Berlusconi chciał użyć swojej telewizji w kampanii wyborczej
Tematem numer jeden włoskiej prasy jest podjęta dzień wcześniej przez premiera Silvio Berlusconiego próba wykorzystania należącej do niego telewizji w ostatniej fazie kampanii przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi.
W środę szef włoskiego rządu postanowił udzielić sam wywiadu swojej stacji Canale 5, gdy okazało się, że zaproszenia złożonego w ostatniej chwili nie przyjął lider centrolewicowej opozycji Romano Prodi. Ostatecznie Berlusconi został zmuszony do rezygnacji z tych planów w związku z falą krytyki i zarzutów łamania zasad kampanii wyborczej oraz dostępu do mediów.
Lewicowa "Repubblica" ogłasza na pierwszej stronie: "Nie udał się blitz Berlusconiego", a "Corriere della Sera" informuje, że w należącej do szefa rządu telewizji odbyła się kilkugodzinna batalia o to, czy na cztery dni przed wyborami powinien on wystąpić przed kamerami. Część pracujących tam dziennikarzy na wiadomość, że premier przygotowuje "osobisty show", zagroziła strajkiem.
W ostrym komentarzu redaktor naczelny dziennika "La Repubblica" Ezio Mauro podkreślił, że "premier ma rację prosząc o szacunek dla jego urzędu i jego osoby, ale na ten szacunek Silvio Berlusconi powinien zapracować tak, jak wszystkie osoby publiczne w demokracji, dzień po dniu".
"Ostrzegaliśmy, że polityczna agonia berlusconizmu będzie straszna. Rzeczywistość jest gorsza. Ale nie trudno było to przewidzieć" - stwierdził redaktor naczelny lewicowej gazety.
"La Stampa" wyraża przekonanie, że próba "telewizyjnego blitzu" w najlepszy sposób ilustruje, czym jest konflikt interesów premiera i zarazem medialnego magnata.
W zupełnie inny sposób środowe wydarzenia w Mediaset przedstawia dziennik, wydawany przez brata Berlusconiego, "Il Giornale". Według niego to rywal Berlusconiego - Romano Prodi uciekł przed nim, bojąc się telewizyjnej konfrontacji, przez co, "zabronił wystąpić premierowi".
Sylwia Wysocka