Bielecki i Oleksy - dwóch o negocjacjach z UE
Monika Olejnik rozmawia z byłymi premierami - Janem Krzysztofem Bieleckim i Józefem Oleksym
11.12.2002 | aktual.: 11.12.2002 10:29
Panowie, czy Unia nie zachowuje się wobec nas arogancko - przedstawiciele Unii mówią: koniec z hojnością, chowamy sakiewkę do kieszeni? Jan Krzysztof Bielecki. Myślę, że to my raczej trochę czasami w tej naszej walce z Unią zapominamy o tym, że istnieje pewne pole realnego manewru, i Unia mówi, że jest pewne pole manewru. My zresztą też przyznajemy, że jest określone pole manewru w negocjacjach, natomiast nie ma po naszej stronie odwagi powiedzenia, że cudu nie będzie, że to nie jest jakieś gigantyczne tajne miejsce, z którego jak z kufra wyciągnie się jakieś nadzwyczajne asy, dodatkowe atrakcje. Rozumiem, że nie ma tej odwagi w stosunku do Polaków, że cudów nie będzie... Tak, myślę, że brakuje jej tutaj, i to mnie bardzo niepokoi przed referendum. Może z punktu widzenia końcówki negocjacji jest to korzystne, natomiast jeśli chodzi o referendum, jest to trochę niekorzystna sytuacja, kiedy jest takie przekonanie, że jednak tam nas w tej Kopenhadze oszukano i my sobie nie poradzimy w tej Unii. I widzę tu
właściwie wypowiedzi idące wyłącznie według tego nurtu. Zamiast powiedzieć, że cudu nie będzie, warunki są trudne, warunki są twarde, ale musimy sobie w tym poradzić, bo alternatywą jest związek z Białorusią lub nie wiem, z kim – bo nawet Albania, którą się na co dzień zajmuję, w dziewięćdziesięciu procentach chciałaby wstąpić do Unii Europejskiej. Czasami trzeba mówić prawdę, jak mówił Słonimski. Ale nie wiem, czy można ustąpić. Józef Oleksy. Odpowiadając na pani pytanie, nie uważam, że Unia zachowuje się arogancko, bo Unia zachowuje się elegancko: wszystkie rozmowy są miłe, grzeczne, kulturalne, choć stanowcze. Nie powiedziałbym też, że jest wyznaczone pole manewru, bo tak naprawdę to Unia wyznacza pole manewru - i raz to była propozycja brukselska, potem propozycja duńska. Wszystko się toczyło wokół Agendy 2000 i czterdziestu dwóch i pół miliarda, Unia to obcięła, tak więc to pole manewru jest jeszcze przycinane przez Unię. Jak powiadam, Unia pilnuje swoich pieniędzy i swoich interesów i nie odbieram jej
prawa do takiego pilnowania, jak będziemy wewnątrz Unii też będziemy pilnowali swoich interesów, bo taki będzie obowiązek elity i przedstawicieli Polski. W tym przypadku trzeba jedno podkreślić, że polskie oczekiwania nie są ani kaprysem, ani nie są wygórowane, ani nie są jakąś łapczywością. My po prostu zwracamy się do Unii o korektę w minimalnym zakresie, a nie o zmianę całości. Całość jest wynegocjowana. No właśnie, ale Unia mówi nie. Upór Unii oceniam jako zbyt sztywną postawę, dlatego że to jest tylko prośba o korektę i w planie referencyjnym raptem dają trzy, a my prosimy trzy i czternaście; jeśli chodzi o mleko, moc produkcyjną mamy szesnaście, ale w ogóle o szesnastu miliardach nie mówimy, tylko mówimy, żeby zamiast dziewięć i trzy było ponad jedenaście. Dobrze, panie premierze, ale jeżeli Unia powie, że nie, to co wtedy rząd powie w Kopenhadze. A jeżeli Unia powie, że nie, to osobiście uważam, że rząd przecież z tego powodu nie wyjdzie z Kopenhagi i nie zerwie rozmów, bo to byłoby mało
