Bitwa pod Wiedniem odmieniła bieg historii
Wielokrotna przewaga liczebna nie wystarczyła Turkom do zdobycia Wiednia i pokonania połączonych armii polskiej i austriackiej. Wspaniałe zwycięstwo pod Wiedniem zapewniła nie ilość, ale jakość wojsk. Polska dysponowała w tym czasie jedną z najlepszych formacji wojskowych Europy. - Husaria, idąc na czele wojsk koalicyjnych, odegrała kluczową rolę w ostatniej, decydującej, zakończonej ucieczką nieprzyjaciela, fazie bitwy. Nie można jednak sprowadzać całej batalii tylko do tej szarży. Doszło do niej dopiero po godzinie 17. Sama bitwa trwała wtedy już od dobrych kilku godzin - pisze dr Radosław Sikora w artykule dla WP.PL.
11.09.2014 18:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Historia zna wiele spektakularnych bitew. Ale tylko niektóre z nich zmieniały losy imperiów. Wśród nich na pewno znajduje się bitwa pod Wiedniem stoczona 12 września 1683 roku. Jak pisał ówczesny osmański kronikarz silahdar Mehmed aga z Fyndykły "porażka i przegrana [...] była to przeogromna, klęska taka, jaka od powstania państwa [osmańskiego] nigdy jeszcze się nie wydarzyła."
Jednak nie tylko skala klęski ma tu znaczenie. Ważniejsze jest to, iż bitwą tą odwrócono dotychczasowy bieg wydarzeń. Do tej pory Imperium Osmańskie, już wówczas zwane przez Polaków Turcją, było w ofensywie. Odtąd cofało się, by ulec ostatecznemu rozpadowi w początkach XX wieku. Z wielkiego Imperium przed którym przez stulecia drżała Europa, Azja i Afryka, pozostał kadłubek w postaci znanej nam dziś Turcji.
Wiedniowi na odsiecz
Pod koniec czerwca 1683 roku potężna armia Imperium Osmańskiego pod dowództwem wielkiego wezyra Kara Mustafy ruszyła na Wiedeń - stolicę Cesarstwa. Jak liczna była to armia? Na ten temat od dawna trwają dość zażarte debaty. Niegdyś historycy podawali wyższe liczby, opierając się chociażby na rejestrze wojsk osmańskich, który znaleziono w namiotach Kara Mustafy. Według spisu, zgromadzonego pod murami Wiednia wojska sułtańskiego miało być dokładnie 285 631. Sam Sobieski wierzył, że ma do czynienia z armią przeszło 300-tysięczną.
W czasach nam bliższych odrzucono te wielkości, uważając je za wyolbrzymione. Historycy przerzucają się więc różnymi liczbami, lepiej lub gorzej argumentując na ich rzecz. Nie rozstrzygając, kto w tej debacie ma rację, chciałbym jedynie zwrócić uwagę na fakt, że żołnierze wojsk koalicji chrześcijańskiej byli zszokowani, ale też i zafascynowani wielkością obozów tureckich rozłożonych wokół Wiednia. Po bitwie, tylko liczbę małych (3–4-osobowych) namiotów, oszacowano na co najmniej 100 tysięcy! Ile było większych? Tego nie wie nikt. Dodać także trzeba, że nie wszyscy spali pod namiotami, gdyż Tatarzy (tych według wspomnianego rejestru miało być 60 tys.) ich ze sobą nie wozili. Tak więc, z całą pewnością, jak na ówczesne standardy europejskie, armia osmańska była wyjątkowo liczna. Choć z drugiej strony pamiętać trzeba, że jej większość stanowili nie żołnierze, lecz służba obozowa. Wiedzieli o tym ówcześni ludzie, ale niestety czasem zapominają o tym dzisiejsi historycy, odrzucając zbyt wysokie ich zdaniem
liczby, obwiniając poszczególne relacje o przesadę. Moim zdaniem, jeśli nawet autorzy tych relacji przesadzali, to na pewno nie aż tak bardzo, jak to się dziś wielu historykom wydaje.
