Polska"Aż do śmierci pozostał wierny temu, w co wierzył"

"Aż do śmierci pozostał wierny temu, w co wierzył"

- Czarna seria zgonów generałów otwarta została katastrofą samolotu CASA w Mirosławcu. Kolejną jej odsłoną była śmierć, w zdecydowanej większości kojarzonych z prozachodnią prawicą, dowódców wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP w Smoleńsku. W ślad za katastrofami lotniczymi przyszło zabójstwo byłego szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta Kwaśniewskiego - gen. Henryka Szumskiego oraz tragiczna śmierć twórcy GROM-u. Także prozachodni rząd odpowiadający za likwidację WSI pozostaje dziś galerią ludzi zmarłych. Bez względu na przyczyny tych wydarzeń, równowaga sił w świecie polityki i mundurów została na zawsze zburzona - pisze w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski Kazimierz Turaliński.

"Aż do śmierci pozostał wierny temu, w co wierzył"
Źródło zdjęć: © AKPA | Palicki

Od wielu dekad w Polsce - zarówno tej minionego ustroju, jak i obecnego - trwa tzw. zimna wojna generałów. Choć cywile, nawet zainteresowani tematem, zazwyczaj nie wiedzą nawet o jej istnieniu, dla mundurowych jest ona wiadomym czynnikiem sprawczym wielu wydarzeń. Walka toczy się o stanowiska, wpływy polityczne, a w końcu o ogromne pieniądze i realną władzę, sięgającą wpływów na globalnej szachownicy.

"Dostęp do informacji to wartościowa waluta"

Roszady na górze związane ze zmianą politycznych zwierzchników i obsadą najwyższych stanowisk w wojsku, Policji i służbach specjalnych przekładają się zawsze na nagłówki pierwszych stron gazet. Dochodzi wtedy do głośnych zatrzymań, rozbijania wcześniej nietykalnych grup przestępczych, czy ujawniania układów korupcyjnych lub wyjaśniania dawno zapomnianych spraw kryminalnych, takich jak zabójstwo gen. Papały.

Dostęp do informacji to wartościowa waluta. Kto stoi na czele służb wywiadowczych, ten faktycznie decyduje o losach kraju. Może reżyserować koalicje rządowe, wielomiliardowe kontrakty oraz stosunki dyplomatyczne między państwami. Pozyskuje wiedzę niebezpieczną, z którą nikt tak naprawdę nie odchodzi na emeryturę. W gąszczu politycznych powiązań racja stanu często nie odgrywa żadnej roli, a priorytet obejmują partykularne interesy.

Śmierć gen. Petelickiego wzbudziła falę spekulacji, co do rzeczywistego jej przebiegu lub motywów domniemanego aktu desperacji. To, czy doszło do samobójstwa, nieszczęśliwego wypadku czy też, jak podnosi część polityków oraz oficerów służb wywiadowczych i wojska, okoliczności takie zostały upozorowane, jest obecnie mniej istotne od powodów wywołujących te wątpliwości.

Wspomniana już zimna wojna w minionych dekadach praktycznie nie przekładała się na fizyczną konfrontację. Rozgrywki pomiędzy zwaśnionymi obozami ograniczały się do intryg, poszukiwaniach krajowych i zagranicznych protektorów oraz szantażu. Równowaga sił zostawała zachowana, a pakt o nieagresji obowiązywał. W ostatnich paru latach teatr operowania generalicji uległ jednak gwałtownym zmianom.

Niebiescy i zieloni

Sam pierwotny podział wytworzył się na linii indywidualnych poglądów politycznych, sympatii mocarstwowych w podziale na prozachodnią i prorosyjską, a także wedle koloru munduru. Niebiescy wywodzili się z resortu spraw wewnętrznych, a zieloni z wojska. Pierwsi w III RP podlegają pod zwierzchników władzy cywilnej, czyli początkowo szefa MSW a obecnie premiera, a drudzy pod obóz prezydencki, czyli konstytucyjnego najwyższego zwierzchnika Sił Zbrojnych RP.

