Bezprizorni - bezdomne dzieci w Rosji i w Związku Radzieckim
I wojna światowa, rewolucja październikowa i następujące po niej represje i konflikty spowodowały pojawienie się fali pozbawionych opieki bezdomnych dzieci. Było ich ok. sześć milionów. - Przez dziesiątki lat kręcono o nich filmy dokumentalne, pisano książki, poddawano analizom socjologicznym, czyniono przedmiotem naukowych dysput i dyskusji na wszystkich szczeblach władzy. Mimo to przez sto lat los bezprizornych, czyli rosyjskich "dzieci ulicy", niewiele się zmienił - pisze Aneta Wawrzyńczak w artykule dla WP.PL.
12.12.2014 | aktual.: 06.06.2018 14:54
Różnie o nich mówiono. Angielski dziennikarz Malcolm Muggeridge opowiadał, że "mają wykrzywione, zwierzęce twarze, skosmacone włosy i pusty wzrok" i że "włóczą się gromadami, niepodobne do człowieka, wydając dźwięki ledwie przypominające ludzką mowę". Gustaw Herling-Grudziński w "Innym świecie" opisywał, że "obok urków (przestępców pospolitych) tworzą najgroźniejszą mafię półlegalną w Rosji". Z kolei Feliks Dzierżyński, ojciec chrzestny radzieckiego terroru, żywił do nich wyjątkowy sentyment, wręcz sympatię, pochylał się nad ich losem, nazywając ich "smoluchami" i zarazem swoimi największymi przyjaciółmi. Wychowawca ze specjalnie powołanej do "opieki" nad nimi kolonii nazywa ich członkami "nieformalnych grup wyrostków z antysocjalnym kierunkiem działalności". A poszukujący ich w piwnicach, starych kotłowniach albo kanałach pediatra z Czerwonego Krzyża po prostu: odtrąconymi.
Przez dziesiątki lat kręcono o nich filmy dokumentalne, pisano książki, poddawano analizom socjologicznym, czyniono przedmiotem naukowych dysput i dyskusji na wszystkich szczeblach władzy. Mimo to przez sto lat los bezprizornych, czyli rosyjskich "dzieci ulicy", niewiele się zmienił.
"Mój ojciec wykitował w więzieniu"
Zazwyczaj mówi się o trzech wielkich falach w historii Rosji, które wciągały najmłodsze pokolenie w odmęty nędzy, bezprawia i przemocy: pierwsza nadeszła jeszcze wraz z rewolucją październikową, druga jeszcze w trakcie drugiej wojny światowej (ochrzczonej później przez stalinowską propagandę mianem wielkiej wojny ojczyźnianej), ostatnia - tuż po rozpadzie ZSRR. Ale dzieci ulicy pojawiały się już wcześniej, o czym świadczy chociażby wejście do języka powszechnego neologizmu bezprizorny (od rosyjskiego - biesprizornyj), jako określenie dziecka pozbawionego nadzoru, już pod koniec lat 80. XIX wieku.
Jeszcze za Rosji carskiej, bo w 1908 roku, kryminolog D.A. Dril ostrzegał przed krążącymi po ulicach miast watahami dzieci z rodzin alkoholowych (czy szerzej, jak określilibyśmy je dzisiaj: patologicznych): chłopców, którzy "palą, kradną, przeklinają i szargają imię własnych matek" i dziewczynek, które nie ustępują im kroku, z tą różnicą, że zamiast kradzieżą parają się częściej prostytucją. Jego obserwacje znalazły zresztą potwierdzenie w oficjalnych statystykach, bo w ciągu zaledwie sześciu lat (między 1910 a 1916 rokiem) liczba przestępstw popełnianych przez dzieci wzrosła prawie trzykrotnie. Jak opisuje prof. Uniwersytetu w Oxfordzie Catriona Kelly w książce "Children's World Growing up in Russia, 1890-1991", "dzieci łączyły się w grupy i żyły w trudnych warunkach, koczując gdzie popadnie, nie wyłączając wysypisk śmieci", zaś niemal nieodłącznymi ich atrybutami były papierosy i alkohol (a po wprowadzeniu w 1915 roku prohibicji - na przykład woda kolońska). Rusycystka cytuje też jedną z popularnych w tym
czasie przyśpiewek:
"Mój ojciec wykitował w więzieniu, Zamknięty i skuty łańcuchami Matka urodziła mnie tej nocy W rowie pod płotem".
