Bliski Wschód - iskra zapalna trzeciej wojny światowej?
• Jak na początku XX w. Bałkany, tak dziś Bliski Wschód jest niczym beczka prochu
• Dawny układ sił został zachwiany, a regionalne mocarstwa prowadzą własną grę
• Niepokoi możliwość zaostrzenia konfliktu Rosji i Turcji
• Taki scenariusz byłby niczym przewrócenie pierwszej kostki domina
22.02.2016 | aktual.: 24.02.2016 12:04
Bliski Wschód to współczesna beczka prochu, która na podobieństwo bałkańskiej może doprowadzić do wybuchu III wojny światowej. Dziś, podobnie jak w 1914 r., nikt nie chce globalnego konfliktu i jak wtedy iskrę zapalną stanowią nieokiełznane ambicje lokalnych "mocarstw".
Starcie interesów
19 lutego br. międzynarodowa Grupa Wsparcia Syrii osiągnęła porozumienie dotyczące zawieszenia broni w wojnie domowej. Jego drugim punktem jest rozpoczęcie akcji humanitarnej, a trzecim - bezwarunkowy powrót stron konfliktu (poza ugrupowaniami uznanymi za terrorystyczne) do rozmów pokojowych w Genewie. Ale mało kto z politologów wierzy zarówno w realność syryjskiego rozejmu, jak i szanse trwałego pokoju w regionie. Oprócz rozdartej wojną domową Syrii w identycznym położeniu znajdują się przecież Libia i Jemen, a anarchia zagraża Tunezji, Egiptowi, Bahrajnowi, a nawet Arabii Saudyjskiej.
Rosyjski politolog Fiodor Łukjanow prognozuje długi okres destabilizacji Bliskiego i Środkowego Wschodu. Przyczyną jest rozpad regionalnego systemu bezpieczeństwa, opartego uprzednio na równowadze sił, która wykluczała zdominowanie Bliskiego Wschodu przez lokalne mocarstwo. Łukjanow nie ma wątpliwości, że proces geopolitycznego domina zainicjowały USA w chwili inwazji na Irak. Bagdad stanowił silny kontrapunkt dla politycznych ambicji szyickiego Teheranu, chroniąc zarazem równowagę sił pomiędzy świeckimi państwami autorytarnymi, takimi jak Egipt, Tunezja czy Syria, a sunnickimi monarchiami Zatoki Perskiej.
Gdy w 2003 r. Irak wypadł z geopolitycznej układanki, nastąpiła pierwsza faza destabilizacji wyrażona radykalizacją Bliskiego Wschodu wobec militarnej agresji Zachodu. Drugą fazę także sprowokował Waszyngton swoją polityczną niekonsekwencją. Zaburzenie równowagi, a potem wycofanie USA z Bliskiego Wschodu pozostawiło bezpieczeństwo w rękach państw regionu, co doprowadziło najpierw do wybuchu Arabskiej Wiosny i zniszczenia świeckich reżimów, a następnie sprowokowało ofensywę sunnickich fundamentalistów. Państwa Zatoki Perskiej kierowane ambicjami politycznymi zaczęły "kroić" region według własnego uznania. W tym celu "odkurzono" ideologię dżihadu (świętej wojny) oraz zorganizowano odpowiednie ugrupowania zbrojne, które z instrumentów wpływu Arabii Saudyjskiej i Kataru, szybko stały się samodzielnymi graczami.
Państwo Islamskie głoszące hasło kalifatu podważyło granice państwowe, a więc zburzyło mapę polityczną regionu. Rekonkwista IS to przecież nic innego, jak spóźniona o dziesięciolecia odpowiedź arabskiego islamu na wyzwania zachodniej cywilizacji, w tym reakcja na granice narzucone przez kolonialne mocarstwa po obu wojnach światowych.
Do gry szybko włączyła się Turcja, bo jej ugrupowanie rządzące to lokalny klon Braci Muzułmańskich głoszący współczesny panturkizm, a więc program zjednoczenia regionu pod patronatem byłej metropolii - Imperium Osmańskiego. Partia Sprawiedliwości i Porządku prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana rości sobie prawo do "opieki" nad islamem, a zatem także Syrią, współzawodnicząc z sunnickimi monarchiami w planach zwasalizowania tego kraju. Ankara musi się również zmierzyć z największym wyzwaniem suwerenności - problemem kurdyjskim. Kurdowie jako jedyna grupa narodowościowa, w wyniku kolonialnego przykrojenia granic, została pozbawiona własnego państwa. Dziś Kurdowie żyją w Iraku, Syrii oraz w Turcji, w której stanowią ok. 25 proc. ludności, tworząc dla państwowej wizji Erdogana nierozwiązywalny problem, tym bardziej że regionalna destabilizacja przyniosła renesans kwestii kurdyjskiej.
