Bananowy gigant zlecał zabójstwa i obalał rządy
W wielu państwach samo mówienie o tej amerykańskiej firmie wywołuje strach. Chociaż miała już wiele nazw, tam zawsze określa się ją w ten sam sposób - "el pulpo", ośmiornica. To dlatego, że od lat jej macki oplatają cały kontynent. Są to macki tak silne, że potrafią zmiażdżyć każdą przeszkodę. Często to zresztą robią.
W jakiej branży może działać firma, która od kilkudziesięciu lat regularnie oskarżana jest o wspieranie dyktatur, przekupywanie polityków, wynajmowanie morderców, a nawet zlecenie zamachu stanu? Jako pierwsza odpowiedź nasuwa się przemysł naftowy, ewentualnie zbrojeniowy. Jednak Chiquita Brands International, bo o tej firmie mowa, swoją potęgę zbudowała głównie na uprawie bananów w Ameryce Łacińskiej.
Joel Bakan, profesor prawa z kanadyjskiego Uniwersytet Kolumbii Brytyjskiej i zaciekły krytyk korporacji, w książce "The Corporation" porównuje wielkie konglomeraty biznesowe do osób wykazujących cechy psychopatyczne.
Psychopatia to, w wielkim skrócie, zaburzenie osobowości objawiające się nieumiejętnością współżycia w społeczeństwie, brakiem empatii, sumienia i samokrytyki oraz tendencją do wykorzystywania innych dla osiągnięcia swoich celów.
Postępowanie Chiquity, firmy kojarzonej z charakterystycznymi, niebiesko-żółtymi naklejkami na bananach sprzedawanych w większości sklepów spożywczych, zdaje się potwierdzać teorię Bakana - korporacja ta dla własnych korzyści uczyniła wiele zła.
Bananowe królestwa
United Fruit Company powstała w 1899 roku. Szybko odniosła finansowy sukces i zdobyła wpływy w całej Ameryce Łacińskiej. Stworzyła tam ogromne plantacje owoców, a w wielu krajach zmonopolizowała także przemysł kolejowy oraz usługi pocztowe i telegraficzne. Przez długi czas UFC była największym pracodawcą w świecie latynoskim. Państwa, w których firma działała, określano mianem "bananowych republik".
Nie był to jednak pracodawca idealny. Dzięki swoim wpływom zmuszał południowe rządy do utrzymywania bardzo niskiego progu płacy minimalnej, którą dostawała większość lokalnych pracowników UFC. Realia kontynentu były takie, że wynagrodzenia te wywołałyby co najwyżej pobłażliwy uśmiech na twarzy nawet ubogiego Amerykanina czy Europejczyka. Praca na plantacjach była katorgą, a bananowy gigant nie starał się tej sytuacji poprawić. Nie patrzył także przychylnym okiem na związki zawodowe.
Do krajów, w których były uprawiane banany, wracało zaledwie kilkanaście centów z każdego dolara zarobionego przez koncern.
Bananowa rzeź
W 1928 roku na plantacjach w Kolumbii wybuchły strajki pracowników UFC. Domagali się oni m.in. wprowadzenia 8-godzinnego dnia pracy oraz wolnych niedziel. W protestach brało udział kilkanaście - a według niektórych źródeł - nawet 30 tysięcy ludzi. 6 grudnia kolumbijskie wojsko otworzyło ogień do tłumu. Armia twierdziła, że zginęło 47 robotników. W tym czasie jednak amerykański ambasador w Bogocie, po konsultacji z przedstawicielami UFC, informował Departament Stanu o ponad tysiącu ofiar.
Cortes Vargas, generał odpowiedzialny za operację, tłumaczył potem, że wydał rozkaz stłumienia strajku siłą, aby ochronić Kolumbię przed zbrojną interwencją USA w obronie interesów UFC.
Dokładnej roli korporacji w wydarzeniu znanym jako "Bananowa masakra" nigdy nie wyjaśniono. Mimo to dla Latynosów jedno stało się pewne, że z United Fruit lepiej nie zadzierać.
Bananowy przewrót
Przez następne lata biznes kwitł bez większych zakłóceń. Amerykańska korporacja zapewniała latynoskim dyktatorom przychylne nastawienie Waszyngtonu, za co oni odwdzięczali się ulgami podatkowymi i nie wtrącali się z sprawy firmy.
Tę niepisaną zasadę złamał Jacobo Arbenz Guzman, demokratycznie wybrany prezydent Gwatemali. W kraju tym owocowa korporacja była największym właścicielem ziemskim. Koncern użytkował jednak zaledwie kilka procent swoich gruntów, podczas gdy większość gwatemalskich chłopów nie posiadała najmniejszego nawet skrawka pola. Znaczna część społeczeństwa głodowała. W 1953 roku Arbenz rozpoczął proces redystrybucji ziemi, konfiskując za rekompensatą część odłogów należących do UFC, które zostały następnie przekazane rolnikom. Stany Zjednoczone uznały, iż jest to niepodważalny dowód na to, że Gwatemala wpadła w kleszcze komunizmu. Przyznały tym samym sobie prawo do "ochrony amerykańskich interesów".
Rok później Gwatemala miała już nowego przywódcę - Carlosa Castillo Armasa, okrutnego pułkownika, który za pieniądze CIA wynajął armię najemników i obalił prezydenta. Wkrótce w całym państwie rozpoczęły się krwawe represje na tysiącach rzekomych "agentów Moskwy".