odpowiedzialne. Po tylu latach dostosowań i przygotowań z powodu jednego, dwóch czy trzech wskaźników nie robi się tego typu wolty. Oczywiście to nie znaczy, że mamy milczeć i mówić, że jest rewelacyjnie - bo jest dobrze i że będzie świetnie, że Polska zakończy negocjacje i wejdzie do Unii, ale w tych paru sprawach, w których liczyliśmy na korektę, dalej będę niezadowolony. Właśnie, bo jak można zrozumieć to, że w Wielkiej Brytanii VAT na budownictwo jest zerowy, a nam się proponuje taki wysoki VAT i Unia się nie zgadza na jego obniżenie. I jest nieustępliwość. I jest nieustępliwość. Jan Krzysztof Bielecki, prosto z Londynu. Pani redaktor, wydaje mi się, że dotykamy tutaj pewnych szczegółów naszych negocjacji... Ja mogę wyrazić następujący pogląd: otóż w negocjacjach w ostatnim momencie mamy chyba troszeczkę zbyt szeroką gamę problemów, które chcemy załatwić. Gdybyśmy w końcówce negocjacji powiedzieli, że mamy dwa, trzy tak zwane priorytety, dwie, trzy najważniejsze sprawy... Ale mamy dopłaty do budżetu,
mamy mleko, mamy budownictwo... Mamy ich dwadzieścia, a jest już właściwie nie za pięć dwunasta, ale jest za minutę dwunasta. Gdyby było za dziesięć, to wtedy, myślę, byłoby nam łatwiej. Jak my chcemy i to, i to, i to... Ale to nie my, to Unia odkładała to do końcowego pakietu. Pan premier przyznał, że jest dużo tych spraw, tak więc trudniej nam wynegocjować to, co jest dla nas najważniejsze. Nie wiem, co jest dla nas najważniejsze, czy na przykład chcemy mieć wysokie limity produkcyjne, czy chcemy mieć wysokie dopłaty - bo można sobie wyobrazić, że będziemy mieli bardzo wysokie dopłaty, które będą zachęcały rolników do produkowania, ale niskie limity, które będą uniemożliwiały to produkowanie - czy też może właśnie uważamy, że wysoki VAT powali nam budownictwo i ten rynek mieszkaniowy, który jest bardzo ważny dla ożywiania gospodarki i koniunktury w Polsce. Myślę więc, że tego trochę wyboru zabrakło, bo po prostu chcemy zrobić wszystko, maksymalnie dużo, a czasami jak się zbyt dużo chce, to można za mało
uzyskać, bo jest już taki ostateczny moment tego zmęczenia. Sądzę, że zabrakło takiego ściśnięcia, powiedzenia: to jest najważniejsza sprawa. Józef Oleksy, co jest najważniejsze, z czego możemy ustąpić? Myślę, że jest taka sprawa, którą uważamy za najważniejszą, ale to nie znaczy, że - jak mówi pan premier Bielecki - jest wielki natłok spraw zostawionych na koniec, nie. Jest ich dosłownie kilka i tylko przy nich rząd się upiera, moim zdaniem słusznie, że do końca się upiera, bo dopóki toczą się rozmowy, nie rezygnuje się ze swoich oczekiwań. Natomiast taka priorytetowa sprawa jest jedna, na pewno jest to sprawa równowagi budżetu w 2004 i 2005 roku. Przy złym wariancie grozi nam siedmioprocentowy wzrost sztywnych wydatków budżetu, a przy pięcioprocentowym deficycie budżetu, który już mamy, może to być nie do udźwignięcia i możemy mieć załamanie budżetowe. To jak możemy zostać przy stole, jeżeli nam się nie zaproponuje większych dopłat do budżetu? Myślę, że to wygramy. Głęboko w to wierzę, bo to jest tak