"Gniew Husarii" - inscenizacja szarży legendarnej polskiej formacji
I cesarz, i polski król wiedzieli o przygotowaniach osmańskich do wojny. Już 1 kwietnia 1683 podpisano porozumienie zobowiązujące obie strony do spieszenia z wzajemną pomocą w wypadku agresji Imperium. Król Polski, idąc na odsiecz oblężonemu Wiedniowi, wywiązywał się więc ze swojego zobowiązania wobec Austriaków. Z drugiej strony, polska pomoc dla Wiednia oznaczała zerwanie pokoju z Turcją, który obowiązywał od 1678 roku. Pokój ten zawarto w imieniu Jana III Sobieskiego, co spowodowało, że osmańscy kronikarze nie bez racji zwą polskiego króla krzywoprzysięzcą. Na pomoc oblężonemu Wiedniowi ruszyły także wojska książąt niemieckich. Dołączyła do nich armia cesarska, ale bez samego cesarza, co zgodnie z dotychczasowymi porozumieniami oznaczało, że naczelną komendę nad sprzymierzoną armią objął król Polski, Jan III Sobieski.
Nie da się dzisiaj precyzyjnie ustalić liczebności wojsk koalicji. Polscy historycy, idąc za profesorem Janem Wimmerem, który napisał bardzo kompetentną (co nie znaczy, że bezbłędną) monografię tej bitwy, najczęściej twierdzą, że ogólna liczebność wojsk koalicyjnych w bitwie pod Wiedniem wynosiła około 65 tys. żołnierzy. Wśród nich miało być około 21 tys. żołnierzy armii polskiej. Nie należy jednak tych liczb traktować ze śmiertelną powagą. Problemów z określeniem rzeczywistej liczby żołnierzy w bitwie pod Wiedniem jest całe multum, więc wszelkie wielkości pojawiające się w literaturze należy traktować ze zdrowym dystansem.
Nie tylko husaria
Choć przeciętny Polak słusznie kojarzy tę bitwę z husarią, to przecież nie tylko ona tam walczyła. Wiktoria wiedeńska to zasługa nie tylko uskrzydlonego rycerstwa, ale całej sprzymierzonej armii.
Husaria, idąc na czele wojsk koalicyjnych, odegrała kluczową rolę w ostatniej, decydującej, zakończonej ucieczką nieprzyjaciela, fazie bitwy. Nie można jednak sprowadzać całej batalii tylko do tej szarży. Doszło do niej dopiero po godzinie 17. Sama bitwa trwała wtedy już od dobrych kilku godzin. Pierwsze, niewielkie jeszcze starcia zaczęły się późnym rankiem. Przybrały na sile po godzinie 13-14. Do godziny 16 Polacy, mając przed sobą dłuższą drogę i trudniejszy teren, maszerowali przez góry i las wiedeński, aby wyjść na pozycje. Do tej pory ciężar walk całkowicie spoczywał na wojskach sojuszniczych. Między godziną 16 a 17 doszło do pierwszych zażartych walk z udziałem polskiej kawalerii. Ale nie tylko ona wówczas walczyła. Dopiero wtedy, gdy rycerstwo polskie wysunęło się na front całej sprzymierzonej armii, rozpoczęła się ostateczna rozprawa z nieprzyjacielem. To właśnie o tej fazie bitwy pisał generał artylerii polskiej Marcin Kątski:
"Przyznali Niemcy, że sami prawie Polacy się bili, bo dla nagłego nastąpienia ledwo się zdarzyło któremu z ich regimentów potkać [walczyć]."
Podobnie Jan III Sobieski w liście do żony:
"Wojska wszystkie, które dobrze bardzo swoją czyniły powinność, przyznały P. Bogu a nam [Polakom] tę wygraną potrzebę [bitwę]."
