z przedstawicieli MSZ, wojska i służb specjalnych, by omówić szczegóły wspólnego planu rosyjsko-tureckiego w Syrii. Tego samego dnia Putin przyjął prezydenta Armenii Serża Sarkisjana. Z kolei 13 sierpnia w Ankarze doszło do spotkania szefa tureckiej dyplomacji Mevluta Cavasoglu z jego irańskim odpowiednikiem Dżawadem Zarifem, a w przyszłym tygodniu turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan ma odwiedzić Teheran, gdzie w trakcie jego wizyty ma być obecna również delegacja rosyjska. Tymczasem w Syrii 18 sierpnia siły reżimu Assada zaczęły bombardowanie pozycji kurdyjskich oddziałów YPG w Hasace.

Czas gra na niekorzyść NATO

Teza o sprzeczności strategicznych interesów Turcji i Rosji w obrębie Południowego Kaukazu i Bliskiego Wschodu, co miałoby implikować tymczasowość porozumienia turecko-rosyjskiego, oparta jest na ignorowaniu faktów i kurczowym trzymaniu się zdezaktualizowanych schematów. Z punktu widzenia interesów NATO jest to groźne, gdyż czas gra na niekorzyść Sojuszu. Osiągnięcie przez oś Teheran-Moskwa-Ankara celów krótkoterminowych, takich jak m.in. neutralizacja Kurdów, pozbawi Zachód najważniejszych kart, które mógłby rozegrać w celu storpedowania rosyjskiego planu.

W obrębie Południowego Kaukazu istnieją trzy główne obszary, w których krzyżują się interesy regionalnych i globalnych mocarstw: problem separatystycznych republik Abchazji i Płd. Osetii w Gruzji, problem Republiki Górskiego Karabachu oraz sprawa tranzytu azerskiego i kaspijskiego gazu.

Jeżeli chodzi o pierwszą kwestię, to od wielu lat brak jest sprzeczności interesów między Moskwą a Ankarą. Mimo deklarowanej przyjaźni między Gruzją a Turcją, ta druga od lat jest, obok Rosji, głównym patronem separatystycznej Abchazji, w Stambule znajduje się przedstawicielstwo nieuznawanej przez społeczność międzynarodową republiki i kwitnie wymiana handlowa. Turcja nie podjęła też żadnej inicjatywy w celu skłonienia władz Abchazji do negocjacji z Gruzją. Przypomina to zresztą postawę Turcji wobec aneksji Krymu. Ankara ograniczyła się do nic nieznaczących oświadczeń, a w czasie petersburskiego szczytu Erdogan pośrednio uznał, iż Krym jest częścią Rosji, wyrażając nadzieję, iż Moskwa będzie respektować tam prawa mniejszości tatarskiej. Dzień po szczycie Putin ogłosił, iż Ukraińcy wysłali siły specjalne w celu opanowania Krymu. Reakcji ze strony Turcji na te działania nie było żadnej.

Konflikt azersko-armeński jest pozornie platformą kolizji interesów Rosji i Turcji, a także Iranu. Tureckojęzyczni Azerowie są wspierani przez Turcję, a Ormianie tradycyjnie przez Rosję. Ponadto również Iran popiera po cichu Ormian, zarówno ze względu na historyczne związki irańsko-ormiańskie, jak i na fakt, iż mniejszość azerska w Iranie, stanowiąca około 60 proc. całej populacji azerskiej, stanowi potencjalne zagrożenie separatystyczne. Jednak z drugiej strony Rosja jest głównym dostarczycielem broni do Azerbejdżanu (aż 80 proc. azerskiego importu zbrojeniowego pochodzi z Rosji), a kwietniowa konfrontacja azersko-armeńska pokazała zależność obu stron konfliktu od Rosji. Jednocześnie jednak fakt, iż rosyjskie rakiety spadały na armeńskie domy i szkoły w Górskim Karabachu, wywołał wzrost antyrosyjskich nastrojów wśród tamtejszych mieszkańców.

Po zakończeniu konfrontacyjnego epizodu w stosunkach rosyjsko-tureckich, rozpoczętego zestrzeleniem Su-24 w listopadzie 2015 r., a zakończonego przeprosinami Erdogana w czerwcu tego roku, wszystko wskazuje na to, że Rosja zmieniła koncepcję rozgrywania sytuacji na Południowym Kaukazie. Jest faktem, że dla Azerbejdżanu sprawa "integralności terytorialnej" jest kwestią priorytetową, ważniejszą od jakichkolwiek interesów ekonomicznych, związanych z handlem i tranzytem gazu oraz ropy.

Tymczasem według nieoficjalnych doniesień rosyjski plan pokojowy dla uregulowania zamrożonego w 1994 r. konfliktu o Karabach oparty jest o następujące założenia - Azerbejdżan ma odzyskać wszystkie tereny, które Ormianie zajęli przed 1994 r., a które nie należały do karabaskiej enklawy przed wojną, a w Górskim Karabachu, ograniczonym do terytorium dawnego Nagorno-Karabachskiego Obwodu Autonomicznego, ma zostać przeprowadzone referendum. Problem w tym, że Górski Karabach, po utracie terenów okupowanych, które stanowią ponad połowę obecnego jego terytorium, pozostanie całkowicie bezbronny. Obszary te bowiem dają Ormianom taktyczną przewagę ze względu na ukształtowanie terenu, a ponadto zapewniają stabilne połączenie z Armenią. Azerbejdżan zatem odzyskałby tereny okupowane bez formalnej rezygnacji z Górskiego Karabachu, a Armenia popadłaby w jeszcze głębsze uzależnienie od Rosji, jeżeli chodzi o jej bezpieczeństwo zewnętrzne. W takiej sytuacji referendum mogłoby się nigdy nie odbyć, a Rosja mogłaby układać się z
Baku, bez zwracania uwagi na interesy Armenii.

Szczyt w Baku wskazuje na to, że ten plan działania i strony (Rosja, Azerbejdżan i Iran) osiągnęły porozumienie, do którego zamierza przystąpić również Turcja. Uzgodniono m.in. zacieśnienie współpracy na polu energetycznym, w tym w szczególności wydobycia i transportu gazu kaspijskiego. Rosja planuje storpedować dywersyfikacyjne plany Europy oparte na Korytarzu Południowym poprzez integrację systemów przesyłowych Azerbejdżanu i Iranu ze swoimi. Chodzi w szczególności o "włączenie surowca rosyjskiego w projekt Korytarza Południowego lub irańskiego w Turkish Stream, co w obu przypadkach utwierdziłoby pozycję Gazpromu w UE na długie lata". A także o rozwój korytarza Północ-Południe, który miałby łączyć Europę z Indiami i Azją Południowo-Wschodnią drogą przez Rosję i Azerbejdżan do irańskich portów w Zatoce Perskiej. Zważywszy na niestabilność Turcji, zwłaszcza w rejonie tureckiego Kurdystanu, taka droga byłaby krótsza i bezpieczniejsza. Byłaby to sytuacja korzystna dla wszystkich stron, zwłaszcza, że
Azerbejdżan zyskałby też w ten sposób przewagę w kwestii Karabachu.

Zbliżenie Moskwy i Ankary

Kolejnym elementem w tym układzie jest, oczywiście, Turcja i jej interesy w relacji z Moskwą, Teheranem i Damaszkiem. Sankcje rosyjskie nałożone na Turcję po zestrzeleniu Su-24 oraz rozgrywanie przez nią karty kurdyjskiej zmusiły Ankarę do uległości. W Petersburgu uzgodniono, między innymi, powrót do poziomu stosunków gospodarczych sprzed kryzysu, a następnie ich dynamiczną intensyfikację. To, że Putin podkreślał, iż pełna normalizacja wymaga czasu, miało dodatkowo zdopingować Turcję do przyśpieszenia realizacji elementów, na których zależy Rosji. Czyli przygotowań inwestycji Turkish Stream oraz budowy elektrowni atomowej Akkuyu, a także większej elastyczności w kwestii syryjskiej. Wszystko wskazuje na to, że się to udało. Warto też przypomnieć, że Turcja planuje zwiększyć w krótkim czasie swój bilans handlowy z Rosją do 100 mld USD, a z Iranem do 35 mld USD. Bilans handlowy Turcji z UE jest wprawdzie większy (140 mld euro), jednak wobec uległości Europy wobec tureckich żądań Turcja nie spodziewa się jakichś
działań ze strony Europy, uderzających w jej interesy. Co więcej, spodziewa się dalszych ustępstw.

Kolejnym aspektem związanym z nową "osią" Moskwa-Teheran-Ankara jest kwestia syryjska. Jeszcze przed szczytem w Petersburgu Erdogan w wywiadzie dla agencji TASS podkreślił, że "Rosja odgrywa fundamentalną rolę dla pokoju w Syrii". Opinię tę powtórzył Cavusoglu po spotkaniu z Zarifem, dodając jednak do głównych, "konstruktywnych" sił w Syrii również Iran. Co więcej, we wtorek 16 sierpnia turecki premier Binali Yildirim potwierdził, iż Turcja i Iran osiągnęły wstępne porozumienie w sprawie uregulowania konfliktu w Syrii, którego podstawą ma być zachowanie integralności terytorialnej tego państwa i niedopuszczenie do powstania autonomii kurdyjskiej. Również 13 sierpnia, na konferencji prasowej Zarifa i Cavusoglu podkreślono, iż Iran oraz Turcja traktują YPG (czyli oddziały syryjskich Kurdów walczących z tzw. Państwem Islamskim przy wsparciu USA) oraz PKK i PJAK (odpowiednio kurdyjskie partyzantki w Turcji i Iranie) jako jedną "organizację terrorystyczną", z którą zamierzają wspólnie walczyć.