racjonalne oczekiwanie i tak stosowana jest metoda kompensat - my już mamy kompensatę, czterysta trzydzieści milionów, ale to tylko na 2003 rok, bijemy się o to, żeby ją rozciągnięto do 2006 - że powiedzenie Polsce, iż to jest nieracjonalne oczekiwanie, byłoby mało poważne. To jest racjonalne oczekiwanie, Unia nie może przewidywać bądź zakładać kryzysu budżetowego w jakimkolwiek państwie członkowskim, zwłaszcza na początku. Zgoda. I teraz ma pani redaktor odpowiedź na swoje pytanie, jeżeli pan premier Oleksy przed chwilą mówił, że jesteśmy niezadowoleni z kwot referencyjnych, nie jesteśmy zadowoleni z wysokości dopłat, nie jesteśmy zadowoleni z wysokości stawki VAT, ale równocześnie jesteśmy niezadowoleni ze środków, które płyną do Polski - tych wspomagających, ponieważ one są niższe niż to było założone w tej agendzie berlińskiej kilka lat temu - w związku z tym ten problem utrzymania równowagi budżetowej jest jak gdyby przygnieciony tymi wcześniej wymienionymi problemami. Myślę, że trochę tutaj zabrakło
tej przejrzystości celów. Myśmy, jeżeli wolno tak powiedzieć, uwierzyli, że mleko a sprawa polska i według mnie do tego zbytnią wagę przykładaliśmy w negocjacjach. Ale zostawmy to, jak powiedziałem, to pole manewru jest małe. Panie premierze, gdyby pan słyszał głos rolników, to by pan wiedział, dlaczego skupiamy się na mleku, na plonach referencyjnych i tak dalej, i tak dalej. Ale przed sekundą pan premier Oleksy powiedział, i ja się z tym zgadzam, że utrzymanie tej stabilności finansów państwa, czyli fundamentów funkcjonowania państwa, co się przekłada na inflację i wiele innych rzeczy, jest podstawą. W związku z tym rzeczywiście musimy tego pilnować. Ale powiedzmy też jedno, że moglibyśmy się zastanowić, czy może nie błądzimy z tym uporem w negocjacjach. Gdyby nie zachęty, które płyną z Brukseli, to w końcu sam Romano Prodi i Gunter Verheugen... Nie, Verheugen już mówi trochę inaczej. Nie, ale mówił cały czas w naszych rozmowach. Ale Prodi apeluje do Piętnastki, żeby nie byli skąpi, żeby uznali to minimum
żądań i oczekiwań. Tak więc to nie jest właśnie tak, że my w takim rozedrganiu nie wiemy, czego się domagamy. Przecież prowadzimy rozmowy, konsultacje, to były dziesiątki dyskusji przez te lata. I polski rząd jest zorientowany, wie, co byłoby kaprysem i uporem nieracjonalnym, a co oni rozumieją, tylko nie chcą wysupłać odrobinę więcej grosza. I o to idzie spór. Co pan powie dzisiaj premierowi - to pytanie do Jana Krzysztofa Bieleckiego - który zaprosił wszystkich premierów, którzy od 1989 roku sprawowali rządy w Polsce? Poprę go po prostu bez żadnego ale, bo uważam, że końcówka negocjacji jest dobra, że ta poprawka duńska jest znacząca, że tym uporem Polska dużo osiągnęła i dzisiaj go trzeba poprzeć i zastanowić się, jak... Myślę, że to jest najważniejsze. I właściwie dziękuję pani za to pytanie, bo dzisiaj, owszem, mamy negocjacje, ale również dzisiaj powinniśmy mówić o dwóch rzeczach: o tym, jak się dostosujemy do tej Unii, jaki jest ten program przygotowawczy, i o tym, jak wygrać referendum. Czyli martwmy
się o to, że jutro jest także dzień. Dziękuję bardzo. Pana Józefa Oleksego, byłego premiera, nie pytam, czy poprze, bo bez słów wiadomo, co zrobi. Wiadomo, że poprę, będę mu życzył wygranej na finale w Kopenhadze.