Bitwa pod Cedynią - prawdziwa historia zwycięstwa Mieszka I
Należało za wszelką cenę udowodnić, że już Mieszko I, a więc pierwszy historyczny władca Polski, zdobył Pomorze Zachodnie. I władze PRL poczyniły ku temu niezbędne kroki, opierając się na autorytecie tych historyków i archeologów, którzy podjęli się wypełnienia trudnego zadania. Ci zaś szybko spostrzegli, że bitwa pod Cidiną idealnie pasuje do zamierzonej kampanii potwierdzania wielowiekowego związku Pomorza Zachodniego z Polską. Należało teraz przekonać opinię publiczną i środowiska naukowe (także zagraniczne), że starcie z Hodonem odbyło się pod pomorską Cedynią, a nie gdzieś na wówczas enerdowskim Połabiu - pisze Artur Szrejter w artykule dla WP.
31.01.2015 17:39
W 1972 roku pod miejscowością Cedynia na Pomorzu Zachodnim wzniesiono monumentalny wizerunek orła - Pomnik Polskiego Zwycięstwa nad Odrą. Odsłonięto go w tysięczną rocznicę rzezi, którą wojowie Mieszka I urządzili 24 czerwca 972 roku wojskom Hodona, saskiego margrabiego Marchii Wschodniej.
Bitwa cedyńska do dziś pozostaje sztandarowym przykładem piastowskich zwycięstw nad Niemcami. Pomnik nadal stoi, a w szkołach omawia się triumf Mieszka jako dowód na to, że już w X wieku Polska zyskała prawa historyczne do panowania nad Pomorzem Zachodnim. Dzięki temu każdy w kraju nad Wisłą wie, że pod Cedynią "pokonaliśmy Niemców po raz pierwszy", a rejon ujścia Odry stał się wówczas "równie polski jak Wielkopolska".
Legendy narodowe są składnikiem niezbędnym do budowy świadomości każdego narodu. Legendy mają też to do siebie, że często są celowo zniekształcane lub przebudowywane. Przykład Cedyni pokazuje, jak może przebiegać mechanizm odgórnego przekształcania legend do bieżących celów politycznych.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od starcia Mieszka z Hodonem, o którym wspominają zaledwie dwa źródła pisane z epoki.
Thietmar i Bruno
Pierwszy z przekazów pochodzi z Kroniki, dzieła niemieckiego historiografa Thietmara (żył w X-XI wieku). Początek tekstu odnoszącego się do interesujących nas wydarzeń mówi o okolicznościach wyprawy margrabiego, samej zaś bitwie poświęcone jest zaledwie jedno zdanie. A właściwie tylko pierwszą część owego zdania, gdyż już część druga ukazuje krwawy "krajobraz po rzezi":
"Tymczasem dostojny margrabia Hodo, zebrawszy wojsko, napadł z nim na Mieszka, który był wierny cesarzowi i płacił trybut aż po rzekę Wartę. Na pomoc margrabiemu pospieszył wraz ze swoimi [zbrojnymi] tylko mój ojciec, graf Zygfryd, podówczas młodzieniec i jeszcze nieżonaty. Kiedy w dzień św. Jana Chrzciciela [24 czerwca] starli się z Mieszkiem, odnieśli zrazu zwycięstwo, lecz potem w miejscowości zwanej Cedynią [w oryginale: Cidini] brat jego Czcibor [w oryg.: Cidebur] zadał im klęskę, kładąc trupem wszystkich najlepszych rycerzy z wyjątkiem wspomnianych grafów [margrabiego Hodona i grafa Zygfryda]. (Tłumaczenie Mariana Zygmunta Jedlickiego, objaśnienia w nawiasach - A.S.).
Drugi przekaz pochodzi z pism współczesnego Thietmarowi niemieckiego biskupa misyjnego Brunona z Kwerfurtu. Także ta wiadomość jest jednozdaniowa, a kiedy jeszcze oczyścimy ją ze stwierdzeń mniej istotnych (o zniszczeniu sztandarów najeźdźców czy wdeptaniu w błoto niemieckiej pychy), uzyskujemy zwięzłą informację, że książę Mieszko "sztuką [wojenną]" lub "podstępem" (łacińskie słowo artem można w tym kontekście tłumaczyć na oba sposoby) pokonał wroga, a margrabia Hodo uciekł.