Potwierdzał to przewodniczy cesarskiej Nadwornej Rady Wojennej, margrabia Hermann von Baden. Stwierdził, iż to Polacy pierwsi weszli do obozu tureckiego bejlerbeja Budy, Ibrahima paszy i dlatego "mieli największy udział w podziale zdobyczy". Fakt ten podkreślał także Jan III Sobieski w liście do żony:
"Niemcom cudzoziemskim prawie się nic nie dostało, bo oni tego dnia [bitwy, czyli 12 września], prócz tych [4 batalionów piechoty?], co przy mnie byli, nie weszli w obóz turecki. Nie mają oni ani więźniów, ani chorągwi, ani żadnych zwycięstwa znaków i żaden z ich kawalerii w potrzebie [bitwie] nie strzelił. Ale tego nie [powinno się] głosić, bo ja wszystkich chwalę [...]".
Możemy więc być dumni z tego, że armia polska odegrała kluczową rolę w rozstrzygającej fazie bitwy. Ale przyznać należy, iż nie walczyła tam sama i nie od samego jej początku.
Czy było warto?
Do niedawna wydawało się, że żyjemy w stabilnym świecie, którego najbliższą przyszłość stosunkowo łatwo można było przewidzieć. Tymczasem ostatnimi czasy historia uległa przyspieszeniu. Rozpalająca się wojna na Ukrainie wieszczy zmiany w układzie geopolitycznym tej części Europy. Konia z rzędem temu, kto dziś potrafi przewidzieć, jak będzie wyglądała sytuacja w naszym regionie za rok. A jak będzie wyglądała za lat dziesięć? A za kilkadziesiąt lat? Nikt nie wie.
Do pierwszego rozbioru Polski doszło w 1772 roku, czyli dokładnie 89 lat po odsieczy wiedeńskiej. Jeśli nawet komukolwiek, w najgorszych snach, przyszedł by on do głowy w roku 1683, to podejmowanie decyzji na tej podstawie byłoby czynem szaleńca. To mniej więcej tak, jak gdyby ktoś chciał dzisiaj prewencyjnie napaść na Czechy, bo ma niejasne przeczucie, że ten kraj za niemal dziewięć dekad upomni się o Śląsk, który był kiedyś jego częścią.
Jan III Sobieski wiedział, że nawet najpotężniejszy kraj nie powinien być otoczony tylko przez wrogów. Rzeczpospolita w jego czasach nie była już u szczytu potęgi. Sąsiadowała z państwami, które nawet w pojedynkę mogły sprawić jej wiele kłopotów. A co dopiero, gdyby zjednoczyły się przeciw niej?
Koniecznością było szukanie sojuszników tam, gdzie możliwe. Państwo Habsburgów było najlepszym z możliwych kandydatów. Po pierwsze nie toczyliśmy z nim wojen od niemal stulecia. A właściwie nawet dłużej, gdyż interwencję arcyksięcia Maksymiliana III Habsburga w Polsce, pod koniec 1587 roku, trudno uznać za wojnę z państwem.
W XVII wieku oba nasze kraje militarnie sobie pomagały. My wsparliśmy cesarza w czasie wojny trzydziestoletniej. Cesarz pomógł nam w dobie "potopu".
Ponadto państwo Habsburgów, mimo iż rządzone przez nielubianych u nas Niemców, było jedynym krajem katolickim, z którym sąsiadowaliśmy. W owych czasach było to bardzo ważne. Wspólne wartości tworzyły solidną bazę porozumienia. Sojusz z tym państwem był więc sojuszem naturalnym, a nie egzotycznym, który mógł się rozpaść za lada powiewem wiatru historii.
To, co w 1683 roku uczynił Sobieski, było rzeczą nie tylko logiczną, ale i najrozsądniejszą w tamtych okolicznościach. On i ówczesne pokolenie Polaków zrobili to, co należy. A że kilkadziesiąt lat później doszło do rozbiorów Polski? Winić za to trzeba nie jego, ale ludzi żyjących w ostatnich dekadach XVIII wieku.
dr Radosław Sikora dla Wirtualnej Polski