Ataki "green-on-blue" - dlaczego afgańscy żołnierze zabijają kolegów z NATO?
Trwały ćwiczenia na strzelnicy, gdy jeden z policjantów skierował swojego kałasznikowa w stronę instruktorów zamiast na tarczę. Zabił dwóch wojskowych, nim sam padł od kul. To nie był tragiczny wypadek. W żargonie NATO ataki afgańskich policjantów i żołnierzy na ich zachodnich kolegów nazywane są "green-on-blue". Ich liczba wzrosła tak dramatycznie, że podkopują całą strategię Sojuszu Północnoatlantyckiego w Afganistanie.
30 maja 2011 roku, Dolina Charah w prowincji Uruzgan. Afganistan.
W bazie operacyjnej sił koalicyjnych nocują żołnierze z mieszanego afgańsko-australijskiego patrolu zwiadowczego. Na wieży strażniczej wartę pełnią wspólnie żołnierz Afgańskiej Armii Narodowej (ANA) oraz instruktor z ISAF. Noc i przedświt - ulubione pory ataków rebeliantów - minęły spokojnie. Wydaje się, że nic już nie powinno się wydarzyć przed pobudką. Nagle jednak ciszę chłodnego poranka przerywa huk karabinowych strzałów. Postawieni na równe nogi żołnierze ISAF i ANA dopiero po dłuższej chwili orientują się, że to afgański wartownik strzelił swemu australijskiemu koledze z bliskiej odległości w plecy, po czym przez nikogo nie zatrzymywany uciekł z bazy. Rana Australijczyka okazał się śmiertelna.
17 sierpnia 2012, plac treningowy w bazie afgańskich sił bezpieczeństwa w miejscowości Kinisk w prowincji Farah.
Trwa kolejny dzień intensywnych ćwiczeń strzeleckich i taktycznych dla funkcjonariuszy miejscowych jednostek afgańskiej policji lokalnej (ALP, Afghan Local Police). Szkolenie prowadzi i nadzoruje niewielka grupa instruktorów z jednostek specjalnych Korpusu Piechoty Morskiej USA. Ćwiczenia przebiegają bez najmniejszych problemów aż do chwili, gdy jeden z Afgańczyków, który miał rozpocząć trening ogniowy, odwraca się nagle od strzelnicy i puszcza ze swojego kałasznikowa długą serią w kierunku amerykańskich instruktorów. Dwóch z nich ginie na miejscu. Trwa to zaledwie kilka sekund, po których policjant-renegat pada od strzałów oddanych z bliska przez innych afgańskich funkcjonariuszy, ćwiczących na strzelnicy tego dnia.
Te dwa wydarzenia to zaledwie drobny ułamek z narastającej od kilku miesięcy w zatrważającym tempie całej serii incydentów, nazywanych w ISAF lakonicznym, żargonowym określeniem "green-on-blue" - ataków afgańskich wojskowych na ich natowskich kolegów.
Siły NATO w Afganistanie informują oficjalnie o takich wydarzeniach od końca 2007 roku, choć miarodajne statystyki dotyczą dopiero roku 2008. Nieformalnie wiadomo jednak, że ataki tego typu (lub próby ich dokonania) miały miejsce wcześniej. Ich skala była oczywiście bez porównania mniejsza niż obecnie, a rezultaty nie miały praktycznie żadnego wpływu na ogólny bilans strat osobowych ISAF w kampanii afgańskiej.
60 ataków i to nie koniec
Statystyki są zresztą bezlitośnie jednoznaczne - nawet te oficjalne, prowadzone przez ISAF, które zdają się być nieco zaniżone (NATO nie zalicza np. do kategorii "green-on-blue" ataków na cywilnych kontraktorów ISAF: tłumaczy, instruktorów itd.). Proceder atakowania przez afgańskich żołnierzy, policjantów czy ochroniarzy ich zachodnich sojuszników wykazuje wyraźną i szybką tendencję wzrostową, szczególnie na przestrzeni ostatnich dwóch lat.