Źródła podają zatem mało danych, a ich opisy bitwy można podsumować krótko: pierwszą fazę starcia wygrał Hodon, zaś drugą, rozegraną pod miejscowością Cidina, rozstrzygnął na korzyść wojsk polańskich Cidebur - zapewne na skutek zastosowania "podstępu", o którym wspomniał Bruno. Znając fortele wojenne ówczesnych Słowian, można się domyślać, że chodziło o manewr pozorowanej ucieczki sił Mieszka po wstępnym etapie walki. Sasi, myśląc, że zwyciężają, rzucili się w pościg - i wpadli w pułapkę zastawioną przez drugi kontyngent armii Polan pod wodzą Cidebura. Słowianie urządzili Niemcom rzeź, z której uratowali się dwaj wodzowie napastników (przypuszczalnie z oddziałem przybocznym).
I to wszystko na temat bitwy. Niczego więcej z obu przekazów nie sposób wyciągnąć. Już i tak hipotezą jest pojmowanie dwufazowości starcia jako fortelu z zastosowaniem manewru pozorowanej ucieczki. Nawarstwianie dalszych przypuszczeń byłoby oczywiście możliwe, ale z punktu widzenia naukowego stanowiłoby nadużycie. Ten stan rzeczy mogłoby zmienić tylko odnalezienie kolejnych źródeł pisanych albo związanych z wydarzeniami roku 972 zabytków archeologicznych. Można za to sporo opowiedzieć o domniemanych powodach i skutkach tej wojny, o sytuacji geopolitycznej tamtych lat, o ówczesnym uzbrojeniu - czyli o otoczce bitwy cidińskiej. Jednak wcale nie owa otoczka, lecz przebieg samego starcia, a przede wszystkim miejsce jego rozegrania miały pierwszoplanowe znaczenie w nauce i propagandzie okresu PRL.
Dwie rywalizujące teorie
Przynajmniej od roku 1839, czyli od opublikowania I tomu książki Geschichte von Rügen und Pommern (Dzieje Rugii i Pomorza) niemieckiego historyka Friedricha Bartholda, istnieją dwie wiodące teorie na temat przyczyn i miejsca bitwy cidińskiej.
Pierwsza (nazwijmy ją "pomorską") widzi w akcji Hodona próbę albo powstrzymania Mieszka przed zajęciem Pomorza Zachodniego, albo wyparcia jego wojsk z terenów, które sami Niemcy planowali podbić (aby zawładnąć bogactwami Wolina i Szczecina, dużych słowiańskich ośrodków kupieckich znad ujścia Odry). W ramach tej teorii bitwa cidińska umiejscawiana jest pod położonym nad dolną Odrą grodem Cedynia.
Druga teoria ("połabska") zakłada, że uderzenie Hodona miało zmusić Mieszka do zaprzestania rozbudowy polańskich wpływów na środkowym Połabiu (obszarze ówcześnie słowiańskim, ale podlegającym luźnej władzy saskiej). W myśl tej koncepcji starcie rozegrało się właśnie tam, czyli na zachód od Odry.
Argumentów obu stron sporu jest tak dużo, że nawet w skrócie nie udałoby się ich tutaj przedstawić, muszę więc podsumować je stwierdzeniem, że trudno jest obiektywnie wyrokować, kto ma rację. Biorąc jednak pod uwagę, że "teoria połabska" wydaje się posiadać mocniejsze podstawy merytoryczne, powinno budzić zdziwienie, iż tylko koncepcja preferująca Cedynię jako miejsce zbrojnej konfrontacji znalazła trwałe miejsce w polskiej świadomości. Co więcej, stała się jedyną obowiązującą wersją legendy narodowej o zwycięstwie nad Hodonem, nazywanym w czasach PRL "najstarszym przedstawicielem niemieckiego Drang nach Osten".