Biały Dom do dzisiaj utrzymuje, że to "zagrożenie komunistyczne i względy bezpieczeństwa" były jedynymi motywami obalenia Arbenza. Skargi UFC nie miały wywrzeć żadnego wpływu na tę decyzję. Wiarygodności tej wersji ujmuje kilka specyficznych zbiegów okoliczności. Gwatemalski prezydent zaczął być otwarcie określany przez Waszyngton jako komunista dopiero po tym, gdy zaczął planować konfiskatę ziem bananowego giganta. Funkcję Sekretarza Stanu w tym czasie pełnił John Foster Dulles, który przez wiele lat był prawnikiem tego koncernu, a w 1954 należał do wspólników United Fruit. Na szczycie CIA stał jego brat, Allen Dulles. Zamykając listę "przypadków" należy dodać, że w przerwie między ferowaniem wyrokami śmierci, Armas zarządził zwrot gruntów UFC.
Koncern mógł w spokoju zajmować się uprawieniem swoich bananów i ananasów w tym regionie. Gwatemalę, po 10 latach demokratycznych rządów (tak zwane "10 Lat Wiosny"), czekały natomiast cztery dekady dyktatur, które przyniosły śmierć być może nawet 250 tysięcy osób.
W 1959 roku Fidel Castro rozpoczął nacjonalizację plantacji trzciny cukrowej należących do UFC. Dwa lata później doszło do zaplanowanej przez CIA inwazji w Zatoce Świń. Tym razem amerykański wywiad przegrał. United Fruit pomogło w ataku na wyspę, wypożyczając dwa statki do transportu żołnierzy. Chociaż przypomina to scenariusz z Gwatemali, trzeba pamiętać, że Castro i Che Guevara mieli w USA znacznie więcej wrogów niż Arbenz. Niesprawiedliwym byłoby zatem stawianie bananowej korporacji w roli głównego konspiratora w tym przypadku.
Bananowi terroryści
Inaczej sytuacja prezentuje się w najnowszej odsłonie kontrowersji wokół firmy. Chiquita Brands International (bo tak się od 1989 roku ten koncern nazywa) została w 2004 roku oskarżona przez Departament Sprawiedliwość USA o przekazanie 1,7 miliona dolarów znanej z okrutności bojówce Zjednoczonych Sił Zbrojnych Kolumbii (AUC). Miała być to opłata "za ochronę". AUC od 2001 roku jest wpisana na listę organizacji terrorystycznych Departamentu Stanu.
Podczas trwającego trzy lata procesu korporacja broniła się, że nie wiedziała, iż opłacana grupa została dodana do takiej listy - mimo że informacja ta była powtarzana we wszystkich światowych mediach. W końcu prawnicy firmy zaproponowali ugodę: koncern przyzna się do jednego przypadku przekazywania pieniędzy AUC i poniesie karę finansową, ale osobom odpowiedzialnym za cały bałagan nie zostaną postawione żadne zarzuty. Departament Sprawiedliwość przystał na propozycję i zarządził grzywnę w wysokości 25 milionów dolarów. Chiquita jest pierwszą amerykańską firmą, której udowodniono opłacanie organizacji terrorystycznej.
Wyrok amerykańskiego sądu miał bardzo dużo znaczenie dla Kolumbijczyków. Pokazał on bowiem, że "ośmiornica", jak się w Ameryce Łacińskiej nazywa dawne UFC, nie jest już nietykalna. Na kolejne procesy nie trzeba było długo czekać.
Bliscy 173 osób zamordowanych przez bojówkę na terenach plantacyjnych oskarżyli Chiquitę o to, że sama zlecała zabijanie konkretnych osób. Miało to zastraszyć innych pracowników i zniechęcić ich do organizowania się w związki zawodowe lub żądania podwyżek.
W grudniu 2009 roku oskarżyciele otrzymali niespodziewany prezent w postaci zeznań Jose Lugo (alias "Carlos Tijeras"), jednego z dowódców AUC ekstradytowanych do USA. Przyznał on, że przedstawiciele bananowego koncernu regularnie kontaktowali się z bojówkarzami i wydawali wyroki na poszczególnych ludzi. - Nazywali ich "problemami". Wszyscy wiedzieliśmy, że to znaczy, że mamy zabić te osoby. Zazwyczaj byli to liderzy lub członkowie związków oraz osobnicy, którzy chcieli zatrzymać albo odzyskać ziemie przewidziane na plantacje - deklarował pod przysięgą przed amerykańskim sądem. Podobne praktyki stosować miał także inny bananowy gigant działający w Kolumbii - Dole Food Company.
Proces trwa.
Ośmiornica bez macek?
Chuquita sprzedała swoje kolumbijskie tereny uprawne krótko po tym, jak świat usłyszał o jej kontaktach z bojówką, która w ciągu 10 lat swojego istnienia zabiła około 10 tysięcy osób.
Płacenie za ochronę jest jednak czymś zupełnie innym niż zlecanie zabójstw. Jeśli to drugie zostanie firmie udowodnione, wysokość odszkodowań i spadek reputacji mogą być dla niej bardzo mocnym ciosem; może nawet zmuszą koncern do wycofania się z Ameryki Łacińskiej.
Wątpliwe, by wiele osób tęskniło za mroczną korporacją, której macki od ponad stu lat oplatały cały kontynent.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Zobacz blog autora: Blizny Świata