Artyści w I wojnie światowej
"Wojna miesza, zrównuje, chłop czy filozof - wszyscy są do umierania" - napisał Wiesław Myśliwski. I dlatego na Wielkiej Wojnie - zwanej później I wojną światową - walczyli i ginęli również artyści. Po każdej stronie frontu. - Związany z Krakowem malarz Jacek Malczewski stwierdził w jednym z wywiadów, że wojna niewiele go obchodzi. Uważał, że jego rolą jest dostarczanie arcydzieł. Młodszy od niego Witkacy, wówczas także mieszkaniec Galicji, przyłączył się do armii carskiej. Twierdził, że walka w szeregach austriacko-pruskich jest niegodna Polaka - mówi w rozmowie z WP dr Szymon Piotr Kubiak, kurator Muzeum Narodowego w Szczecinie i wykładowca tamtejszej Akademii Sztuki.
03.04.2015 12:29
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: Jak artyści w Europie zareagowali na wybuch Wielkiej Wojny?
Dr Szymon Piotr Kubiak: Reakcja artystów na wybuch wojny była uwarunkowana ich narodowością, wyznawanym światopoglądem czy zapatrywaniami na rolę samej sztuki. Entuzjastycznie byli nastawieni głównie przedstawiciele awangardy. Jeśli chodzi o nich, to najbardziej charakterystyczne postawy miały miejsce w najmłodszych organizmach politycznych - w Zjednoczonym Królestwie Włoch i Rzeszy Niemieckiej, które próbowały zamanifestować swą rosnącą potęgę. "Plakatowego" przykładu dostarczyli włoscy futuryści. Już w swym manifeście artystycznym z 1909 roku zrównali piękno pędzącego pocisku z pięknem Nike z Samotraki. Wojna dawała futurystom obietnicę głębokich zmian, politycznych i społecznych, a ich sztuka te zmiany miała zapowiadać i towarzyszyć ich wprowadzaniu. To zresztą wyróżnik prądów, które nazywamy awangardowymi: wiara w możliwość gruntownej przebudowy świata za pomocą sztuki. Już sam termin 'awangarda' przejęty został z nomenklatury wojskowej - oznacza przednią straż.
A polscy artyści?
Postawy były różne. Związany z Krakowem malarz Jacek Malczewski stwierdził w jednym z wywiadów, że wojna niewiele go obchodzi. Uważał, że jego rolą jest dostarczanie arcydzieł. Młodszy od niego Witkacy, wówczas także mieszkaniec Galicji, przyłączył się do armii carskiej. Twierdził, że walka w szeregach austriacko-pruskich jest niegodna Polaka.
Zastępy artystów przyciągnęły Legiony Polskie. Pod wodzą komendanta Józefa Piłsudskiego walczyło około stu siedemdziesięciu malarzy, rzeźbiarzy i grafików. Niemal ćwierć z nich osiągnęła stopnie oficerskie. Wśród nich byli Leon Chwistek, Tadeusz Cieślewski junior, Leon Dołżycki, Leopold Gottlieb, Józef Jarema, Karol Zyndram Maszkowski i Tadeusz Michejda. W środowisku legionowym działały też kobiety.
Kobiety?
W szeregach legionów krótko walczyła rzeźbiarka Zofia Trzcińska-Kamińska, ukrywając swoją płeć pod przebraniem i pseudonimem Zygmunt Tarło. W Biurze Prasowym Naczelnego Komitetu Narodowego, najważniejszej polskiej organizacji wojskowej w Galicji, pracowała malarka i historyczka sztuki Wanda Krahelska. Zresztą w politykę zaangażowana była od lat. Już w 1906 roku zasłynęła jako bezpośrednia uczestniczka akcji terrorystycznej, wykonawczyni nieudanego ataku bombowego na znienawidzonego rosyjskiego gubernatora Georgija Skałona.
A artyści z innych krajów? Czy oni również walczyli?