Ogółem, od początku 2008 roku aż do dnia 2 października br., doszło w Afganistanie do 60 incydentów tego typu. W 2008 roku siły ISAF zostały zaatakowane przez afgańskich sprzymierzeńców zaledwie dwukrotnie, w latach 2009 i 2010 miało miejsce po pięć ataków, a w 2011 roku odnotowano ich już 15 (co wydawało się wtedy dramatycznie wysokim wskaźnikiem). W bieżącym roku istnieją jednak realne szanse na pobicie wszelkich dotychczasowych rekordów w omawianym zakresie - do końca września tego roku doszło już bowiem do 33 ataków typu "green-on-blue", a statystyki te z pewnością jeszcze się zmienią. W zarejestrowanych atakach na personel ISAF ze strony członków afgańskich sił bezpieczeństwa (ASF) zginęło łącznie w ciągu tych niemal pięciu lat aż 116 zachodnich żołnierzy, a 92 zostało rannych. Także i w tym aspekcie widać, jak gwałtownie problem ten narasta w ostatnich dwóch latach.
O ile np. w 2009 roku w atakach ze strony afgańskich "sojuszników" zginęło "tylko" 12 zachodnich żołnierzy, to w 2011 roku było ich już 33. W bieżącym roku (do końca września) incydenty te spowodowały już śmierć 53 żołnierzy ISAF, co stanowi aż 15 proc. ogółu strat sił koalicji w Afganistanie w 2012 roku.
Cios zadany zaufaniu
Statystyki i suche zestawienia danych nie pokazują jednakże - jak zwykle w takich sytuacjach - całej złożoności i głębi problemu. Rosnąca w lawinowym tempie skala zjawiska ataków na żołnierzy ISAF, dokonywanych przez ich afgańskich partnerów, to nie tylko kwestia wzrostu zagrożenia dla personelu NATO czy zwiększenia poziomu strat w ich szeregach. To przede wszystkim śmiertelny cios zadany zaufaniu (i tak wątłemu i często warunkowemu), jakie mieli jeszcze do niedawna zachodni żołnierze i oficerowie do swych afgańskich sprzymierzeńców z formacji rządowych. Zwłaszcza w takich sytuacjach, jak prowadzone wspólnie operacje bojowe, gdy trzeba ramię w ramię walczyć z przeciwnikiem.
Obecnie, wobec eskalacji ilości ataków "green-on-blue", efektywne współdziałanie operacyjne sił ISAF i afgańskich oddziałów rządowych jest w istocie niemożliwe. Oznacza to jednak ogólny spadek skuteczności działań zarówno samych sił NATO, jak i jednostek ANA, niezdolnych jeszcze w większości do samodzielnego operowania.
Sytuacja, w której zachodni żołnierze muszą na każdym kroku w tym samym stopniu uważać zarówno na działania rebeliantów, jak i afgańskich "sojuszników" za swymi plecami, siłą rzeczy sprzyja wyłącznie talibom. Niedawne przywrócenie wspólnych natowsko-afgańskich patroli bojowych (po ich krótkotrwałym zawieszeniu przez dowództwo ISAF w połowie września br.) to działanie podyktowane wyłącznie względami propagandowymi i politycznymi.
Biały Dom - zwłaszcza wobec narastającej w USA gorączki przedwyborczej - nie może sobie pozwolić dziś na jakiekolwiek tak jawne zakłócenia w realizacji raz wytyczonego kursu strategicznego wobec Afganistanu. Taka postawa dowództwa ISAF wystawia jednak żołnierzy NATO na śmiertelne niebezpieczeństwo, co potwierdziło się już w dwa dni po wznowieniu wspólnych patroli ISAF i ANA. W prowincji Wardak od kul afgańskich żołnierzy rządowych śmierć poniósł jeden Amerykanin.