Poza Kurdami geopolityczną kropkę nad i postawiło jądrowe porozumienie USA i UE z Iranem, które pozwoliło Teheranowi na włączenie do wyścigu regionalnych mocarstw, dodając religijną płaszczyznę rywalizacji pomiędzy szyitami i sunnitami. W efekcie w ciągu kilku lat podważone zostało istnienie narodowych państw i ich granice, zburzeniu uległy wszelkie instytucje i system bezpieczeństwa, a dzisiejszą sytuację na Bliskim Wschodzie trudno nazwać inaczej niż wojną wszystkich ze wszystkimi. Najważniejszą konsekwencją pozostaje niespotykana próżnia siły, co po mistrzowsku wykorzystała Rosja.
Eskalacja napięcia
Trudno oskarżać Rosję o to, że poprzez wojskową interwencję w Syrii zachwiała regionalną równowagą, bo Moskwa wykorzystała jedynie nadarzającą się okazję do rozpoczęcia własnej gry. Bliski Wschód jest instrumentem globalnej polityki, bo dzięki zaangażowaniu w Syrii Rosja stara się odzyskać status światowego mocarstwa, a jednocześnie niezbędnego partnera Zachodu. Ma to skłonić USA i UE do zdjęcia antyrosyjskich sankcji ekonomicznych nałożonych po aneksji Krymu. W tym celu Rosja stara się zapełnić na Bliskim Wschodzie próżnię siły, jaka powstała po wycofaniu Amerykanów z regionu. Dla Rosji ważne są imperatywy gospodarcze, bo obecność na Bliskim Wschodzie oznacza wpływ na światowe ceny ropy naftowej i gazu oraz marszruty surowcowego tranzytu, a wojna wszystkich ze wszystkimi tworzy nieustanny popyt na broń.
Z drugiej strony, rosyjska obecność w Syrii oraz jej taktyczny sojusz z Iranem kompletnie pokrzyżowały interesy lokalnych mocarstw, przyczyniając się do niebywałej eskalacji konfliktu. Bliskowschodni gambit Kremla postawił bowiem na głowie dotychczasowe rachuby polityczne. Nikt z zainteresowanych nie chce ustąpić, co blokuje trwałość wszelkich kompromisów pokojowych. Dlaczego? Arabia Saudyjska i Katar postrzegają stabilizację Bliskiego Wschodu w narzuceniu sunnickiego, a więc religijnego ustroju i dlatego wspierają w Syrii fundamentalistyczną opozycję wobec Damaszku. Świadczy o tym m.in. wykreowanie przez Rijad własnej koalicji antyterrorystycznej. Co więcej, Państwo Islamskie jest nad Zatoką Perską postrzegane jeśli nie jako otwarty sojusznik, to z pewnością zło dużo mniejsze niż regionalna dominacja szyickiego Teheranu, wspierającego szyickie władze Iraku, szyickich powstańców Jemenu oraz rzecz jasna alawicko-szyicki sojusz w Syrii. Saudyjczykom trudno się dziwić, bo część ich ojczyzny jest zamieszkana
przez ludność heretyckiego wyznania, co stawia pod znakiem zapytania integralność terytorialną monarchii. Z tego punktu widzenia rosyjska obecność to kluczowa przeszkoda w spełnieniu wizji sunnityzacji regionu.
W dużo gorszej sytuacji znalazła się Turcja. Jak twierdzi izraelski ekspert Jakow Kedmi, Erdoganowi udało się, tyle że na odwrót, zrealizować hasło przyjaznych relacji ze wszystkimi sąsiadami Turcji, z jakim szedł do władzy. Ankara jest skonfliktowana z Syrią, Irakiem, Izraelem i Grecją, a od czasu zestrzelenia rosyjskiego samolotu Su-24 znajduje się w ostrym klinczu z Moskwą. Erdogan wyczerpał możliwości politycznego uregulowania kwestii kurdyjskiej, a panturecka ideologia każe mu coraz agresywniej wspierać tureckich klientów w Syrii. Złożoność politycznego położenia Ankary polega jednak nie tylko na wielu frontach sąsiedzkiej konfrontacji, bo Turcja szantażując Europę skierowaniem nowych potoków migracyjnych z Bliskiego Wschodu wyczerpuje zapas cierpliwości UE, a zatem uzyskanie jej politycznego i finansowego wsparcia.