Uważna analiza interesów Turcji, Iranu i Rosji w Syrii pokazuje, że nie są one bynajmniej sprzeczne, a zdaniem anglojęzycznego izraelskiego serwisu informacyjnego i24news.tv, cytującego media arabskie (m.in. londyńską gazetę al-Arab), Turcja, Rosja i Iran już uzgodniły, iż stworzą koalicję wspierającą Baszara al-Asada. To tylko pozornie zaskakujące, gdyż Erdogan utrzymywał bardzo dobre relacje z Asadem przed 2011 r. Taki zwrot nie jest problemem dla Erdogana z punktu widzenia jego strategicznych interesów, a jedynie problemem wizerunkowym. Jednak doświadczenia poprzednich zwrotów w polityce tureckiego przywódcy pokazują, iż łatwo jest on w stanie wybrnąć z takich sytuacji, udając, że nie mówił tego, co mówił, i nie wiedział o tym, o czym doskonale wiedział. Większość tureckiej opinii publicznej jest zbyt fanatycznie zapatrzona w Erdogana, by to zakwestionować, a rządowa machina propagandowa wspiera ten stan rzeczy.

Z punktu widzenia interesów zarówno Turcji jak i Iranu, priorytetem jest zniszczenie autonomii Rożawy stworzonej przez syryjskich Kurdów. Dla Iranu jest to istotne nie tylko ze względu na wpływ, jaki mogłoby to wywrzeć na irańskich Kurdów, ale również dlatego, że w ostatnich miesiącach zacieśniła się współpraca między syryjskimi Kurdami i USA, a potencjalnie Rożawa mogłaby również nawiązać współpracę z Izraelem. Już od jakiegoś czasu pojawiają się niepotwierdzone informacje o istnieniu w Rożawie dwóch baz amerykańskich (niedaleko Rmeilan oraz na południe od Kobane). Natomiast 18 sierpnia libański Hezbollah wydał oświadczenie uznające YPG za "syjonistyczną agenturę" w Syrii.

Tego samego dnia syryjskie lotnictwo zaczęło bombardować pozycje YPG w Hasace, w której wybuchły gwałtowne walki między Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF), których YPG jest częścią, a siłami reżimu (NDF). Wszystko wskazuje na to, iż są one efektem porozumienia rosyjsko-turecko-irańskiego. Zadaniem Asada ma być likwidacja Rożawy, a w zamian za to Turcja skłoni swoich klientów wśród rebeliantów, by weszli z Asadem w układ, a ten jakoś podzieli się władzą. Iran zachowa swe wpływy w Syrii związane ze swoją polityką antyizraelską, Rosja będzie miała posłuszny reżim i bazy wojskowe, a Turcja pozbędzie się koszmarnej dla siebie wizji kurdyjskiego państwa ciągnącego się kilkaset kilometrów wzdłuż jej południowej granicy. Warto dodać, że Rosja nigdy nie wsparła realnie syryjskich Kurdów, ograniczając się jedynie do retoryki.

Katastrofalny scenariusz

Realizacja tego scenariusza byłaby katastrofalna z punktu widzenia USA, NATO i Europy. Pacyfikacja Kurdów lub zmuszenie ich (wobec braku wsparcia ze strony Zachodu) do odwołania się do Rosji jako negocjatora, pozbawiłaby USA i Zachód sojusznika, który nie tylko jest najskuteczniejszy w walce z tzw. Państwem Islamskim, ale potencjalnie mógłby stanowić atut, którym NATO i UE mogłyby zmusić Turcję do rezygnacji z jej gry z Rosją i Iranem. Walki w Hasace wybuchły kilka dni po tym, jak SDF ostatecznie zakończyło operację wyzwolenia Manbidż w północnym Aleppo i przystąpiło do ofensywy na pobliskie Al Bab oraz przygraniczny Dżarabulus. Celem jest połączenie kantonu Efrin (płn.-zach. część prowincji Aleppo) z resztą Rożawy. Turcja od dawna nie ukrywa, że zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić.