Oczywiście. Plejada ekspresjonistów - Ernst Ludwig Kirchner, Otto Beckmann, Max Pechstein, Otto Dix, Karl Schmidt-Rottluff, Ernst Barlach - została powołana na front. Wszyscy oni doświadczyli wojny na różne sposoby. Pechstein obserwował w 1914 roku przejęcie niemieckiej kolonii Palau przez Japończyków. W bezpośredniej walce brał udział w ostatnim roku wojny. Dix spędził na froncie, zarówno zachodnim, jak i wschodnim, właściwie cały ten okres. W okopach poległo dwóch młodych, obiecujących artystów kręgu monachijskiego - August Macke i Franz Marc. Artyści na froncie szybko konfrontowali swoje wcześniejsze wyobrażenia z brutalną rzeczywistością...
Czyli wojna wpłynęła na ich sztukę?
Nie mogło być inaczej. W twórczości Dixa - podobnie jak u Barlacha - utrwalił się motyw średniowiecznego danse macabre, tańca śmierci. Kirchner, który zgłosił się jako ochotnik i służył w pierwszych miesiącach konfliktu jako kierowca artylerii, sportretował się w 1915 roku w mundurze, z urwaną prawą ręką. Było to świadectwo załamania nerwowego i początku wieloletniego leczenia oraz związanego z nim uzależnienia od leków, weronalu i morfiny. W tym czasie za obłąkanego uznali wojskowi lekarze także Georga Ehrenfrieda Großa, malarza, grafika i poetę, który w antypaństwowym odruchu zmienił brzmienie swego nazwiska na George Grosz.
Natomiast na horyzoncie wojennej sztuki kobiecej stał zazwyczaj ON, a w zasadzie jego utrata. To właśnie motyw braku, utraty, opuszczenia i osamotnienia był w tej sztuce tak dominujący. Opozycja męskiej śmierci i kobiecej żałoby. Najlepszy i najbardziej drastyczny przykład stanowi twórczość niemieckiej rzeźbiarki i graficzki Käthe Kollwitz, która w październiku 1914 roku straciła na polach Flandrii młodszego syna. Od tej pory wojna i śmierć były w zasadzie jedynym tematem jej dzieł.
A co z tymi, którzy nie byli na froncie?
Jeśli nie walczyli orężem, to mieli inne powinności wobec społeczeństwa. Każdy artysta mógł być przydatny do pracy propagandowej, projektowej czy kulturalno-organizacyjnej. Twórcy dokumentowali działania wojenne w szkicownikach, na kliszach fotograficznych czy taśmach filmowych, projektowali druki ulotne, różnego rodzaju "cegiełki". Na łamach magazynów fachowych ogłaszano konkursy na projekty wieńców upamiętniających poległych. Konkursy rozpisywano także dla rzeźbiarzy. W Niemczech w nawiązaniu do średniowiecznej tradycji ciosali oni teraz drewniane wielkoformatowe statuy tak zwanych mężów gwoździanych - Rolandów czy Zygfrydów. Powierzchnię rzeźb pokrywano następnie donacyjnymi metalowymi guzami. Wreszcie trzeba było się zająć kwestią trwałego upamiętnienia ofiar w postaci monumentów.
Kiedy entuzjazm dla wojny zaczął przygasać?
Entuzjazm gasł tym gwałtowniej, im silniejsze poparcie dla wojny wykazywał dany artysta przed jej wybuchem. Ale uogólniając można powiedzieć, że stało się to bardzo szybko. Nie wszystkim, jak wykończonemu musztrą Barlachowi, udało się znaleźć wstawiennictwo we władzach wojskowych i uniknąć dłuższego pobytu na froncie. Marc, poproszony przez wydawcę Herwartha Waldena o swoje aktualne zdjęcie, wysłał trzy dni przed śmiercią na polach Verdun fotografię od tyłu. Nie był w stanie pokazać swojej twarzy. Artyści obcowali nie tylko ze śmiercią i fizycznym cierpieniem, ale także cierpieniem psychicznym.