Podziękowania dla Stalina
Ich los miał się odmienić wraz z przejęciem władzy przez bolszewików i utworzeniem Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a zwłaszcza po powstaniu w grudniu 1922 roku ZSRR. Ich szeregi rozrastały się jednak w zastraszającym tempie. Straty na frontach (I wojny światowej i wojny domowej), klęski głodu i epidemie dziesiątkowały tworzący się jeden wielki socjalistyczny naród i jednocześnie w błyskawicznym tempie zapełniały tak sierocińce, jak i ulice bezprizornymi. Samych dzieciaków umieszczonych w sierocińcach, zwanych jeszcze za czasów carskich "fabrykami aniołków" z powodu wysokiej umieralności, było na początku 1917 roku około 30 tysięcy, zaś cztery lata później - już 540 tysięcy. Nie licząc półtora miliona tych, które wyciągały ręce do instytucji państwowych po pomoc (głównie jedzenie) i kolejnych 10-15 milionów, które nie dawały się uchwycić oficjalnym statystykom.
Swój udział w ich tragedii miał sam Dzierżyński - twórcza Czeki, odpowiedzialnej za rozkręcenie pierwszej (ale nie ostatniej) fali terroru właśnie w 1917 roku. Na mocy rezolucji nr 2213 dzieci poniżej drugiego roku życia obowiązkowo musiały towarzyszyć rodzicom na zesłaniu, starsze zaś, jeśli nie zostały wywiezione do obozu pracy lub przymusowo przesiedlone wraz z nimi, trafiały do państwowego sierocińca lub na ulicę. W obu przypadkach "padały ofiarami napiętnowania i ostracyzmu, często nawet przez członków rodziny, którzy obawiali się kary za pomaganie potomstwu wrogów ludowych, musiały więc troszczyć się o siebie same", jak pisze historyczka Victoria Bird z Uniwersytetu Swansea. Dodaje, że "każdego dnia musiały toczyć bitwę o przeżycie; bitwę, którą wiele z nich przegrywało".
Zatroskany ich losem Dzierżyński pod koniec 1920 roku w porozumieniu z ludowym komisarzem oświaty Anatolijem Łunaczarskim wysłał swoją pracownicę na rekonesans. W cytowanym przez Sylwię Frołow w książce "Dzierżyński. Miłość i rewolucja" raporcie Kalinina stwierdzała, że "liczba bezdomnych dzieci doszła do rozmiarów katastrofalnych". Podobnie zresztą jak warunki ich życia, bo wysłanniczka Krwawego Feliksa donosiła, że w przytułkach gnieżdżą się w kilkoro na jednym łóżku, jedzą z puszek po konserwach, cierpią na opuchliznę głodową, nie mają ubrań, leków, "nawet gałganów, by owinąć w zimie nogi". Poruszony Dzierżyński już miesiąc później stanął na czele nowo powołanej Komisji ds. Polepszania Bytu Dzieci i oddelegował część czekistów do wyłapywania bezprizornych i umieszczania ich w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, specjalnie tworzonych dla wykolejonej młodzieży przez Antona Makarenko.
Jednocześnie Łunaczarski wraz z Nadzieżdą Krupską, pedagog i żoną Lenina, naliczyli (czy też raczej: oszacowali) rekordowe sześć milionów bezprizornych dusz. Co więcej, kaliber ich demoralizacji rósł proporcjonalnie do ich liczby: wielu dwunastolatków miało na koncie już nie tylko kradzieże, ale i morderstwa, a 80 proc. ich rówieśniczek - przynajmniej jedną ciążę.
Zainicjowana przez Dzierżyńskiego kampania osadzania ich w specjalnych koloniach przyniosła wymierne rezultaty, bo w 1925 roku liczba bezprizornych zmniejszyła się do 300 tysięcy, z czego połowa była bezdomna. Jednak dwa lata później forsowna industrializacja i kolektywizacja znów wypchnęła setki tysięcy dzieci na ulicę. Na początku lat 30. kremlowscy włodarze znów zabrali się za jej czyszczenie. Zabrakło Krwawego Feliksa (zmarł w 1926 roku), który wyjątkowo troszczył się o los bezprizornych, więc tym razem władze chętniej sięgały po kij niż po marchewkę, m.in. obniżając dolną granicę wieku sądzenia za ciężkie przestępstwa do 12 roku życia i wprowadzając zakaz stosowania taryfy ulgowej w procesie karnym wobec dzieci. W końcu w 1935 roku Rada Komisarzy Ludowych ogłosiła: problem bezprizornych został niemal całkowicie rozwiązany. I, jakby na potwierdzenie, rok później Kraj Rad zalała kolejna fala - tym razem plakatów, na których uśmiechnięte dzieci wręczają Józefowi Wissarionowiczowi bukiety kwiatów ze
słowami: "Dziękujemy towarzyszu Stalin za szczęśliwe dzieciństwo".
Idealny kraj dla dzieci
Kropkę nad "i" w sielskim-anielskim życiu najmłodszych obywateli ZSRR miała postawić konstytucja z 1936 roku. W artykule 53 stanowiono, iż "państwo troszczy się o rodzinę przez tworzenie i rozwój szerokiej sieci placówek dla dzieci, organizowanie i doskonalenie usług i zbiorowego żywienia, przez przyznawanie zasiłków z okazji urodzenia dziecka, zasiłków i ulg dla rodzin wielodzietnych oraz innych rodzajów zasiłków i pomocy dla rodziny". I dalej, w artykule 66: "obywatele ZSRR obowiązani są troszczyć się o wychowanie dzieci, przygotowywać je do pracy społecznie użytecznej, wychowywać je na godnych członków społeczeństwa socjalistycznego".
Jednak w 1939 roku miliony czerwonoarmistów znów musiały porzucić domowe pielesze. Podczas gdy oni odpływali na fronty nowej wojny, na ulice największych miast Kraju Rad wdzierała się kolejna fala bezprizornych. Jednak w porównaniu z wcześniejszą była ona znacznie słabsza: do sierocińców trafiło łącznie około 200 tysięcy dzieci, w tym czasie swój żywot na ulicę przeniosły "zaledwie" dwa miliony. Bynajmniej nie osłabiło to impetu, z jakim działała stalinowska machina propagandowa. Pogrążona w przesiedleniach i zsyłkach Rosja Radziecka wciąż była przedstawiana jako raj na ziemi - także (a może nawet przede wszystkim) dla najmłodszych. Na przykład na jednym z plakatów z 1940 roku roześmiany rumiany bobas z grzechotką w ręku i kwiatem jabłoni w tle (który nota bene symbolizuje zaproszenie do raju) przekonuje: "Naszym dzieciom nie grozi biegunka!". Do wspomnianej już szczególnej troski o los dzieci zawartej w konstytucji nawiązuje też pochodząca z 1940 roku piosenka, którą cytuje Catriona Kelly:
Gdzie indziej, powiedz mi, na ziemi, Jest taki kraj jak nasz, Gdzie konstytucja daje dzieciom prawo, By żyły na wieki wieków?
Na plakatach czy w tekstach piosenek i rymowanek (nawet między przysłowiowymi wierszami) próżno było szukać dzieci dorastających w gułagach, państwowych sierocińcach a już na pewno nie tych mieszkających na ulicy. Gdziekolwiek los czy ukaz komisarski ich nie rzuciły, wszystkie były "wywłaszczone, przesiedlone, marginalizowane i odrzucone", jak podsumowuje Victoria Bird w artykule "The Littest Enemies: Children of the Stalinist Era".
Trzecia fala
Trzecia fala bezprizornych wezbrała jeszcze w ZSRR i toczy się do dzisiaj - tyle że już w Federacji Rosyjskiej. - Już na początku "wielkich" reform w naszym kraju widziałem na ulicach dzieci, które teraz nazywa się bezprizornymi. Zaliczałem je do tej samej kategorii dzieci, jaka znajdowała się u mnie w szpitalu lub w domu dziecka. Bo moich małych pacjentów, których wyparli się w rodzinnym domu oraz tych chłopców i dziewczynki, którzy żyją na ulicach, można nazwać jednym słowem: odtrąceni - mówi pomagający im w ramach Czerwonego Krzyża pediatra w filmie dokumentalnym Natalii Korynckiej-Gruz z 1997 roku "Bezprizorni". I stwierdza, że obecna fala dziecięcej bezdomności jest "chyba najstraszniejszą w historii".
Może dlatego, że po raz pierwszy ich codzienność jest tak namacalna: w filmie Korynckiej-Gruz rozmawiają bez ogródek o tym, gdzie dziś spały, które ile kleju się nawąchało, jak zarabiają, jak kradną, kto w domu rodzinnym pił, a kto bił. W innym obrazie filmowym, "Dzieci z Leningradzkiego" Hanny Polak i Andrzeja Celińskiego, opowiadają też o swoich pragnieniach. Takich bardzo przyziemnych, gdy jedno z nich mówi: "potrzebujemy ciepła, jedzenia, pieniędzy, nic więcej", a drugie dodaje: "i kleju". I takich bardzo wzniosłych: "Mogliby zbudować taki wielki budynek, w którym zmieściłyby się wszystkie dzieci. Żeby miały tam przyjaciół, żeby mogły tam mieszkać".
To drugie nieprędko się ziści. Obecnie w Rosji żyje od jednego do pięciu milionów bezprizornych. Zależy, kto liczy - a liczą ich, i biurokraci, i policja, i organizacje pozarządowe. Większość z nich to nie sieroty biologiczne, ale społeczne: uciekinierzy z domów patologicznych albo z nich wygnani. Ale biorąc pod uwagę to, że władze na Kremlu nie potrafią się z nimi uporać, również i pierwsze, przyziemne marzenie, wydaje się równie nierealne. Tym bardziej że Olga Chwostunowa z think tanku Instytut Współczesnej Rosji zauważa: "krytyczna masa bezdomnych dzieci jest jednoznacznie symptomem erozji na każdym poziomie społeczeństwa, od struktur rodzinnych po najważniejsze instytucje rządowe".
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski