Ataki na sudańskie aktywistki. HRW opisuje pobicia, gwałty i zastraszanie przez służby bezpieczeństwa
• Wg HRW sudańska bezpieka próbuje uciszać aktywistki gwałtami, biciem i groźbami
• Ostatni raport obrońców praw człowieka zebrał porażające zeznania kobiet
• Ataki na aktywistki miały się nasilić od 2011 r., wraz z kolejnymi falami protestów
• Sudanem od 27 lat rządzi jeden prezydent, którego Haga ściga za zbrodnie wojenne
"Ya bit" (hej, dziewczyno) - krzyknęło dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach do Safiji Iszak. Sudańska artystka i działaczka społeczna próbowała uciekać, ale nie udało jej się to. Napastnicy wciągnęli ja do wozu i, jak opowiadała potem Iszak, zabrali do siedziby NISS, sudańskiego wywiadu i służb bezpieczeństwa, w Chartumie. Według Sudanki oskarżono ją o bycie "komunistką oraz niemoralne prowadzenie się", bito i kopano aż do nieprzytomności. "Gdy się ocknęłam, dwóch mężczyzn trzymało mnie za nogi, a trzeci mnie gwałcił. Cała trójka gwałciła mnie na zmianę. Czułam taki ból" - wyznała kobieta. Rzekoma napaść na nią miała mieć miejsce w lutym 2011 r., dwa tygodnie po tym, jak przez stolicę przetoczyły się antyrządowe protesty, w których brała udział.
Podobna historia spotkać miała Rihab (jej imię zostało zmienione), studentkę, która wraz z wieloma innymi koleżankami protestowała w 2014 r. przeciwko wydaleniu z akademika chartumskiej uczelni darfurskich studentów. Policja zatrzymała kilkadziesiąt z nich. Według Rihaby bito ją i oskarżono o to, że jest prostytutką, prowadziła w akademiku burdel i zażywa narkotyki. Podczas jednego z przesłuchań zemdlała. Potem pokazano jej wideo, na którym widać, jak gwałci ją czterech mężczyzn.
Ale służby bezpieczeństwa mają też stosować inne metody. "Służby potrafią nas dopaść nawet w naszych domach. Nie muszą nas już zatrzymywać, członkowie naszych rodzin wykonują za nich robotę" - skarżyła się nubijska studentka, która miała dostawać groźby telefoniczne i przez media społecznościowe, bo była zaangażowana w kampanię przeciwko walkom w Południowym Kordofanie, jednym z regionów Sudanu. W 2013 r., jak wynika z jej relacji, bezpieka wmówiła jej rodzinie, że dziewczyna jest lesbijką i apostatką, przez co pobić miał ją jej własny brat i czekały ją miesiące aresztu domowego.
Safija Iszak, Rihab i anonimowa nubijska studentka opowiedziały swoje historie organizacji Human Rights Watch, tak jak wiele innych Sudanek, które spotkała podobna krzywda. Ale poza nią łączyło je jeszcze jedno: wszystkie te kobiety HRW określa mianem aktywistek, bo były zaangażowane w pracę organizacji broniących praw człowieka, dziennikarkami, prawniczkami, protestującymi studentkami, pomagały lokalnym społecznościom poszkodowanym np. przez budowę tamy. I to właśnie przez swoją działalność miały stać się celem ataków służb. Jak bowiem opisuje najnowszy raport HRW, zaangażowane kobiety w Sudanie mogą czekać aresztowania, pobicia, gwałty lub straszenie nimi, ale także groźby zniszczenia reputacji dziewczyny.
"Jesteście dziewczynami, protestowanie nie jest dla was. Dlaczego macie wychodzić na ulice. Dobre dziewczynki nie protestują" - miała usłyszeć jedna z ofiar, pobita przez policję po tym, jak brała udział w demonstracjach w 2012 r.
Zawierucha
Sudan przechodzi przez kolejne zawieruchy niemal od momentu, gdy w 1956 r. ogłosił niepodległość wobec zwierzchnictwa brytyjsko-egipskiego. Kolejne zamachy stanu, dwie wojny arabskiej i muzułmańskiej północy z murzyńskim, chrześcijańsko-animistycznym południem, konflikt w zachodnim regionie Darfurze. Szacuje się, że te walki pochłonęły w sumie ok. 2 mln ofiar. W 2009 r. Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał nawet za urzędującym (!) sudańskim prezydentem list gończy z powodu zbrodni wojennych, do których doszło w Darfurze. Omar al-Baszir rządzi jednak krajem do dziś.
