"Bardzo proszę, nie!" – gwałt w Sopocie, którego podobno nie było [TYLKO W WP]
Najczęstsze mity dotyczące genezy gwałtu, wciąż żywe w Polsce, dotyczą ubrania i odurzenia ofiary. Że jeśli kobieta ubrała się wyzywająco, to niby sama się o to prosiła. A jeśli piła alkohol i nie była w stanie kontrolować swojego zachowania, to sprawca jest usprawiedliwiony. W ten sposób została zgwałcona też Anna. Raz, a może nawet dwa razy. Sprawca pozostaje bezkarny.
29.02.2020 | aktual.: 29.02.2020 19:48
- Proszę nie. Bardzo proszę, nie!
To jedyne wspomnienie, jakie Anna ma z koszmarnej nocy z 26 na 27 sierpnia 2017 roku.
W tamto letnie sobotnie popołudnie Anna otrzymuje SMS-a przypominającego o wieczornym spotkaniu "O 21:00 masz dziś być w…". Nadawcą jest jej sąsiadka i przyjaciółka Konstancja, właścicielka jednej z najpopularniejszych restauracji w Sopocie. Właśnie otwiera nowy lokal, w którym Anna chciałaby pracować. Spotkanie ma tego dotyczyć.
Cztery znajome siedzą przy jednym stoliku w restauracji Konstancji. Piją drinki. Około północy obok siadają inni znajomi właścicielki, wśród nich Patryk, nazwany ”Materacykiem”. To on przyczyni się do największego koszmaru w życiu Anny.
”Materacyk” zaczyna podrywać Annę. Wysyła w jej stronę całusy, zaczepia w czytelny sposób.
– Drinki donosili kelnerzy, a ostatniego zamówił "Materacyk". Na migi komunikował się z kelnerem, poklepywał go. Przychodzą najpierw dwa drinki dla moich koleżanek, a potem dwa następne. W tym ten dla mnie, bezpośrednio przede mną postawiony – wspomina Anna.
Świeżo przyniesiona wódka z colą jest jakaś inna od poprzednich.
– Kiedy upiłam łyk, zdecydowanie poczułam, że jest bardziej kwaśny. Poprosiłam m.in. Konstancję, żeby go spróbowała.
Przyjaciółka orzeka:
– Zdaje ci się - i zachęca do dalszego picia.
Po tym ostatnim drinku Annie urywa się film. Dziś jest przekonana, że dodano do niego "pigułkę gwałtu". Nie pamięta niczego od tego momentu aż do chwili, kiedy woła "Bardzo proszę, nie!". Do domu wraca o piątej nad ranem.
Co się wydarzyło tamtej nocy
To Krzysztof, mąż Anny, zaczyna dociekać, co wydarzyło się w nocy. Ustala, że jego żona wyszła z restauracji o drugiej w nocy. Co się z nią działo potem? Anna niemal nic nie pamięta.
Krzysztof prosi właścicielkę restauracji – przyjaciółkę żony - o nagranie z monitoringu.
– Jak po raz pierwszy zobaczyłam to nagranie, byłam w szoku – wspomina dziś Anna. – Nigdy się tak nie zachowywałam, a tu tańczę, przewracam się, jestem w ramionach jakichś mężczyzn, wśród których znalazł się nawet znany trener siatkówki – relacjonuje ze łzami w oczach.
Na filmie widać, że kiedy Anna chce wyjść z restauracji, "Materacyk" zabiera jej marynarkę. Kobieta ledwo trzyma się na nogach, potem się przewraca, przed lokalem rzeczy wypadają jej z torebki. Szwagier restauratorki sugeruje, żeby Konstancja odstawiła przyjaciółkę do domu. Właścicielka tego nie robi.
– Powiedziała, że musiała zająć się zamknięciem kasy – mówi Anna.
Opowieści jej przyjaciółki o tym, co się wydarzyło tamtej nocy, są pełne sprzeczności. W jednej wersji Konstancja przyznaje, że Anna była pijana, innym razem mówi, że jednak nie. Pierwszy raz pytana o znajomość z "Materacykiem" ma go nie znać - choć w jej restauracji bywał, a wszyscy wołali go po bardzo zresztą charakterystycznym nazwisku - a po czasie przyznaje, że wybiera się na ślub jego siostry.
