ŚwiatBerlin unika zajęcia wyraźnego stanowiska ws. interwencji w Syrii

Berlin unika zajęcia wyraźnego stanowiska ws. interwencji w Syrii

Niemiecki rząd potępił użycie broni chemicznej przez reżim prezydenta Syrii Baszara al-Asada i zagroził mu "konsekwencjami". Berlin unika jednak wszelkich wiążących deklaracji. Kwestia udziału Niemiec w ewentualnej interwencji zbrojnej pozostaje otwarta.

Berlin unika zajęcia wyraźnego stanowiska ws. interwencji w Syrii
Źródło zdjęć: © AFP | Moadamiyet al-Sham Media Center / You Tube

"Niemiecka polityka ogranicza się tylko i wyłącznie do słów" - napisał czołowy niemiecki publicysta Josef Joffe w najnowszym wydaniu renomowanego tygodnika "Die Zeit". W podejściu do światowych kryzysów Berlin kieruje się dewizą: "Żeby tylko nikogo nie zabolało, a przede wszystkim, by nas nie zabolało" - ocenia krytycznie znany z ciętego pióra dziennikarz, przypominając lawirowanie niemieckiej dyplomacji podczas kryzysów w Libii czy w Egipcie.

Postawa niemieckich władz wobec najnowszych wydarzeń w Syrii jest kolejnym dowodem na prawdziwość tezy Joffego. Niemieccy politycy od poniedziałku nie szczędzą mocnych słów potępiających użycie broni chemicznej wobec ludności cywilnej. Rzecznik rządu Steffen Seibert powiedział, że jeśli inspektorzy ONZ potwierdzą użycie broni chemicznej przez reżim Asada, to taka zbrodnia "będzie musiała zostać ukarana".

"Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że był to atak z użyciem trującego gazu. Nie może to pozostać bez konsekwencji" - podkreślił Seibert na spotkaniu z dziennikarzami. Pomimo licznych pytań, nie sprecyzował, jakie konsekwencje ma na myśli, powtarzając jak mantrę, że Berlin chce "przyczynić się do jednomyślnej i wyraźnej reakcji wspólnoty międzynarodowej na tę zbrodnię".

Ekwilibrystyką słowną popisywał się też minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle. Podczas spotkania z ambasadorami Niemiec w Berlinie powiedział, że "użycie chemicznej broni masowego rażenia byłoby zbrodnią cywilizacyjną". Jeśli się to potwierdzi, "społeczność międzynarodowa musi zadziałać". Niemcy będą w takim wypadku "należeć do tych, którzy za słuszne uznają wyciągnięcie konsekwencji" - dodał.

Kilka minut później szef dyplomacji ostrzegł jednak przed "wznieceniem wielkiego pożaru" w Syrii. Skrytykował tych, którym wydaje się, że mogą "przeciąć mieczem węzeł gordyjski". - Problemu naszych ograniczonych możliwości nie można wiarygodnie rozwiązać wezwaniami do interwencjonistycznej polityki, ignorując nieprzewidywalne niebezpieczeństwa - ostrzegł szef dyplomacji.

Wobec ezopowego języka polityków, dziennikarzom pozostają jedynie spekulacje. - Widzę niewielką zmianę w tonie wypowiedzi rządu - powiedział PAP dziennikarz "Sueddeutsche Zeitung" Daniel Broessler. Dotychczas Berlin ostrzegał przed interwencją zbrojną, teraz - mam wrażenie - że rząd byłby gotowy poprzeć decyzje podjęte przez sojuszników, włącznie z interwencją wojskową - tłumaczy Broessler, zastrzegając, że udział niemieckich żołnierzy w interwencji uważa za wykluczony.

"Der Tagesspiegel" zwraca uwagę, że niemiecki rząd jest obecnie (dwa lata po wstrzymaniu się od głosu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ podczas głosowania nad interwencją w Libii) pod szczególną obserwacją ze strony innych państw. "Niemiecki rząd musi odpowiedzieć na pytanie, ile warta jest dla niego obrona wspólnych wartości i interesów" - czytamy w komentarzu.

Politycy niższego szczebla koalicji rządowej nie kryją sceptycznego podejścia do akcji zbrojnej. Ekspert CDU ds. polityki zagranicznej Philipp Missfelder powiedział: - Jestem bardzo krytycznie nastawiony do udziału Bundeswehry. Nie wiem, czego niemieccy żołnierze mieliby tam (w Syrii) szukać. Rainer Stinner z FDP zauważył, że "wojsko nic nie pomoże, jeśli nie wiemy, jak ma rozwinąć się sytuacja polityczna". - Asad jest zły, wszyscy to wiemy, ale kto jest tym dobrym? - pytał Stinner.

Partia Lewicy zapowiedziała uliczne protesty w przypadku udziału Niemiec w akcji przeciwko Syrii. - Syria potrzebuje lekarstw, lekarzy i żywności, a nie bomb - powiedział przewodniczący partii Bernd Riexinger. Zieloni uzależniają zgodę od mandatu ONZ. A kandydat SPD na kanclerza Peer Steinbrueck wzywa do zachowania spokoju. - Nie widzę obecnie możliwości interwencji - powiedział socjaldemokrata.

Ostrożność rządu Merkel wynika z jej gorzkich doświadczeń jako liderki opozycji. W 2002 roku Merkel opowiedziała się po stronie prącego do wojny z Irakiem George'a W. Busha i, mimo przewagi w przedwyborczych sondażach, przegrała w wyborach z Gerhardem Schroederem, który sprzeciw wobec "amerykańskiej awantury" uczynił głównym tematem swojej kampanii wyborczej.

Do fundamentalnych zasad kampanii wyborczych w Niemczech należy to, że zgoda na nową interwencję Bundeswehry za granicą prowadzi do straty głosów. "Zastrzeżenia powojennych Niemców wobec wszystkiego co pachnie wojskiem są powszechnie znane" - pisze agencja dpa.

Zdaniem Broesslera, sytuacja w Syrii jest jednak zbyt skomplikowana, by spolaryzować społeczeństwo, dlatego nie stanie się zapewne wiodącym tematem kampanii przed wyborami do Bundestagu 22 września. Zdjęcia martwych dzieci robią wrażenie na wszystkich, niezależnie od przynależności partyjnej i politycznych sympatii - mówi dziennikarz.

Szef doradzającego rządowi think thanku, Fundacji Nauki i Polityki (SWP) Volker Pertes uważa, że w przypadku jednoznacznego potwierdzenia przez inspektorów ONZ odpowiedzialności syryjskiego reżimu za użycie broni chemicznej, Niemcy nie sprzeciwią się interwencji pod egidą USA, nawet bez mandatu ONZ.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)