W PRL oznaczało to podział na Służbę Bezpieczeństwa (SB) oraz wywiad wojskowy i Wojskową Służbę Wewnętrzną (WSW)
. Pierwsza rozbita została transformacją ustrojową na sektor komercyjny (ochrona, detektywistyka i windykacja wchłonęły negatywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy tzw. policji politycznej) oraz państwowy (Policja i Urząd Ochrony Państwa). Drugie, niemal nienaruszone, co do stanu kadry połączono i przemianowano na Wojskowe Służby Informacyjne (WSI)
. Tym samym ugruntowano podział na częściowo skłócone, a częściowo współpracujące ze sobą obozy. Medialne twarze głównym frontom przydzielono po stronie "pro-rosyjskich" gen. Markowi Dukaczewskiemu, a "pro-zachodnich" gen. Gromosławowi Czempińskiemu i gen. Sławomirowi Petelickiemu.

W latach PRL-u Dukaczewski pracował dla II Zarządu Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, czyli wywiadu zagranicznego. Operował m.in. na terenie Izraela oraz Stanów Zjednoczonych. Po zmianie ustroju stał się głównym specjalistą WSI - służby wywiadowczej, uważanej za skrajnie prorosyjską, gdyż w początkowej fazie utworzonej z absolwentów radzieckich uczelni wojskowych i tamtejszych szkoleń o charakterze szpiegowskim. Nie była tajemnicą głęboka indoktrynacja ich uczestników, ukierunkowana na walkę z Zachodem i podległość totalitarnej polityce ówczesnego Kremla. Gen. Dukaczewski już po pierwszych w Polsce wolnych wyborach w 1989 roku przeszedł w Związku Radzieckim specjalistyczne szkolenie sztabowo-dowódcze, organizowane przez GRU (radziecki wywiad wojskowy). Później dwukrotnie obejmował szefostwo WSI.

Zarząd Kontrwywiadu UOP-u wykrył w szeregach polskiego wywiadu wojskowego aż pięciu agentów rosyjskich służb specjalnych. W późniejszych latach również ABW zidentyfikowało rosyjskich wywiadowców, także takich działających na terenie Polski od lat 90. Choć przez cały czas swego istnienia WSI nie wykryła ani jednego rosyjskiego szpiega, tamtejsze służby nie miały identycznych problemów z Polakami. Co najmniej kilku polskich "nielegałów" straciło w niewyjaśnionych okolicznościach życie na terytorium Rosji. Wraz z likwidacją WSI ujawniono też powiązania oficerów tej formacji z przestępczością zorganizowaną, ukierunkowaną na nielegalny import rosyjskich paliw, handel bronią oraz przemyt spirytusu. Wydarzenia te przykryły wiele pozytywnych aspektów działalności służb wojskowych i ugruntowały ich prorosyjską legendę.

"Otworzę szampana, gdy wygra"

Przez wiele lat czołowym politykiem związanym ze środowiskiem wojskowym pozostawał Bronisław Komorowski. Jako wiceminister MON nadzorował na polecenie premiera Mazowieckiego reformę WSW. W związku z działalnością Komorowskiego, a raczej jej brakiem, powołano specjalną podkomisję sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Jej prace wykazały, że Komorowski utrzymał w WSW ludzi związanych z służbami PRL i radzieckimi, co oznaczało brak weryfikacji na kształt tej przeprowadzonej wśród funkcjonariuszy SB. Gdy zaś objął tekę Ministra Obrony Narodowej, przejął pełne zwierzchnictwo nad WSI.

Choć sam wywodził się z kręgów prawicowych, szybko nawiązał serdeczne relacje z lewicowymi wojskowymi, w tym protegowanym Aleksandra Kwaśniewskiego, Markiem Dukaczewskim. Szybko też skonfliktował się z prozachodnimi żołnierzami jednostki kontrterrorystycznej GROM, obniżając ich pensje. W wyniku tej decyzji ze służby odeszła połowa przeszkolonego przez Amerykanów trzonu uderzeniowego.