Monument wzniesiony pod Cedynią na cześć zwycięstwa Mieszka I fot. Wikimedia Commons/Norbert Radtke
O bitwie pod Cidiną pisali już historycy z XVIII i XIX wieku. Także wtedy zwycięstwo Mieszka zaczęło funkcjonować w świadomości Polaków na zasadzie legendy narodowej, ale jeszcze niespecjalnie sprecyzowanej, bazującej raczej na ogólnym stwierdzeniu o "pokonaniu Niemców za pierwszego Piasta". Również w okresie międzywojennym zajmowano się tym tematem, jednak starcie z Hodonem zrobiło prawdziwą "karierę" dopiero po II wojnie światowej. Badania nad tym zagadnieniem dostały priorytet państwowy niedługo po roku 1945, lecz nabrały tempa dopiero w połowie lat 50., kiedy dyrektorem nowo otwartego Muzeum Narodowego w Szczecinie został archeolog Władysław Filipowiak. Właśnie on w 1959 roku wydał książkę "Cedynia w czasach Mieszka I", w której jednoznacznie stwierdził, że Cidinę należy utożsamiać z Cedynią oraz przedstawił znacznie wykraczającą poza wymowę źródeł rekonstrukcję konfrontacji Mieszka z margrabią. W latach 60. ukazały się następne edycje tego opracowania - nie tylko wzbogacone o kolejne szczegóły bitwy,
ale też opublikowane w wysokim nakładzie, aby trafiły do jak największej ilości odbiorców. Tak rozpoczęło się powojenne przemodelowanie narodowej legendy zwycięstwa Mieszka. W następnych dekadach szczeciński naukowiec powracał do swoich ustaleń, stwierdził nawet, że zidentyfikował archeologiczne pozostałości bitwy. Miały nimi być ślady wielkich ognisk nieopodal Cedyni, które Filipowiak bezkrytycznie zinterpretował jako miejsca, gdzie stacjonowały ukryte oddziały Czcibora...
Śladem dyrektora muzeum poszli kolejni entuzjaści "teorii pomorskiej", która już zdążyła zdobyć akceptację społeczną dzięki nagłośnieniu w prasie oraz akcjom propagandowym w szkołach i zakładach pracy. Dużą rolę w rozbudowie legendy cedyńskiej miał historyk wojskowości Benon Miśkiewicz, który przedstawił własną - także imponującą - wizję bitwy w artykułach i książkach publikowanych pod koniec lat 50. i na początku 60. Nie mniejszą wyobraźnią wyróżniło się jeszcze kilku mniej lub bardziej znanych historyków, spośród których wymienię tylko dwóch, gdyż do dziś są cytowani jako "znawcy tematu" wojny roku 972: Leona Ratajczyka (publikował o Cedyni w latach 70.) i Karola Olejnika (koniec lat 80. i początek 90.). Z dzieł tych naukowców dowiadujemy się, że w trakcie bitwy Mieszko dysponował trzema, a nawet czterema tysiącami wojowników, zaś jego adwersarz - przynajmniej trzema tysiącami świetnie wyposażonych piechurów oraz więcej niż tysiącem ciężkozbrojnych jeźdźców. Widzimy plastycznie nakreślone podziały na
łuczników, tarczowników, jezdnych, dostrzegamy też ustawienie (oraz jego zmiany) owych formacji podczas starcia. Następnie poznajemy fazy bitwy, przemieszczenia oddziałów, natarcia i kontrnatarcia, szarże i obrony. Jeden z badaczy posunął się nawet do opisania scen walki w samym grodzie w Cedyni. Co z tego, że żadne ze źródeł z epoki nawet nie zająknęło się na temat szczegółów przedstawianych przez wymienionych historyków? Widocznie badacze ci w swym entuzjazmie doszli do wniosku, że jak szaleć, to szaleć - skoro już i tak dokładnie określili tok bitwy, czemu nie mieliby pójść dalej i założyć, że niektóre oddziały saskie dotarły do grodu, zaś inne w tym czasie odpierały polski atak w konkretnej dolince pod grodem?
W tak pięknym naszkicowaniu przebiegu walki pomogła badaczom stronnicza pewność, że starcie odbyło się pod pomorską Cedynią. A skoro tam, to Władysław Filipowiak i jego następcy bez problemu zidentyfikowali w okolicy tego miasteczka miejsce idealnie pasujące jako teren zbrojnych zmagań. Stąd też w ich opracowaniach zaistniały dostosowane do owego miejsca mapki, lokujące w realnie istniejącym terenie poszczególne fazy bitwy i ustawienie wojsk. Dzięki mapkom wywody wyglądały jeszcze bardziej wiarygodnie.
Tak się można zatopić w tych opisach, że słychać krzyk ginących wojowników, łopot proporców i tętent kopyt końskich. Byłbym oczarowany, gdybym czytał powieść historyczną lub fantasy. Niestety, to były opracowania naukowe i popularnonaukowe. Nie tylko naginały historię, ale wręcz budowały ją od nowa, fałszowały poprzez jednostronny dobór założeń i wzięte z Księżyca wymysły. Jak się przekonamy, fałszowanie to odbywało się w celu nie mającym nic wspólnego z nauką.