Póki co postawa USA wobec reżimowych bombardowań Hasaki nie jest jasna. Pojawiły się jednak informacje o interwencji USA (czasowym ogłoszeniu strefy zakazu lotów i przechwytywaniu samolotów sił syryjskich w pobliżu miasta). Z drugiej strony, na razie siły Asada znajdują się w defensywie w Hasace, a Kurdowie deklarują, iż zamierzają całkowicie oczyścić miasto z sił reżimu. Dotychczas nie jest jasne, czy zamiary te dotyczą również Qamiszlo, gdzie znajduje się lotnisko. Nie ulega jednak wątpliwości, że jeżeli USA nie udzielą SDF wsparcia w konfrontacji z Asadem, to wstrzyma to działania militarne wymierzone w tzw. Państwo Islamskie (w północnym Aleppo i potencjalnie w kierunku Ar-Rakki) a Rosja zgłosi się z propozycją mediacji, przekonując SDF, że nie może liczyć na lojalność USA.

Po zagadkowym, nieudanym puczu, w Turcji zapanował antyamerykański i antyzachodni amok, podsycany jeszcze przez rządowe media i polityków z otoczenia Erdogana. Wśród zwolenników tureckiego lidera panuje przekonanie, iż za próbą przewrotu stali Amerykanie. Tureckie władze kilkakrotnie też blokowały bazę lotniczą Incirlik, w której znajdują się amerykańskie bomby atomowe, umieszczone tam w ramach natowskiego programu Nuclear Sharing. Tymczasem jeszcze przed szczytem NATO szef tureckiej dyplomacji zasugerował, iż z bazy Incirlik mogliby korzystać Rosjanie. Wprawdzie później twierdził, że został źle zrozumiany, jednak w Petersburgu Erdogan zapowiedział zacieśnianie współpracy z Rosją w zakresie obronnym, a kilka dni później przedstawiciele władz Rosji wyrazili przekonanie, że Turcja powinna udostępnić rosyjskim samolotom bazę Incirlik na tych samych zasadach, na jakich zrobiła to Syria z bazą Hmejmin.

Wpuszczenie Rosjan do natowskiej bazy nuklearnej byłoby absurdem, ale i bez tego znajdujący się tam arsenał nuklearny jest zagrożony. Potwierdził to raport amerykańskiego think tanku Stimson Center, w którym stwierdzono, iż istnieje ryzyko przejęcia bomb atomowych w Incirlik przez "terrorystów lub inne wrogie siły". W tym samym czasie redaktor naczelny "Yeni Safak", czołowej gazety prorządowej w Turcji, napisał, iż USA powinny przekazać te bomby atomowe Turcji dobrowolnie albo ona je weźmie siłą. W związku z tym nie stanowią sensacji, na razie niepotwierdzone, doniesienia portalu Euroactiv, iż USA ewakuują ten arsenał do Rumunii. Należy zaznaczyć, że o ile rozmieszczenie broni jądrowej w Rumunii jest mało prawdopodobne (zaprzeczyły temu stanowczo władze), to nie oznacza to, iż nie miało miejsca lub nie planuje się przeniesienia bomb B61 do innych, dostosowanych do tego lokalizacji w zachodniej Europie, które kiedyś były używane do przechowywania tego typu broni i nadal dysponują odpowiednimi instalacjami.

Wszystkie te okoliczności powodują, że zarówno NATO jak i UE powinny przemyśleć swoją dalszą politykę w stosunku do Turcji. Dotychczasowa polityka uległości okazała się katastrofalna, a obecne żądania Turcji (w tym np. zniesienie wiz) są absurdalne. Ponadto premier Yildirim podkreślił, że bez względu na to, jak rozwiną się relacje NATO-UE-Turcja, zbliżenie z Rosją będzie i tak kontynuowane. Dla Europy i NATO dalsza polityka ustępstw oznaczać będzie wyłącznie utratę lokalnych sojuszników, którzy mogliby zablokować plany "osi" Rosja-Iran-Turcja tj. Kurdów, a także - potencjalnie - Ormian.

Turcja jest przekonana, że to NATO zależy bardziej na jej członkostwie w Sojuszu, a nie odwrotnie. Ale armia turecka jest w rozsypce i NATO musi dokonać bilansu wkładu Ankary: stymulowania kryzysu migracyjnego w Europie, wspierania dżihadystów, sabotowania wojny z tzw. Państwem Islamskim w Syrii, wreszcie sojuszu z Rosją. Z drugiej strony Turcja powinna stanąć przed perspektywą, że jej sojusz z Rosją i wrogie działania wobec Europy mogą implikować działania retorsyjne, m.in. zaangażowanie NATO w konflikt turecko-kurdyjski.

_**Witold Repetowicz dla Defence24.pl**_

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (273)