Arcybiskup Mieczysław Mokrzycki: zbrodnia na Wołyniu wymaga prawdy
Pamięć o ofiarach zbrodni wołyńskiej, dokonanej 70 lat temu na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów, wymaga mówienia prawdy, a nie jej ukrywania - powiedział arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego Mieczysław Mokrzycki.
Księże arcybiskupie, z jakich powodów nie doszło do powstania zapowiadanego wcześniej posłania dwóch kościołów katolickich na Ukrainie na temat zbrodni na Wołyniu?
Abp Mieczysław Mokrzycki: - Dlatego, że treść listu, którą zaproponował nam Synod Kościoła Greckokatolickiego, nie oddawała rzeczywistości i prawdy o tych wydarzeniach. Projekt listu w żaden sposób nie odniósł się do wydarzeń, smutny jubileusz których przypada w tym roku, a symbolem którego stała się Krwawa Niedziela 11 lipca 1943 r. W liście zaznaczono jedynie, że wspominamy rocznicę wydarzeń na Wołyniu.
Jakich wydarzeń? - oto pierwsze pytanie. Grekokatolicy uważają, że był to konflikt polityczny polsko-ukraiński. Sprowadzenie ludobójstwa na Wołyniu na ten poziom prowadzi prostą drogą do zafałszowania prawdy o tym wydarzeniu. Był to okres drugiej wojny światowej, sytuacja polityczna była bardzo skomplikowana, ale ludzie żyli na tych terenach razem: Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Rosjanie, Ormianie, Czesi oraz przedstawiciele innych narodów. A tu nagle pewnego dnia nastąpiła taka tragedia. Owszem, można mieć pretensje do polityki sanacji, II RP, można uznać, że nie była ona dobra, ale nic nie usprawiedliwia okrutnego ludobójstwa. W liście tym zaznaczono również pośrednio, że była to akcja "przymusowego wysiedlenia ludności polskiej". Według zgodnej oceny historyków obydwu krajów, na samym Wołyniu zginęło wówczas ponad 60 tys. cywilów. Takie przedstawienie wydarzeń na Wołyniu byłoby sfałszowaniem prawdy, jej ukryciem. W takiej sytuacji rodziny poszkodowanych mogłyby mieć pretensje do Konferencji Episkopatu Kościoła
Rzymskokatolickiego na Ukrainie, że pozwoliła ona na fałszowanie historii.
A jak ksiądz arcybiskup ocenia niedawny list pasterski biskupów greckokatolickich w tej sprawie?
- List ten nie opiera się na faktach historycznych, lecz są to ogólne stwierdzenia, które nie wnoszą niczego nowego. W liście tym episkopat greckokatolicki mówi "przebaczamy i przepraszamy". Przebaczać może osoba pokrzywdzona - tak jak episkopat polski powiedział swego czasu "przebaczamy" do episkopatu niemieckiego.
Jest to sformułowanie, które nadchodzi nie z tej strony. Przebaczać może episkopat polski, przebaczać mogą pomordowani czy ich potomkowie. Ponadto ten list jest powierzchowny i nie rozstrzyga żadnego problemu. Wręcz przeciwnie - relatywizuje zbrodnię. Ukraina nigdy nie zostanie z tego oczyszczona, jeżeli wcześnie nie nastąpi przebaczenie, które jest uwarunkowane przyznaniem się do winy i prośbą o to przebaczenie.
Czy oznacza to, że po stronie Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego nie ma jeszcze do tego gotowości?
- Podczas rozmów z księżmi biskupami, w trakcie wspólnego spotkania dwóch konferencji episkopatów poruszaliśmy te tematy. Grekokatolicy przyjęli wówczas nasze stanowisko ze zrozumieniem, ale myślę, że episkopat Kościoła greckokatolickiego może nie tyle nie dojrzał, lecz może jeszcze nie ma tej odwagi, aby zrobić ten pierwszy krok, odważny i decydujący krok w tej sprawie.
Po nieudanej próbie porozumienia się na temat posłania z Kościołem greckokatolickim episkopat Kościoła rzymskokatolickiego zdecydował się na własne oświadczenie w sprawie zbrodni na Wołyniu. Zostanie ono odczytane wiernym pod koniec czerwca. Co będzie jego głównym przesłaniem?