Wydawało się, że wraz z upadkiem socjalizmu minęła w kwestii Cidiny/Cedyni epoka badaczy-fantastów. Niestety, także obecnie niektórzy autorzy powielają argumenty znane z dawnej radosnej twórczości "ekipy cedyńskiej". Mankamenty te bolą zwłaszcza w takich książkach jak "Cedynia 972" Pawła Rochali z roku 2002, która w gruncie rzeczy jest ciekawie i ze swadą napisanym opracowaniem popularnonaukowym. Z kolei po "Polskich polach bitew w świetle archeologii" Krzysztofa Wolskiego z 2008 roku spodziewać by się można archeologicznego wyprostowania naukowych rewelacji czasów PRL. Niestety, obaj autorzy czerpali - choć w różnym stopniu - z ustaleń piewców "teorii pomorskiej", obaj też albo pominęli milczeniem, albo zaledwie wspomnieli, że istnieją inne lokalizacje bitwy. Zatem stworzona przez Władysława Filipowiaka nowa wersja legendy do dziś trzyma się mocno.
Z tego przeglądu rozwoju wizji starcia cidińskiego mogłoby wynikać, że po II wojnie wszyscy polscy badacze zakłamywali ten temat. W rzeczywistości jednak liczebnie przeważali naukowcy potrafiący trzymać się faktów, lecz ich głos w okresie PRL docierał tylko do wąskiego grona specjalistów, gdyż nie mógł liczyć na nagłośnienie przez propagandę państwową. Również na początku XXI wieku naukowe opracowania nie są znane szerokiemu odbiorcy, więc nie wpływają na zmianę sposobu patrzenia ogółu Polaków na bitwę cidińską. Warto jednak, aby czytelnicy tego artykułu wiedzieli, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat istnieli badacze podchodzący do kwestii roku 972 w sposób wyważony i unikający nadinterpretacji. Warto więc sięgnąć do prac Zygmunta Sułowskiego, Gerarda Labudy, Henryka Samsonowicza czy Jerzego Strzelczyka, a szczególnie do znakomitych książek o Połabiu i Pomorzu historyków Kazimierza Myślińskiego i Jana M. Piskorskiego oraz artykułów historyka polskiej nauki Pawła Migdalskiego. Można mieć tylko nadzieję,
że lektura dzieł tych obiektywnych naukowców zmityguje wszystkich, którzy w przyszłości zamierzaliby pójść księżycowym śladem "ekipy cedyńskiej".
Prawo do ziemi
Entuzjaści "teorii pomorskiej" podkreślali, że dzięki wiktorii pod Cedynią Mieszko nie tylko zatrzymał niemiecką nawałę, ale także zdobył dla Polski Pomorze Zachodnie. Widać w tym celowe działanie propagandowe: bitwa musiała się rozegrać pod Cedynią, gdyż tylko ta lokalizacja umożliwiała potwierdzenie przynależności ujścia Odry do Polski już za czasów Mieszka I.
Co powojenne władze starały się osiągnąć, angażując do "akcji cedyńskiej" zarówno naukowców, jak też propagandę państwową i partyjną? Przecież nie robiono tego po to, aby małe miasto Cedynia mogło wygrać rywalizację o uznanie za "prawdziwe" miejsce bitwy z, na przykład, leżącym w ówczesnym NRD Zehdenick?
Wyjaśnienie powodu tak wzmożonego zainteresowania władz PRL bitwą z Hodonem jest bardzo proste. A także ciekawe i jednocześnie przerażające, gdyż ukazuje mechanizm sterowania nauką dla osiągnięcia celów czysto politycznych.
Pomorze Zachodnie zostało po II wojnie odebrane Niemcom i włączone do Polski jako część tak zwanych Ziem Odzyskanych. Nie bez przyczyny propaganda socjalistyczna nazywała je "Odzyskanymi" - miano to jednoznacznie wskazywało, że Polska musiała owe tereny kiedyś stracić, oczywiście na rzecz imperialistycznych Niemiec. A skoro straciła, to znaczy, że dzierżyła je PRZED Niemcami, czyli miała do nich większe PRAWA DZIEJOWE. Do Ziem Odzyskanych zaliczano też Śląsk, ale z nim problemu nie było, bo należał do Polski niemal nieprzerwanie od Mieszka I do podziału dzielnicowego w XII wieku. Także Prusy/Mazury nie nastręczały kłopotów, gdyż dawni Prusowie już nie istnieli, więc krainę jezior odebrano Niemcom na prawie zwycięzcy. Najgorzej rzecz się miała z Pomorzem Zachodnim, ponieważ niewątpliwe dowody jego zależności od Polski dotyczyły tylko czasów Bolesława Krzywoustego. Przez resztę wczesnego średniowiecza większość tej słowiańskiej krainy była odrębna od Polski (wyjątek stanowiła ziemia kołobrzeska, którą zajął
Mieszko, a utracił Bolesław Chrobry), a pod koniec XII stulecia została zhołdowana przez Rzeszę.
Należało więc za wszelką cenę udowodnić, że już Mieszko I, a więc pierwszy historyczny władca Polski, zdobył Pomorze Zachodnie. I władze PRL poczyniły ku temu niezbędne kroki, opierając się na autorytecie tych historyków i archeologów, którzy podjęli się wypełnienia trudnego zadania. Ci zaś szybko spostrzegli, że bitwa pod Cidiną idealnie pasuje do zamierzonej kampanii potwierdzania wielowiekowego związku Pomorza Zachodniego z Polską. Należało teraz przekonać opinię publiczną i środowiska naukowe (także zagraniczne), że starcie z Hodonem odbyło się pod pomorską Cedynią, a nie gdzieś na wówczas enerdowskim Połabiu. Uruchomiono machinę badawczą, partyjną, propagandową. Nie przez przypadek przeznaczona dla szerokiego odbiorcy książki Władysława Filipowiaka została wydana w roku 1959 za pieniądze z funduszu propagandowego Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Szczecinie, a potem wznowiona ze środków Wojewódzkiej Rady Narodowej w Szczecinie. Także nie przez przypadek skorzystano z usług historyka Benona Miśkiewicza, od
końca lat 40. uznawanego za człowieka do specjalnych poruczeń, a wsławionego dużo później (1985 rok) przeprowadzaniem czystek na uczelniach, który w zamian za rozliczne zasługi dla partii uzyskał zaszczyty uczelniane i państwowe, włącznie z teką ministra pracy w "stanowojennym" rządzie Wojciecha Jaruzelskiego. "Akcja cedyńska" została starannie skonstruowana, a jej celem było wykazanie, że historyczne PRAWO DO ZIEMI Pomorza Zachodniego posiada Polska (w domyśle: Ludowa). Tak wyglądały polityczne początki stworzenia nowej - użytecznej w powojennej rzeczywistości - wersji legendy triumfu Mieszka nad niemieckim "parciem na Wschód".
Długie i zdrowe życie legend
Do dziś, także na stronach internetowych, toczą się o starciu cidińskim dyskusje specjalistów, półspecjalistów, miłośników historii czy też ludzi chcących tylko powiedzieć, co myślą. Jedni potępiają wszystkich bez wyjątku działających za PRL naukowców, inni bronią nawet tych zaprzedanych, twierdząc, że "wtedy były takie czasy". Jeszcze inni wskazują na prawa mieszkańców dzisiejszej Cedyni do obchodzenia święta bitwy (w końcu co komu przeszkadza turystyczna promocja miasta?) bez względu na to, czy starcie rozegrało się właśnie tam, czy gdzieś na Połabiu. W tym wszystkim znów zatraca się chłodne podejście do przedmiotu sporu, a górę biorą nastroje anty- lub propeerelowskie, albo też wspierające lub zwalczające lokalną tradycję świętowanie rocznicy rzezi Sasów.
Nie uciekniemy od tego i nie sądzę, aby dzisiaj sensowne było potępianie albo chwalenie kogokolwiek za określony punkt widzenia. A to dlatego, że wciąż w ujęciu potocznym mówi się i myśli o Cedyni (i w pojęciu bitwy, i miejsca) jako o legendzie narodowej. Nieważne, że tak naprawdę na cokole chwały postawili ją - wraz z pomnikiem - dopiero komuniści. Ważne, że z legendami się nie walczy, bo one żyją własnym życiem i niezależnie od zakazów. Najboleśniej o tym przekonali się właśnie komuniści, chcąc zniszczyć wiele - mniej lub bardziej prawdziwych - polskich legend narodowych. Zostawmy więc bitwę pod Cidiną czy Cedynią w spokoju - niech każdy czci kolejne jej rocznice tam, gdzie chce, byle w nowych książkach historycznych i archeologicznych nie powtarzano wymysłów "znawców tematu" z jakże długiego - oraz do dziś odbijającego się nam czkawką - "okresu błędów i wypaczeń" (proszę wybaczyć użycie tego określenia z minionej epoki).
Artur Szrejter dla Wirtualnej Polski