Podkopanie strategii wojennej NATO
Ale nasilenie się zjawiska ataków typu "green-on-blue" to nie tylko wymierne skutki operacyjne czy wręcz taktyczne. Problem ma także swoje bardzo wyraźne następstwa o charakterze strategicznym. Osłabienie (o ile wręcz nie całkowity zanik) zaufania żołnierzy ISAF do afgańskich formacji rządowych, wraz ze zmniejszeniem się efektywności szkoleń i wspólnych operacji bojowych, to podkopanie jednego z najważniejszych elementów, na jakich opiera się obecna strategia Zachodu wobec konfliktu w Afganistanie. Strategia ta zakładała dotychczas jak najszybszą "afganizację" wojny: konieczność szybkiego tworzenia, rozbudowy i intensywnego szkolenia afgańskich rządowych sił bezpieczeństwa tak, aby do końca 2014 roku mogły one całkowicie przejąć od NATO odpowiedzialność za "pokój i spokój" w kraju. Obecnie, w świetle najnowszych wydarzeń w Afganistanie, skuteczna realizacja tej strategii staje pod dużym znakiem zapytania. Szczególnie wiele wątpliwości rodzi kwestia dalszego szkolenia afgańskich sił bezpieczeństwa. Amerykanie
już na początku tego roku zaczęli wdrażać nowy model szkolenia ASF, polegający na wydzielaniu ze składu kontyngentu USA niewielkich oddziałów (w sile najwyżej plutonu) i dołączanie ich na kilka miesięcy do jednostek afgańskich różnego szczebla. Amerykańscy żołnierze mieli przebywać na stałe, 24 godziny na dobę, ze swymi Afgańskimi kolegami - i w koszarach, i na ćwiczeniach, i w walce. Ideą tej koncepcji (sprawdzonej zresztą onegdaj w Iraku) było nie tylko przyspieszenie i usprawnienie, ale przede wszystkim zwiększenie efektywności procesu szkolenia afgańskich formacji rządowych.
Nie trzeba chyba dodawać, że eskalacja ataków "green-on-blue" w ostatnich miesiącach uczyniła te plany nierealnymi. Jak pokazuje jedna z przytoczonych na początku historii, nawet tradycyjne, zachowawcze metody szkolenia afgańskich żołnierzy i policjantów mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne dla zachodnich instruktorów i szkoleniowców.
Życie po raz kolejny pokrzyżowało ambitne plany sztabowców NATO wobec Afganistanu. Nie wydaje się jednak, aby w jakikolwiek sposób mogło to wpłynąć na weryfikację przyjętych w Lizbonie w 2010 roku (a potwierdzonych w Chicago w tym roku) strategii sojuszniczych.
To nie działo talibów
Paradoks całego problemu z atakami dokonywanymi przez członków personelu ASF na żołnierzy ISAF polega na tym, że ... w zdecydowanej większości nie są to działania organizowane lub choćby nawet aktywnie inspirowane przez rebeliantów.
Prezentowane przez ISAF i Pentagon szacunki, że zaledwie ok. 25 proc. tych incydentów miało zorganizowany i intencjonalny charakter (tj. stali za nimi talibowie, którzy wykorzystali swe uplasowane w ASF struktury agenturalne), zdają się w przybliżeniu odpowiadać rzeczywistej skali zjawiska. Można się spierać jedynie o to, czy jest to 25 proc., czy może 30 proc., w zależności od szacowanego stopnia infiltracji szeregów ASF przez rebeliantów.
Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowana większość ataków "green-on-blue" ma najwyraźniej charakter "samorodny" i spontaniczny. Oznacza to, że zasadniczą przyczyną tego zjawiska nie jest aktywność czy propagandowe oddziaływanie talibów i ich sojuszników.
Co więc sprawia, że mamy do czynienia z tak istotnym wzrostem liczby tych ataków? Należy się obawiać, że być może powodem tego stanu rzeczy jest głęboka niechęć, żywiona przez spory odsetek (większość?) afgańskich rekrutów do ich zachodnich "sojuszników" i wszystkiego, co reprezentują i robią w Afganistanie. Wniosek taki niesie jednak za sobą bardzo brzemienne w skutki konsekwencje. Wymuszałby bowiem postawienie w nowym świetle nie tylko całokształtu obecnej sytuacji w Afganistanie, ale też poważne zweryfikowanie efektów dotychczasowych, dziesięcioletnich wysiłków społeczności międzynarodowej na rzecz stabilizacji i modernizacji tego kraju.
Chyba nie jesteśmy jednak gotowi do spojrzenia na konflikt afgański z takiej, zupełnie nowej, perspektywy - zwłaszcza na dwa lata przed "zaklepanym" już na stałe terminem zakończenia tej najdłuższej z nowożytnych wojen toczonych przez Zachód.
Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski