PublicystykaBierzyński: Protest nauczycieli może zagrozić władzy PiS [OPINIA]

Bierzyński: Protest nauczycieli może zagrozić władzy PiS [OPINIA]

Jeśli strajk nauczycieli wybuchnie, może odebrać prawicy tę niewielką część głosów potrzebnych do ponownego zwycięstwa. Trzymam kciuki za niezłomność prezesa Jarosława Kaczyńskiego - pisze Jakub Bierzyński, doradca Roberta Biedronia.

Bierzyński: Protest nauczycieli może zagrozić władzy PiS [OPINIA]
Źródło zdjęć: © East News | East News
Jakub Bierzyński

26.03.2019 | aktual.: 18.03.2022 14:14

Strajk w szkołach coraz bliżej. Rządzący politycy zarzucają nauczycielom polityczne motywy. Prawicowa prasa przedstawia ich jako terrorystów "szantażujących nasze dzieci". Rzeczywiście strajk nauczycieli może być szczególnie uciążliwy. Szkoły będą zamknięte. Rodzice nie będą mieli co zrobić ze swymi pociechami. Duża część z nich po prostu nie pójdzie do pracy. Co gorsza mogą nie odbyć się egzaminy. Jak długo może trwać paraliż? Zdeterminowani nauczyciele mają jednoznaczną odpowiedź: aż do skutku.

Członkowie Prawa i Sprawiedliwości zarzucają związkowcom "polityczne motywy". Politycy odgrywają ten rytuał przy każdym konflikcie społecznym: ci u władzy nazywają żądania związkowców polityką, ci w opozycji bronią ich, zaprzeczając. Sami strajkujący robią wszystko, by odżegnać się od zarzutów o politykę. To zabawne, że politycy, gdy chcą kogoś zdyskredytować, jako epitetu używają nazwy działalności, którą sami namiętnie uprawiają. W ustach polityków nie ma gorszej obelgi niż "polityka". Czysta hipokryzja.

Hipokryzja, bo politycy lepiej niż ktokolwiek zdają sobie sprawę z tego, że każdy strajk jest z definicji polityczny. Polityka to nic innego przecież niż mechanizm uzgadniania zbiorowych interesów. Nie ma czegoś takiego, jak niepolityczne strajki. Tym bardziej gdy chodzi o redystrybucję środków z budżetu.

Rząd podjął polityczną decyzję o tym, że środki budżetowe zainwestuje w transfery socjalne. Nie w spełnienie żądań płacowych w dwóch wyjątkowo zaniedbanych sektorach: służbie zdrowia i edukacji. W transfery socjalne. To decyzja stricte polityczna. Po prostu: władza może liczyć na większy zysk w postaci głosów wdzięcznych obywateli z obdarowania ich 500+ lub 13. emeryturą, niż z realizacji żądań płacowych całego sektora.

Po pierwsze: nauczycieli jest 700 tysięcy, czyli mniej niż rodzin z dziećmi (1 mln) i wielokrotnie mniej niż emerytów (9 milionów). Po drugie: koszt podwyżek płacy dla pedagogów to ok. 8,5 miliardów złotych rocznie. Więcej niż 500+ na pierwsze dziecko: ok 6 miliardów i niemal tyle samo, co prezent dla emerytów: 9 miliardów. Problem nie tkwi zatem w skali transferu, lecz przewidywanej stosunkowo niskiej stopie zwrotu. Nauczyciele są i tak rozgoryczeni deformą edukacji. We wrześniu idzie do szkół podwójny rocznik. Dla większości z nich oznacza to wprowadzenie systemu zmianowego i ogromne obciążenie pracą. Trudno liczyć na wdzięczność.

Tym bardziej, że pedagodzy mogą sądzić, że "te pieniądze im się po prostu należały". Nauczyciele otrzymali dość sowite podwyżki. Przez ostanie 5 lat ich pensje wzrosły od 28% dla stażysty do 80 proc. dla dyplomowanego. Najszybciej rosły stawki najlepiej zarabiających. W ten sposób różnice w zarobkach zwiększyły się z relacji 1,4 do 1,8. Argument, że podwyżki zjadła inflacja, nie jest prawdziwy. Skumulowana inflacja w tym czasie wyniosła jedynie 4,6 proc. Pensje nauczycieli rosły wielokrotnie szybciej. Szybciej także, niż średnia płaca w gospodarce. Jedyną grupą wyraźnie poszkodowanych nauczycieli są stażyści. Ich pensje wzrosły jedynie o 28 proc., czyli poniżej średniej krajowej (32 proc.).