Kilka lat później, jako jedyny poseł Platformy Obywatelskiej, Komorowski głosował przeciwko likwidacji WSI, a później nie krył, że jego nazwisko najpewniej znajduje się w aneksie do raportu z likwidacji tej służby wywiadowczej. Osławiony aneks miał stać się głównym politycznym orężem Prawa i Sprawiedliwości w walce o reelekcję Lecha Kaczyńskiego. Odtajniona treść ujawniać miała bliżej nieskonkretyzowane informacje, rzekomo kompromitujące tak służby specjalne, jak i wielu polityków.

Media spekulowały o zarzutach handlu bronią, narkotykami, paliwami lub działalności szpiegowskiej. Spekulacje na ten temat zakończyła katastrofa smoleńska, a zaufanie generalicji WSI do Komorowskiego okazane zostało w czasie przeprowadzonych po niej wyborach prezydenckich. Wtedy to gen. Dukaczewski ogłosił, że "żołnierze WSI nie będą głosować czwórkami, ale Komorowski ma mój głos i środowiska WSI [...]. Otworzę szampana, gdy wygra". Prezydent Komorowski aneksu nie odtajnił, zyskał jednak wrogość prawicy wcześniejszymi publicznymi dywagacjami o wylocie prezydenta Kaczyńskiego, który wszystko może zmienić.

Wielka przyjaźń

Wiodącymi graczami cywilnych, często utożsamianych z prozachodnimi, formacji stali się Czempiński i Petelicki. Znajomość nawiązali w Stanach Zjednoczonych, gdzie w latach 70. pełnili funkcje oficerów wywiadu Służby Bezpieczeństwa. Ich współpraca szybko przeobraziła się w przyjaźń, a rozkwit karier przypadł na czas transformacji ustrojowej.

Wtedy to Gromosław Czempiński uczestniczył w słynnej "Operacji Samum", podczas której Polacy ewakuowali z Iraku szpiegów CIA. W nagrodę za wykonanie zadania, któremu nie podołali Francuzi i Rosjanie, USA umorzyło 20 miliardów dolarów polskiego długu, a także sfinansowało i wsparło szkoleniowo, utworzenie jednostki specjalnej GROM. Jej powołanie i dowodzenie powierzono Sławomirowi Petelickiemu, zaś nazwa stanowiła hołd względem głównego wykonawcy operacji irackiej. Sam Czempiński wkrótce potem został szefem UOP-u, a GROM pod wodzą Petelickiego odpowiadał za ochronę antyterrorystyczną, wspieranego przez CIA masowego przerzutu Żydów z ZSRR do Izraela.

W drugiej połowie lat 90. Czempiński i Petelicki przeszli na emerytury, po czym podjęli prace w firmach consultingowych tzw. Wielkiej Czwórki. Nie zerwali jednak kontaktu ani z polityką, ani ze służbami, nadal pozostając czołowymi specjalistami od zagadnień bezpieczeństwa i wywiadu. O ile były szef UOP-u zachował neutralność względem władz, tak Petelicki nie zrezygnował z opieki nad swym ukochanym dzieckiem - jednostką GROM. Nadal też żywo angażował się w kwestie bezpieczeństwa Polski, przy czym krytykował błędne posunięcia każdego kolejnego rządu. Nie dbał o silne związki z żadnym środowiskiem partyjnym, interesowała go głównie uczciwość względem żołnierzy.

Z tego powodu, już na początku XXI wieku, skonfliktował się z ministrem Komorowskim, gdy ten, zaraz po przeniesieniu GROM-u ze struktur MSW pod MON, obniżył komandosom pensje. Wówczas Petelicki utworzył fundację mającą otoczyć opieką byłych żołnierzy tej jednostki, by ci nie pozostali bez pracy i nie przyjmowali ofert od struktur przestępczych. Po katastrofie smoleńskiej generał, choć był nieformalnym doradcą ministra Klicha, ostro skrytykował działania władz. Wyśmiał błędy kontrwywiadu i Żandarmerii Wojskowej, obciążanie załogi winą za katastrofę i interpretację lotu organizowanego przez kancelarię premiera jako cywilnego i pozostającego w wyłącznej gestii pasażera, a zarazem prezydenta, Lecha Kaczyńskiego.

