Bliski Wschód: amerykański rząd obawia się ataków terrorystycznych
Amerykański Departament Stanu ostrzegł przed możliwością ataków terrorystycznych przeciwko Amerykanom na Półwyspie Arabskim.
W wydanym komunikacie departament podał, że ma podstawy przypuszczać, iż interesy amerykańskie na półwyspie zagrożone są planowanymi działaniami terrorystycznymi. Podkreślono również, że w latach ubiegłych celem ataków byli zarówno pracownicy rządowi, jak i przypadkowe osoby.
W związku z przewidywanym zagrożeniem amerykański rząd postawił w stan najwyższej gotowości ambasady i inne swoje placówki na Półwyspie Arabskim. Mieszkającym w tym regionie obywatelom amerykańskim zalecono czujność.
W czerwcu, z powodu obawy przed atakiem terrorystów Osamy bin Ladena, w stan alarmu postawione zostały amerykańskie wojska w rejonie Zatoki Perskiej. Rzecznik Pentagonu, admirał Craig Quigley, nie chciał powiedzieć, czy i tym razem armia USA w regionie została zmobilizowana.
Według pragnącego zachować anonimowość urzędnika amerykańskiego, również i teraz przewidywane zagrożenie łączyć można z osobą bin Ladena, oskarżanego przez Stany Zjednoczone o kierowanie dwoma zamachami bombowymi na amerykańskie ambasady w Afryce Wschodniej w 1998 r.
Tymczasem zastępca sekretarza stanu USA Richard Armitage powiedział, że administracja George`a W. Busha jest bardzo zaniepokojona narastaniem fali przemocy między Izraelem i Palestyńczykami i niepowodzeniem swych wysiłków mediacyjnych. Dodał także, że mimo wszystko Waszyngton będzie nadal próbował skłonić obie strony do zaniechania przemocy.
Przedstawiciel Departamentu Stanu David Satterfield jest wciąż na Bliskim Wschodzie próbując utrzymać nie tyle proces pokojowy, ale - jak to określa obecnie Waszyngton - proces bezpieczeństwa.
W nocy ze środy na czwartek, Izraelczycy przerzucili znaczną liczbę żołnierzy i czołgów na Zachodni Brzeg. Według dowództwa izraelskiej armii, koncentracja wojsk jest odpowiedzią na ataki palestyńskie. (mag)