Przywódcy Unii Europejskiej zaapelowali w piątek, by zwołać bliskowschodni szczyt pokojowy, który mógłby przerwać walki pomiędzy Izraelczykami i Palestyńczykami. W specjalnej deklaracji przywódcy Unii oświadczyli, że bliskowschodni proces pokojowy musi być kontynuowany za wszelką cenę. Dodali także, że premier Izraela Ehud Barak i przywódca Autonomii Palestyńskiej, Jaser Arafat muszą udowodnić swoją odwagę polityczną i odpowiedzialność by rozsądek i tolerancja zwyciężyły nad strachem, nienawiścią i ekstremizmem.
Izraelski minister do spraw współpracy regionalnej i były premier Szymon Peres oznajmił, że jest duża szansa, aby bliskowschodni szczyt pokojowy odbył się już w sobotę w Egipcie. Mieliby w nim wziąć udział premier Izraela - Ehud Barak, przywódca Autonomii palestyńskiej - Jaser Arafat, prezydent Stanów Zjednoczonych - Bill Clinton, prezydent Egiptu - Hosni Mubarak oraz król Jordanii - Abdullah.
Tymczasem w okolicy Ramallah na Zachodnim Brzegu Jordanu doszło w piątek do kolejnej strzelaniny między Palestyńczykami, a izraelskimi żołnierzami. Starcia zaczęły się po demonstracji, w czasie której Palestyńczycy obrzucili żołnierzy kamieniami. Ci odpowiedzieli gumowymi kulami.
Do zamieszek doszło także w Jerozolimie, strefie Gazy oraz w miastach Tulkarem, Dżeninie i Hebronie na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Izraelskie siły bezpieczeństwa zostały postawione w stan pogotowia w obawie przed zamachami terrorystycznymi, bowiem po czwartkowym ataku izraelskich śmigłowców na cele na terytorium Autonomii Palestyńskiej z więzień Autonomii zwolniono wielu członków organizacji terrorystycznych Hamas i Dżihad.
Jak powiedział w Dumie - izbie niższej rosyjskiego parlamentu - minister spraw zagranicznych Rosji Igor Iwanow sytuacja na Bliskim Wschodzie doszła do punktu, w którym może przerodzić się w wielką wojnę regionalną.
W związku z zamieszkami na Bliskim Wschodzie władze USA zdecydowały zamknąć - na razie na kilka dni - swoje ambasady i konsulaty w 13 państwach arabskich, 8 afrykańskich i w Pakistanie. Wystąpienia w Izraelu i na terytoriach palestyńskich przyniosły bowiem protesty antyamerykańskie w wielu krajach - głównie arabskich i islamskich. Stany Zjednoczone są tam postrzegane jako sojusznik Izraela.
Wpływ na krok Amerykanów miał również czwartkowy zamach na okręt USS "Cole" w Adenie (Jemen), do którego przyznało się radykalne ugrupowanie islamskie "Armia Mahometa". W eksplozji zginęło 17 marynarzy. W piątek "Armia Mahometa" dokonała także ataku na ambasadę brytyjską w Jemenie. (and)