Na marginesie, siostra "Materacyka" wyszła za mąż za Grzegorza, przyjaciela "Bola", który zawiaduje ochroną w Krzywym Domku w Sopocie. Tym samym, w którym 10 lat temu bawiła się Iwona Wieczorek, zanim zaginęła podczas samotnego powrotu do domu w środku nocy. To właśnie telefon "Bola" znaleźli policjanci na biurku Wieczorek.
Gdy Anna w końcu opuszcza restaurację, Patryk "Materacyk" wybiega za nią. Potem prokurator w umorzeniu sprawy napisze, że "para opuściła lokal i udała się […] do lasku, w którym odbyła stosunek seksualny".
Na zdobytych przez męża Anny zapisach monitoringu z sąsiedniego hotelu widać jak "Materacyk" trzyma zataczającą się kobietę. Po chwili oboje znikają w okolicznych krzakach. Tam ma dojść do tego, co Anna wprost nazywa gwałtem, zaś Patryk K. w swoich zeznaniach "stosunkiem za obopólną zgodą". Z odurzoną kobietą, która ledwo trzyma się na nogach, a w zaroślach wymiotuje.
To jednak nie koniec wydarzeń tamtej nocy. Około godziny 3:00 kamera monitoringu rejestruje jak Anna idzie sama środkiem ulicy. Obok niej zatrzymuje się jakiś samochód i kobieta do niego wsiada. Ze środka auta pochodzi jej jedyne wspomnienie z tych kilku godzin. Pamięta, jak w samochodzie krzyczy do nieznanego mężczyzny: "Bardzo proszę, nie!”.
Krzysztof odkrywa na osiedlowym monitoringu, że o godzinie 4:49 jego żona wysiadła niedaleko domu z renault clio. Co kierowca robił z kobietą przez blisko dwie godziny? Anna boi się nawet o tym myśleć.
Śledztwo pod (nie)specjalnym nadzorem
Takie same modele służbowych samochodów renault clio stoją przed firmą, która mieści się kilkaset metrów od osiedla Anny. To także ustala mąż kobiety. Wniosek o przesłuchanie pracowników tej firmy zostaje oddalony. Tak jak wiele innych w sprawie o gwałt, który zgłosiła na policji Anna.
– Prokuratura odrzucała moje wszystkie wnioski dowodowe, najczęściej twierdząc, że w sposób oczywisty zmierzają do przedłużania śledztwa – podkreśla Anna.
Jednym z nich był wniosek o zabezpieczenie całości nagrań monitoringu z restauracji należącej Konstancji. Policja zadowoliła się jednak nagraniem tylko z jednej kamery, i to niepełnym. Brakuje m.in. ujęć z kamery nad barem. Jeśli ktoś coś dorzucił Annie do drinka, to właśnie tam.
– Kamery znad baru powinny być w takim wypadku najważniejsze do zabezpieczenia – przyznaje jeden z policjantów, z którymi rozmawiam na ten temat.
Anna składa zawiadomienie o gwałcie na trzeci dzień po zdarzeniu, gdy ze skrawków wspomnień i informacji uzyskanych przez swojego męża stworzyła w miarę pełny obraz zdarzeń z nocy z 26 na 27 sierpnia. Pierwsze przesłuchanie na komendzie pamięta jako przeżycie trudne, wręcz traumatyczne.
– Policjantka nie była miła, nie stwarzała wrażenia, że może czy chociaż chce mi pomóc. Nie było w niej za grosz empatii. Jej pytania były raczej atakujące – wspomina Anna.
Biegły sądowy – psycholog - ocenił zeznania kobiety jako wiarygodne, jednak prokurator ze względu na lakoniczność i niepamięć uznał, że nie powinny być brane pod uwagę.
– Pokrzywdzona dość spontanicznie poszła i zeznała, natomiast prokurator broni się tym, że jej zeznania nie są kategoryczne, że nie jest pewna tego, co się stało. Powstaje zatem pewna luka, w której dowolnie można podważać wersję o gwałcie – mówi adwokat Anny mec. Marcin Kuleszyński.
Krew Anny została pobrana do analizy kilku dni po zdarzeniu, kiedy GHB (substancja znana jako "pigułka gwałtu”)
mogła już zostać naturalnie wydalona z organizmu. Jednak nie wiadomo czy tak się stało, bo wyników analizy nie ma. Wniosek o przebadanie wymiocin na butach Anny prokuratura oddaliła, gdyż obuwie zostało dostarczone tydzień po zdarzeniu.
Zastanawiający jest sposób przesłuchiwania świadków z restauracji.
– Policja przesłuchała tylko część uczestników wieczoru, wedle wskazania właścicielki, która nie podała na świadków wszystkich pracowników. Może się pomyliła, może zrobiła to intencjonalnie – zastanawia się mec. Kuleszyński.
Kelnera, który przyniósł feralnego drinka, po którym Anna straciła pamięć, przesłuchano dopiero w maju następnego roku – dziewięć miesięcy po zdarzeniu. Sam Patryk "Materacyk" został wprawdzie przesłuchany tuż po zgłoszeniu, ale jako świadek. Zaś właściwe przesłuchanie było poprzedzone ”rozpytaniem policyjnym” – czyli nieformalną pogawędką.
– Policjanci pojechali do potencjalnego sprawcy i go rozpytali. To dość nietypowe postępowanie, gdzie w postępowaniu karnym nie można postępowań protokolarnych zastępować innymi. Takie rozpytanie nie ma żadnej wartości dowodowej. Jednocześnie informujemy świadka – świadomie bądź nie – o tym, że jest postępowanie, w którego kręgu zainteresowania taki świadek się znajduje – podkreśla adwokat Anny.
Inni świadkowie, głównie z rodziny "Materacyka", przedstawiają wersję o inicjowaniu tej znajomości przez Annę. Że to ona go podrywała, nęciła, nawet kokietowała.
– To ważny moment, bo przyczynia się do nastawienia organów wobec pokrzywdzonej. Zostawia pewnego rodzaju furtkę, a nuż ona sama tego chciała – tłumaczy mec. Marcin Kuleszyński.
Pełny monitoring oddałby prawdziwy obraz wydarzeń tego wieczoru – ale nagrań ze wszystkich kamer nie zabezpieczono.
Umorzenie, wznowienie, umorzenie
– W tej konkretnej sprawie informację o zdarzeniu policjanci otrzymali niestety kilka dni później. Funkcjonariusze natychmiast przyjęli zawiadomienie o przestępstwie, przeprowadzili oględziny, zabezpieczyli ślady, w tym m.in. krew i materiał biologiczny od pokrzywdzonej oraz przesłuchali pierwszego ze świadków. Policjanci sprawdzali też, czy miejsce zdarzenia i okolice są objęte monitoringiem i już w pierwszych dniach zabezpieczyli ważne nagrania z lokalu, na których zarejestrowano pokrzywdzoną oraz nagrania z innych miejsc na terenie miasta. O całym zdarzeniu funkcjonariusze poinformowali też prokuraturę rejonową, w porozumieniu z którą wykonywali wszystkie czynności – uzasadnia działania służb asp. Lucyna Rekowska z Komendy Miejskiej Policji w Sopocie.
Sprawa gwałtu na Annie toczyła się z art. 197 kk par. 1 (Doprowadzenie do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem). Śledztwo było dwukrotnie umarzane i na zażalenia kobiety ponownie wznawiane. W styczniu 2020 roku prokuratura po raz trzeci nie dopatrzyła się przestępstwa i umorzyła postępowanie. Teraz Anna po raz kolejny pisze zażalenie na tę decyzję.
Anna leczyła się w szpitalu z objawami silnego stresu pourazowego. Wciąż znajduje się pod opieką psychologa oraz psychiatry, przyjmuje leki. I razem z mężem nadal mieszka klatkę w klatkę z Konstancją, swoją już byłą przyjaciółką.
– Widzisz, co narobiłeś – krzyczy Konstancja do Krzysztofa kilka miesięcy po zdarzeniu. - Po co grzebałeś? Lepiej by było, gdyby ona nie wiedziała, do czego wtedy doszło!
Według statystyk 67 proc. spraw o gwałt w Polsce jest umarzanych.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.