A jakie były nastroje po wojnie?
Ostatni rok wojny i lata powojenne to dla twórców gorąca dyskusja dotycząca pamięci o zmarłych. Nowoczesna broń palna, samoloty bombowe, śmiercionośne gazy - to wszystko zachwiało wiarą w świetlany postęp. I spowodowało zwrot sztuki ku humanistycznej ikonografii, choć musimy też pamiętać, że nowe dzieła powstawały w określonym kontekście politycznym.
U zwycięskich aliantów w zasadzie sprawa była prosta: wychwalamy bohaterów, którzy, wyniesieni na pomniki, przyjmą postać pięknych nagich herosów. Natomiast masowe mogiły staną się kompozycjami z łuków triumfalnych lub stołów ofiarnych. Prawda jest jednak taka, że w ten sposób wypierano traumatyczne wspomnienia. Jak bardzo te pomysły nie przystawały do rzeczywistości pokazuje przykład rzeźbiarzy Francisa Derwenta Wooda i Roberta Taita McKenziego. Obaj zajmowali się modelowaniem idealnych aktów zdobiących wojenne pomniki, a zarazem pracowali jako chirurdzy plastyczni rekonstruujący zmasakrowane twarze kombatantów.
W przegranych Niemczech, Austrii czy Turcji sprawa nie była już taka prosta. Może właśnie dlatego niemieckojęzyczna awangarda wydała tak wstrząsające dzieła, które dużo lepiej oddają trwogę wojny. Klęska była podstawowym motorem ich powstania.
Czy w sztuce, która powstała pod wpływem I wojny światowej jest coś, co do dzisiaj pozostaje aktualne - artystycznie, moralnie, politycznie?
Wielka Wojna i jej wspomnienie wydały setki dzieł wybitnych z artystycznego punktu widzenia. I to zarówno o tradycjonalistycznej, jak i nowatorskiej formie. Jednak to właśnie moralny aspekt wielu dzieł awangardowych - o uniwersalnie pacyfistycznej wymowie - powoduje, że cenimy je dziś najbardziej. Oczywiście, na nasz stosunek do tego dziedzictwa nałożyły się dalsze wydarzenia polityczne, z potępieniem sztuki nowoczesnej przez nazizm na czele. To dość znamienne, że - będący niemieckim "grobem nieznanego żołnierza" - Nowy Odwach w Berlinie, wypełniał w okresie międzywojennym odlany z brązu wieniec z liści dębowych. Na pierwszy rzut oka neutralny, przy bliższym zastanowieniu już nie. Wieniec to przecież od czasów rzymskich symbol powalenia wroga. Dopiero w latach 90. stanęła tam powiększona replika niewielkiej w oryginale rzeźby Kollwitz Matka z martwym synem z 1937 roku. I choć może razić dość jednoznaczne odniesienie do chrześcijańskiego motywu Piety oraz powtórzenie niesprawiedliwego obrazu kobiecej
pasywności wobec działań wojennych, to - z drugiej strony - sięgnięcie po dzieło powstałe pod wpływem przeżyć I wojny, w dodatku wykonane przez kobietę, bezsilną w obliczu wyroków "męskiej" polityki, świadczy o tym, że sztuka tamtego czasu może być istotna i dla nas.
Podobnie rzecz się ma z powszechną do niedawna opinią o obojętności środowisk żydowskich w czasie patriotycznych zrywów. Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie uczciło 100. rocznicę wybuchu Wielkiej Wojny wystawą Żyd, Polak, legionista 1914-1920, której głównym bohaterem był wspomniany wcześniej przeze mnie Leopold Gottlieb. Cykl jego legionowych grafik pokazało zresztą ostatnio kilka muzeów. Czy to nie zastanawiające, że właśnie jego prace stanowią dziś najpopularniejsze artystyczne świadectwo polskiego zaangażowania w ten konflikt?
Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska