Berlin czeka na Andrzeja Dudę
Berlin czeka z nadzieją, ale i obawami na pierwszą wizytę Andrzeja Dudy. Jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich zaskoczyło niemieckich polityków. Eksperci uważają, że w relacjach polsko-niemieckich, uważanych za wzorowe, nie dojdzie do rewolucji. Problemem jest kwestia uchodźców.
Przedstawiciele rządu kanclerz Angeli Merkel w oficjalnych wypowiedziach wyrażają nadzieję, że pomimo nieoczekiwanej porażki Bronisława Komorowskiego, w relacjach między Berlinem a Warszawą nie zajdą zasadnicze zmiany.
- Pani kanclerz cieszy się na spotkanie z prezydentem Dudą - oświadczył tydzień temu jej rzecznik, Steffen Seibert, pytany przez PAP o oczekiwania związane z wizytą.
- Prezydent wie - i mam nadzieję, że wiedzą o tym wszyscy - jak ważne są dla nas dobre, przyjazne relacje polsko-niemieckie i jak bardzo cieszy nas fakt, że relacje te w minionych latach pomyślnie się rozwijały - zaznaczył Seibert, odmawiając jednak zajęcia stanowiska wobec konkretnych postulatów, jak chociażby stałej obecności wojsk NATO w Polsce.
Niemiecka klasa polityczna z niecierpliwością czeka na pierwsze kroki polskiego prezydenta, by na ich podstawie wyrobić sobie opinię o skutkach zmiany w pałacu prezydenckim w Warszawie.
- Decydenci w Berlinie mają nadzieję, że w zmienionych warunkach uda się uratować jak najwięcej z dobrej współpracy z minionych lat - powiedział Daniel Broessler, brukselski korespondent wiodącej niemieckiej gazety opiniotwórczej "Sueddeutsche Zeitung". Jego zdaniem niemieccy politycy obawiają się natomiast, że ton między obu krajami "stanie się bardziej szorstki", a dochodzenie do kompromisów w UE i NATO znacznie trudniejsze.
Broessler uważa, że niemiecki rząd będzie "zabiegał" o porozumienie z Dudą, odwołując się m. in. do Kościoła katolickiego i jego roli w polsko-niemieckim pojednaniu.
Podobne stanowisko reprezentuje ekspert Fundacji Genshagen - Stephan Bastos. - Nie podzielam panujących w Berlinie obaw przed powrotem konfliktów, jak w czasach, gdy rządzili bracia Kaczyńscy - powiedział politolog. Jego zdaniem zmianie ulegnie język polsko-niemieckiego dialogu - "ton i retoryka", jednak "rdzeń kontaktów pozostanie nienaruszony". - Nie będzie żadnego zwrotu - ocenia Bastos.
Ekspert zwraca uwagę, że w swojej kampanii wyborczej Duda nie posługiwał się hasłami antyniemieckimi. - Duda zrozumiał, że antyniemieckość nie gwarantuje sukcesu w Polsce - wtrącił politolog. Jego zdaniem Duda jest "politykiem nowej generacji", bardziej pragmatycznym niż "stara gwardia PiS".
Szybką wizytę w stolicy Niemiec, niecały tydzień po pierwszej zagranicznej podroży do Tallina, za pozytywny sygnał uznał ekspert niemieckiej Fundacji Nauka i Polityka (SWP) Kai-Olaf Lang. Jego zdaniem świadczy to o gotowości Dudy do dialogu z Niemcami. Lang uważa, że nie należy obawiać się nowej konfrontacji między Berlinem a Warszawą.
- Ta wizyta jest sygnałem, że prezydent nie chce działać przeciwko Niemcom. Nie widać u niego fascynacji negatywnej Niemcami - dodał Lang. SWP doradza rządowi Niemiec w kwestiach dotyczących polityki zagranicznej.
Bastos, pytany o możliwość zwrócenia się Polski ku innym ośrodkom polityki kosztem współpracy z Niemcami, mówi, że Duda nie może ignorować rzeczywistości. - Niemcy są centralną siłą w Europie. Berlin jest dla Warszawy najważniejszym punktem odniesienia w UE, a kryzys zwiększył jeszcze jego rolę - dodał ekspert. Jego zdaniem Polska - nawet rządzona przez PiS - nie może pomijać Niemiec, ani tym bardziej budować "antyniemieckiej osi".
- Takiej polityki próbował po dojściu do władzy Francois Hollande, ale szybko zrozumiał, że walcząc z Berlinem niczego nie osiągnie - tłumaczy Bastos.
Głównym tematem rozmów Dudy w Berlinie mają być kwestie bezpieczeństwa. W pierwszym zagranicznym wywiadzie po zaprzysiężeniu prezydent powiedział "Financial Times", że Polska nie chce być strefą buforową i wezwał NATO do ustanowienia stałych baz wojskowych na terenie kraju.
Broessler zbulwersował w zeszłym tygodniu wielu polskich czytelników, pisząc, że zbyt natarczywe domaganie się powstania stałych baz NATO w Polsce może naruszyć delikatny kompromis osiągnięty w zeszłym roku na szczycie Sojuszu w Newport.
W tym punkcie Duda musi się liczyć ze sprzeciwem - zaznacza Broessler, wyjaśniając, że rządowi Niemiec zależy na zachowaniu umowy NATO-Rosja z 1997 roku. - Niewielka obecność wojsk NATO nie stanowiłaby problemu, większa (liczba) byłaby kłopotem - zaznacza dziennikarz "SZ".
Bastos jest zdania, że postulaty prezydenta Polski są uzasadnione. Berlin nie może traktować ich jak "narodowo-populistycznej propagandy". Politolog uważa ponadto, że Polska ma prawo domagać się udziału w rozmowach o Ukrainie. - Bez Polski nie istnieje poważna polityka wschodnia UE - powiedział Bastos. Eksperci są zgodni, że Niemcy muszą włączyć w większym niż dotychczas stopniu Polskę do rozmów; formalna zmiana "formatu normandzkiego" będzie jednak ich zdaniem trudna.
Rozmówcy wskazują na problem uchodźców jako nowe potencjalne źródło konfliktów między Warszawą a Berlinem. W związku z falą uciekinierów napływających do Niemiec (w tym roku ich liczba może przekroczyć 800 tys.) Berlin domaga się od partnerów z UE solidarności, w tym sprawiedliwego rozdziału azylantów.
Wicekanclerz Sigmar Gabriel nazwał "wielką hańbą" postawę krajów odmawiających przyjęcia azylantów. - UE nie jest "wspólnotą do pomnażania majątku (...), lecz jest wspólnotą wartości" - powiedział niemiecki socjaldemokrata.
- Deklaracja Polski o przyjęciu 2 tys. uchodźców "graniczy z farsą" - ocenia Bastos. Jego zdaniem Warszawa będzie musiała po wyborach zrewidować swoją postawę.
Broessler widzi szansę na kompromis. - Niemcy domagają się solidarności w kwestii uchodźców, a Polska apeluje o to samo wobec zagrożenia ze strony Rosji. Obie sprawy nie mają co prawda ze sobą nic wspólnego, ale są ważne dla dobrego klimatu (rozmów) - tłumaczy dziennikarz "Sueddeutsche Zeitung". - Jeśli powstanie wrażenie, że jedna strona domaga się solidarności, sama nie poczuwając się do niej, rozmowy mogą się znaleźć w impasie - ostrzega.
Z Berlina Jacek Lepiarz