Pytanie, czy nauczyciel dyplomowany z kilkunastoletnim doświadczeniem powinien zarabiać 15 proc. powyżej średniej krajowej, a reszta pedagogów powinna zadowalać się pensjami niższymi niż średnia, pozostawiam otwarte.

Niezależnie od twardych danych, nauczyciele mają rosnące poczucie krzywdy. Rząd nie może liczyć na ich wdzięczność za spełnienie postulatów. Inwestycja w tę grupę społeczną przyniesie nikły polityczny zysk.

Co innego rodziny z dziećmi. Dla nich 500 złotych to rzeczywiście "prezent" od Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze większą wdzięczność mogą okazać emeryci. Po pierwsze dlatego, że 1100 złotych – i to już przed wyborami - to rzeczywiście istotny zastrzyk finansowy. Po drugie dlatego, że kompletnie niespodziewany. Psychologia jest jednoznaczna: najbardziej wdzięczni jesteśmy za niespodziewane nagrody. Duda podzielił transfery socjalne na "populistyczne" i "niepopulistyczne". Te pierwsze to takie, które nie obrócą się na głosy. Z punktu widzenia inżynierii władzy nie mają żadnego sensu. Dlatego nauczyciele zostali z niczym.

Tyle, że niespełnienie ich żądań może przynieść skutek ujemny i głosy PiSowi odebrać. Atmosfera się zagęszcza, a czasu pozostało coraz mniej. Strajk został zaplanowany w czasie egzaminów. Niektórzy publicyści widzą w tym polityczne motywy. Mają rację, przecież strajk organizuje się wtedy, gdy ma on największe szanse na zwycięstwo, a największe szanse na zwycięstwo ma wtedy, gdy jest dla władzy najbardziej bolesny. Trudno wymagać od nauczycieli, by protest organizowali w wakacje, gdy szkoły stoją puste. Prawdopodobnie spełniałby wymogi nieuciążliwości, ale z pewnością byłby całkowicie nieskuteczny. Zarzut, że nauczyciele chcą skutecznie walczyć o własne interesy, jest, delikatnie mówiąc, dość dziwaczny.

Politycy PiS wiele zrobili, by doprowadzić nauczycieli do desperacji. Po pierwsze prowokują ich idiotycznymi wypowiedziami.

I tak Marek Suski przyrównał ich pensje do wysokości dochodów posłów. Wyjątkowo prowokacyjne kłamstwo. Minister Krzysztof Szczerski „popisał się” radą, by pedagodzy i pedagożki porzucili celibat i skorzystali z programu 500+. Premier Mateusz Morawiecki wzywa z kolei, by nie strajkowali, bo „ucierpią na tym dzieci”. Prawicowa prasa basuje politykom. Okładka Gazety Polskiej pokazuje Sławomira Broniarza – przewodniczącego ZNP - w pozie terrorysty z karabinem maszynowym w dłoni w pełnej klasie przed tablicą. Taka narracja z pewnością nie pomoże rządowi w osiągnięciu kompromisu.

Po drugie, Morawiecki zrobił wszystko, by rozbudzić oczekiwania. Co kwartał ogłasza nadwyżki budżetowe. "Na wszystko starczy pieniędzy". Rząd kupuje Polskie Koleje Linowe za pół miliarda, inwestuje w przekop Mierzei Wiślanej za miliard, TVP dostaje kolejne 1,2 miliarda dofinansowania, Polska Grupa Zbrojeniowa czeka na 2 miliardy i tak dalej. Mundurowi wywalczyli podwyżki. Pieniądze płyną szeroką rzeką do wszystkich z pominięciem jednej grupy zawodowej – nauczycieli. "Skoro jest tak dobrze, to dlaczego nas pominięto?" pytają. I nie pada żadna sensowna odpowiedź.

Po trzecie, rząd sam prosi się o kłopoty przeprowadzając bezcelową "deformę" edukacji. Likwidacja gimnazjów doprowadzi do chaosu. Podwójny rocznik (blisko 400 tys. dzieci) może rozsadzić pojemność wielu szkół. Już dzisiaj klasy pierwsze liczą od A do E. Po wakacjach będzie ich do J. Szkoły będą musiały pracować na zmiany. Dzieci będą wychodzić o 15:00, do szkoły, a wracać do domu o 20.00. Już dzisiaj rodzicie zgrzytają zębami, bo trzeba nadrobić program jednego roku nauczania i dzieci są przemęczone i zestresowane. A to dopiero początek. Będzie znacznie gorzej. Jesienią zacznie się armageddon. Jest to o tyle frustrujące, że cały ten chaos nie ma żadnego sensu. Nikt nie był w stanie podać przyczyn tego zamieszania. Można ponieść wiele poświęceń, ale wiedząc, jakiem celowi mają służyć. Poświęcenie bez celu to tortura.

Protest nauczycieli może zagrozić władzy PiS. Będzie bardzo dotkliwy dla dzieci, a przede wszystkim dla ich głosujących rodziców. Odbędzie się w czasie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Kulminacja chaosu deformy edukacji przypada dokładnie w czas wyborów do Sejmu. To nie jest dobra koincydencja dat. Propaganda PiS próbuje przerzucić odpowiedzialność za strajk na nauczycieli. Przedstawić ich jako terrorystów, którzy wzięli dzieci za zakładników własnego protestu. Nie sądzę, by taka perswazja była skuteczna. Fakt, nie wszyscy popierają protest. Sympatie rozkładają się po połowie. Połowę społeczeństwa Morawiecki skutecznie przekonał, że państwo jest niebywale bogate i stać nas na wszystko. Dlaczego zatem nie dać nauczycielom? Dać! Premier pada ofiarą własnej propagandy sukcesu.

Mnie ciekawi odpowiedź na jedno pytanie: Dlaczego rząd idzie na bolesną konfrontację tuż przed wyborami? Po co eskaluje konflikt? Możliwe są dwie niewykluczające się odpowiedzi: dlatego, że ma jeszcze ślady finansowej odpowiedzialności, oraz dlatego, że inaczej nie umie.

Wydawało się, że nic prostszego. Nauczyciele chcą – niech mają. Tym razem co prawda ich głosów nie da się kupić, ale w ten sposób kupi się święty spokój. A, że nie ma pieniędzy? Cóż z tego? Prawdopodobnie nie ma pieniędzy na wszystkie prezenty Kaczyńskiego. Rząd zrobi z deficytem budżetowym to co zawsze – pożyczy więcej pieniędzy. Regułą wydatkową i dyscypliną finansową nie będzie się przejmował polityk, który nie przejmował się konstytucją. Łatwiej złamać limit wydatków niż nie przestrzegać wyroków Trybunału Konstytucyjnego. To, że rząd PiS jeszcze tego nie robi, paradoksalnie dobrze o nim świadczy. Świadczy bowiem o tym, że jednak jeszcze liczy się z ekonomiczną rzeczywistością. Liczy się z faktem, że gdyby wygrał wybory, to spełniając wszystkie obietnice, będzie musiał zmierzyć się z kryzysem finansów na miarę greckiego. Jeśli spełni żądania nauczycieli to znaczy, że odleciał - nie ma już żadnych hamulców. Dla władzy zrobimy wszystko. Po nas choćby potop.

Po drugie w sukurs demokracji może przyjść charakter Jarosława Kaczyńskiego. Zawsze podbija stawkę, rzadko się cofa. Kompromis uznaje za upokorzenie, a zgodę za uległość. Im dłużej trwa konflikt, tym trudniej mu będzie zachować twarz. Paradoksalnie wojownicza natura Kaczyńskiego może przyczynić się do przetrwania demokracji. Jeśli strajk wybuchnie, może odebrać tę niewielką część głosów potrzebnych prawicy do ponownego zwycięstwa. Trzymam kciuki za niezłomność prezesa.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)