Pozostawienie śledztwa w rękach Rosjan określał kompromitacją Polski w oczach dowódców NATO, z którymi utrzymywał stały kontakt. Już wcześniej krytykował marnotrawienie środków i faktyczną likwidację polskiej armii. Z ponad pół miliona żołnierzy w 1989 roku, skurczyła się ona do około 90 tysięcy, z czego jedynie 30 tysięcy to żołnierze liniowi, a nie kadra oficerska czy obsługa zaplecza. Dla porównania armia rosyjska dysponuje ponad milionem żołnierzy w służbie czynnej.

Bezkompromisowa krytyka rządu skutkowała ostracyzmem ze strony władz. Prof. Nałęcz, doradca prezydenta Komorowskiego, komentując działania Petelickiego stwierdził, że w II RP emerytowany generał na jego miejscu "strzeliłby sobie w łeb". Tak się też stało niedługo po tym, jak uważany za nietykalnego gen. Czempiński został zatrzymany przez funkcjonariuszy CBA pod zarzutem korupcji. Ta sama służba wcześniej nawiedziła GROM, zarzucając dwóm jej byłym dowódcom nieprawidłowości przy przetargach. W środowisku zawrzało. Wielu uznało atak na byłego szefa UOP-u za prowokację o charakterze politycznym, lub próbę pierwszej jawnej konfrontacji w zimnej wojnie generałów. Padały pytania - kto będzie następny? Jak twierdził Czempiński, był namawiany przez Petelickiego do obrony dobrego imienia, poprzez frontalny atak na rząd i ujawnienie nieprawidłowości w funkcjonowaniu dzisiejszego państwa polskiego. Odmówił. Chciał już tylko spokoju.

Czarna seria zgonów generałów otwarta została katastrofą samolotu CASA w Mirosławcu. Kolejną jej odsłoną była śmierć, w zdecydowanej większości kojarzonych z prozachodnią prawicą, dowódców wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP w Smoleńsku. Podkreśleniu zasługuje zwłaszcza strata szefa Sztabu Generalnego gen. Gągora, szanowanego przez Amerykanów i wskazywanego na kolejnego szefa Komitetu Wojskowego NATO. Jak ujawniły przecieki WikiLeaks, gen. Gągor aktywnie zabiegał o szybsze włączenie Ukrainy do NATO, sprowadzenie do Polski baterii rakiet Patriot i instalację tarczy antyrakietowej z uwagi na realne zagrożenie militarne ze strony Rosji.

W ślad za katastrofami lotniczymi przyszło zabójstwo byłego szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta Kwaśniewskiego - gen. Henryka Szumskiego oraz tragiczna śmierć twórcy GROM-u. Także prozachodni rząd, odpowiadający za likwidację WSI, pozostaje dziś galerią ludzi zmarłych. Osoby związane z gabinetem Jarosława Kaczyńskiego zginęły zarówno w Smoleńsku, jak i traciły życie w wyniku samobójstw i zabójstw.

Bez względu na przyczyny tych wydarzeń, równowaga sił w świecie polityki i mundurów została na zawsze zburzona. Czas na nowy porządek, kreację nowych liderów i głębokie zmiany w zakulisowym salonie służb wywiadowczych. A co do Sławomira Petelickiego - cześć jego pamięci. Aż do śmierci pozostał wierny temu, w co wierzył, a to zapewniło generałowi wieczny szacunek wśród jego żołnierzy i współpracowników.

Kazimierz Turaliński
Kazimierz Turaliński - doktorant nauk prawnych, politolog, specjalista ds. bezpieczeństwa. Autor opracowań książkowych dotyczących służb specjalnych oraz przestępczości zorganizowanej. Od 2001 roku pracuje w komercyjnym sektorze wywiadu gospodarczego i politycznego, w tym przy organizacji usług detektywistycznych, ochroniarskich i prawnych na terenie państw dawnego Bloku Wschodniego.

Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (203)