Identyczny proces można obserwować także w relacjach Ankary z Waszyngtonem, zważywszy, że w ostatnim czasie amerykańska strategia walki z IS opiera się na wrogich Turcji Kurdach. W tyle nie pozostaje także NATO, które dystansuje się od Ankary, twierdząc, że artykuł V Traktatu Waszyngtońskiego dotyczy sytuacji, w której członek Sojuszu - Turcja - pada ofiarą zewnętrznej agresji, a nie jest sama potencjalnym agresorem. Ostatnia uwaga odnosi się do międzynarodowego zaniepokojenia tureckimi przygotowaniami do inwazji na Syrię i Irak. Erdogan poważnie rozpatruje możliwość militarnej budowy antykurdyjskiej strefy buforowej na terytoriach obu sąsiadów. Najwyższa irytacja Ankary jest oczywiście związana z ostatnimi sukcesami syryjskich wojsk rządowych i Kurdów pod Aleppo. Odzyskanie kontroli nad granicą syryjsko-turecką odcina wspieranych przez Erdogana powstańców od dostaw broni i ochotników z tego kraju. A jak twierdzą Rosjanie, Grecy i Izraelczycy, zagraża również lukratywnemu handlu ropą naftową, jaki Turcja
prowadzi z Państwem Islamskim.
Przyczyn turecko-rosyjskiego konfliktu jest więcej niż dość, bo Ankara zgodnie z prawdą twierdzi, że bez rosyjskiego wsparcia lotniczego, doradców oraz dostaw broni sukcesy alawicko-kurdyjskie nie byłyby możliwe, a konsekwencje w postaci wrogiej Syrii oraz, co gorsza, państwa kurdyjskiego są dla Turcji śmiertelnym zagrożeniem. Ankara naciska jak może na Zachód i skoncentrowała na syryjskiej granicy korpus inwazyjny w sile dwóch brygad pancernych, trzech zmechanizowanych i zgrupowań komandosów oraz artylerii wsparcia. Arabia Saudyjska przerzuciła do Turcji kontyngent lotniczy, bo po zestrzeleniu rosyjskiego samolotu Moskwa wprowadziła dla tureckich sił powietrznych strefę zakazu lotów nad Syrią. A bez osłony lotniczej ewentualna operacja turecka zakończy się w miejscu startu.
Sytuacja jest więc rozgrzana do czerwoności, iskrą zapalną mogą stać się nawet przypadkowe ostrzały, tym bardziej, że cierpliwość Rosji jako gwaranta syryjskiego reżimu jest na wyczerpaniu. Moskwa oskarża Turcję o śmierć swojego oficera, który miał zginąć dwa tygodnie temu w syryjskiej prowincji Latakia pod ogniem tureckiej artylerii. Kontyngent rosyjski w Syrii został wzmocniony najnowszymi myśliwcami Su-35, a parasol lotniczo-rakietowy - kolejnymi okrętami z systemami S-300 i pociskami manewrującymi Kalibr. Ponadto prezydent Putin zarządził w ubiegłym tygodniu manewry wojskowe południowych i azjatyckich okręgów wojskowych, stawiając w stan gotowości wojska powietrzno-desantowe i lotnictwo transportowe.
Rosja stara się także o rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, która uznałaby Turcję za ewentualnego agresora. W świetle prawa międzynarodowego, taki status Turcji otworzyłby Moskwie pole do prawomocnej reakcji militarnej. W 1914 r. śmiertelne strzały serbskiego dywersanta Gawriła Principa oddane w Sarajewie do austrowęgierskiego następcy tronu uruchomiły domino I wojny światowej. Czy syryjskie Aleppo może stać się bliskowschodnim Sarajewem?
Scenariusze
W ramach kuracji uspakajającej za tabletkę walidolu można uznać sobotnią deklarację prezydenta Erdogana o rezygnacji z wojskowej interwencji w Syrii. Ale sytuacja jest nadal napięta przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszym jest niesterowalność Turcji i krajów Zatoki Perskiej. Gdy USA, Rosja i UE osiągają w Syrii stopniowy kompromis, największą niewiadomą pozostaje reakcja lokalnych "mocarstw", które kierują się własną logiką. A to oznacza, że zewnętrzni aktorzy tracą kontrolę nad ich postępowaniem. Po drugie, rośnie determinacja rosyjska, bo dla Kremla porażka w bliskowschodnim gambicie jest także wykluczona. Połączenie kryzysu ekonomicznego w Rosji z klęską międzynarodową, a tym bardziej militarną oznacza skutki porównywalne z następstwami przegranej wojny japońskiej z 1905 r. Jeśli nawet nie rewolucję, to ryzyko utraty twarzy przez Putina. Dla rosyjskich elit władzy i biznesu stawka jest naprawdę wysoka.
Na jakie scenariusze wydarzeń przygotowuje się Kreml? Jak tłumaczą tamtejsi eksperci, wiele będzie zależało od reakcji USA i UE, czyli stopnia zaangażowania po stronie tureckiej. Jeśli Zachód zachowa odpowiedni dystans, to w przypadku tureckiej interwencji rosyjskie samoloty zostaną przemalowane w barwy syryjskie i jako takie zaatakują siły tureckie po przekroczeniu granic. Osłonę przeciwlotniczą zapewnią naziemne i morskie systemy rakietowe, a będzie ona potrzebna dla przerzucenia jednostek spadochronowych i wzmocnienia komponentu lotniczego. Wtedy konflikt może zakończyć się w Syrii w ramach lokalnych.
Gorzej, jeśli Turcy zablokują rosyjskie bazy lotnicze ze swojego terytorium, na przykład przy pomocy systemów rakietowych T-300 o zasięgu 80-120 km. Wtedy Rosja może odpowiedzieć odwetowym atakiem na tureckie terytorium, co będzie wymagało reakcji NATO. I na tym etapie dobrze byłoby zakończyć prognozowanie, bo - jak stwierdził Jakow Kedmi - w przypadku pełnowymiarowego konfliktu Rosji i NATO w pierwszej fazie wojny Turcja przestanie istnieć jako państwo, niestety podobnie, jak kraje Sojuszu ze Wschodniej Europy. Oznacza to, klasyczną eskalację, aż do wzajemnych uderzeń jądrowych włącznie. Przy czym, jak tłumaczy Kedmi, Rosja zrobi wszystko, aby jądrowy odwet dotknął w jak największym stopniu terytorium USA.
Miejmy nadzieję, że wszystkim wystarczy rozsądku, jednak bardziej prawdopodobna jest turecko-rosyjska proxy war z delegowaniem jej prowadzenia na obecnych uczestników. Wariacji na ten temat jest sporo, od wzajemnego dozbrojenia swoich klientów w broń przeciwlotniczą i systemy artyleryjskie oraz rakietowe większego zasięgu. W przypadku Rosji będą to syryjskie siły rządowe i tamtejsi Kurdowie, którzy twierdzą, że mają kremlowskie poparcie w dążeniu do niepodległości, a jako dowód przedstawiają uruchomione właśnie przedstawicielstwo polityczne w Moskwie. Ze strony tureckiej możliwości są także niemałe. Od dozbrojenia mniejszości tureckiej w Syrii, po dywersje destabilizujące rosyjski Kaukaz Północny. Ogromne możliwości otwiera także Południowy Kaukaz uznawany przez Moskwę za wyłączną strefę swoich interesów. Ankara może eskalować napięcie w relacjach z rosyjskim sojusznikiem Armenią. Może także udzielić politycznego i wojskowego poparcia Azerbejdżanowi, co byłoby równoznaczne z próbami rozmrożenia
azersko-ormiańskiego konfliktu o Górski Karabach, a dla Rosji otwarciem kolejnego frontu wojny.
Oby powyższe scenariusze nie opuszczały sejfów rosyjskiego i tureckiego sztabu generalnego, a polityczny wpływ USA i UE na wszystkie strony konfliktu okazał się wystarczający dla ostudzenia emocji. Oby mocnymi nerwami wobec wojowniczości prezydenta Erdogana wykazał się Władimir Putin. Ale trzeba być trzeźwym realistą, czyli pesymistą. Jakkolwiek pokojowe rozwiązanie problemu syryjskiego jest jedynym scenariuszem i w gruncie rzeczy rozumieją to wszystkie stolice, w najbliższym czasie można oczekiwać jeszcze jednej fazy eskalacji militarnej. Takie są po prostu interesy elit politycznych Bliskiego oraz Środkowego Wschodu. Czy dopiero po niepowodzeniu kolejnej próby wojskowego przesilenia zostanie wypracowane trwalsze rozwiązanie pokojowe dla Syrii, regionu, a zatem całego świata?