Punktem zwrotnym dla historii Sudanu był też rok 2011. Właśnie wtedy przestał on być największym państwem Afryki, spadając na trzecią pozycję. Od Chartumu odłączył się wówczas Sudan Południowy, który ustanowił swoją stolicę w Dżubie. Był to też rok, gdy Afrykę Północną zalewała fala Arabskiej Wiosny. I "się zaczęło" także dla Sudanu.
Mimo pokojowej secesji Południa, wkrótce między Chartumem i Dżubą wybuchły kolejne walki. Sudan miał bowiem niemałe złoża ropy naftowej, ale po podziale państwa przypadły one w większości najmłodszemu krajowi na świecie, z kolei ropociągi pozostały po stronie Północy. Do tego doszły spory graniczne, w tym o roponośny region Abeyi.
Również w prowincjach Kordofan Południowy i Nil Błękitny wybuchły rebelie. Na to nałożyły się antyrządowe wystąpienia najpierw powodowane przez Arabską Wiosnę, ale potem też przeciwko toczącej się nowej wojnie, kiepskiej kondycji gospodarczej kraju czy, jak w 2013 r., planowanym 60-procentowym podwyżkom cen paliwa, gdy władze chciały się wycofać z jego subsydiowania. Znów groźnie zrobiło się w Darfurze, m.in. gdy Chartum postanowił rekompensować sobie braki z handlu ropą eksportem złota z tego regionu.
W ciągu ćwierć wieku swoich rządów Omar al-Baszir z nie jednym buntem sobie poradził. Przeważnie próbując go zgnieść twardą pięścią. Tym razem w oczy zajrzały mu wszystkie demony wojny, rebelii, kryzysów gospodarczych i społecznego niezadowolenia na raz. I prezydent znów postawił na siłę, którą tłumił wszelkie protesty.
To właśnie o sytuacji w tym ostatnim okresie, od roku 2011, donosi raport HRW o tytule "Dobre dziewczynki nie protestują", który skupia się na sytuacji kobiet.
HRW: sprawcy bezkarni
Dokument HRW "opisuje, jak aktywistki i obrończynie praw człowieka spotykają się z szeregiem nadużyć, na które ich koledzy mężczyźni są mniej narażeni - od przemocy seksualnej po celowe działania służb, które mają niszczyć ich reputację i to w sposób powodujący trwałą społeczną i zawodową szkodę" - notują sami obrońcy praw człowieka.
Podają przy tym porażające przykłady ataków na aktywistki, które zgodziły się z nimi rozmawiać. Jak członkini opozycyjnej partii, która została rzekomo zatrzymana przez służby bezpieczeństwa, gdy rozdawała ulotki nawołujące do bojkotu wyborów w 2015 r. Jak sama twierdzi, wywieziono ją na odludzie i zgwałcono. Miała też usłyszeć: "wy aktywistki, członkinie partii, wszystkie jesteście dziwkami". Czy, jak twierdziła jedna z kobiecych organizacji cytowana w raporcie, zmuszając zatrzymane w 2014 r. protestujące studentki, by się rozebrały. Dziewczynom zrobiono zdjęcia i zagrożono, że "zostaną użyte przeciwko nim". Z kolei dwie dziennikarki, które opisały gwałt Safiji Iszak, miały same usłyszeć zarzuty - podaje HRW. Co gorsza, według raportu, oskarżeni o ataki członkowie służb bezpieczeństwa mogą czuć się bezpiecznie, bo mieli nie ponieść żadnych kar.
Wiele aktywistek po takich atakach zdecydowało się wyjechać z kraju, gdzie przestały czuć się bezpieczne. Tak było w przypadku Safiji Iszak czy Rahiby.
"Zatrzymanie wymusiło zmianę w moim życiu, dotknęło mnie psychicznie i odcisnęło na mojej rodzinie społeczne piętno. Musiałam opuścić moją rodzinę i zacząć nowe życie w nowym miejscu" - wyznała jedno z rozmówczyń HRW.
Raport obrońców praw człowieka został szeroko opisany przez zagraniczne media, jednak władze Sudanu nie odniosły się do przedstawionych w nim oskarżeń. Jak przypomina brytyjski "Daily Mail" w przeszłości Chartum zaprzeczał doniesieniom o nadużyciach ze strony swoich służb.