- My chcemy pokazać, w czym tkwi tajemnica zła, do czego człowiek - jeśli nie będzie postępował według Przykazań Bożych - jest zdolny, i że żadna krzywda, żadne zło, nie jest usprawiedliwione jakimiś motywami politycznymi, gospodarczymi czy innymi czynnikami. Zło zawsze należy nazywać złem. Chcemy uwrażliwić naszych wiernych na wartości życia chrześcijańskiego, na godność każdego człowieka, prawo do wolności oraz życia.
Na Ukrainie przy dyskusji o zbrodni wołyńskiej często pojawia się opinia, że była ona wywołana zaszłościami historycznymi między Polakami a Ukraińcami.
- Jeśli będziemy dobrze studiować historię, to zdarzały się przypadki, że Rusini czy naród ukraiński był wykorzystywany przez właścicieli ziemskich czy pracodawców polskich, ale to nie może usprawiedliwić tych czynów, czyli mordów na Wołyniu.
W lipcu w Łucku odbędą się uroczystości upamiętniające 70. rocznicę zbrodni. Kto będzie w nich uczestniczył?
- Wystosowaliśmy zaproszenie i do hierarchów Kościoła greckokatolickiego, i do Kościoła prawosławnego, a także do Konferencji Episkopatu Polski. Zaprosiliśmy wiernych z Polski i Ukrainy, a także skierowaliśmy zaproszenia do władz państwowych obu krajów.
Czy na uroczystościach w Łucku pojawią się prezydenci Polski i Ukrainy?
- Takie wydarzenie było już w 2003 r. Na Wołyniu byli wówczas prezydenci Polski i Ukrainy, Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma. Te uroczystości odbyły się wtedy na wysokim szczeblu, w klimacie pokoju i wzajemnej życzliwości, i zrozumienia. Ufamy, że będzie tak i tym razem.
Jak wyglądają dziś relacje między Kościołem rzymskokatolickim a Kościołem greckokatolickim na Ukrainie?
- Można powiedzieć, że między Kościołem rzymskokatolickim a greckokatolickim pewne kwestie są niewyjaśnione. Mamy dwa razy w roku wspólne spotkania obu konferencji episkopatów, odprawiamy wspólnie rekolekcje, razem omawiamy różne sprawy bieżące. Ale Kościół rzymskokatolicki ma żal do greckokatolickiego chociażby ze względu na zabrane świątynie, które były naszą własnością, a zostały przejęte bez rozmowy i bez uzgodnień przez Kościół greckokatolicki. Tutaj, w samym Lwowie, władze lokalne nie oddały wspólnocie rzymskokatolickiej żadnego kościoła; 23 kościoły zostały przekazane wspólnocie greckokatolickiej. Niektóre z tych świątyń byłyby nam bardzo potrzebne, jednak Kościół greckokatolicki uważa to za rzecz normalną i wcale nie myśli naprawić wyrządzonej krzywdy. Nasi wierni czują się skrzywdzeni i nie rozumieją takiej postawy bratniego Kościoła. Kościół greckokatolicki nie tylko przejął nasze kościoły, ale i nie pomaga nam, żebyśmy otrzymali od władz lokalnych - i to nie tylko we Lwowie, ale i w innych
miastach - pozwolenia i działki na budowę nowych świątyń. Jest to wielki problem, który stoi przed naszym Kościołem.
Władze Lwowa zgodziły się niedawno na zamontowanie krzyża na kościele pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, o który parafianie walczą z miastem od wielu lat. Czy jest nadzieja, że kościół ten powróci do wiernych?
- Ufam, że będzie to pierwszy znak i gest ponownego przeznaczenia tego kościoła do swojej funkcji oraz że kiedyś zostanie on przekazany wspólnocie rzymskokatolickiej.
- Przez tyle lat i przed wojną, i po wojnie nasi wierni żyli razem, zawierali związki małżeńskie między jednym obrządkiem i drugim, a dziś razem pracują, razem chodzą do szkoły i trzeba powiedzieć, że oni chcą żyć w pokoju. Często przyczyną problemów jest brak porozumienia między hierarchiami obu obrządków. Z Kościołem greckokatolickim dzieli nas obrządek, ale jednoczy wiara. Myślę, że powinniśmy dołożyć wszelkich starań, żeby pokazać tę jedność i być dla siebie faktycznie braćmi. Żeby mocniejsi pomagali słabszym, bo w ten sposób zostaną zagojone rany. Strona mniejszościowa, czy biedniejsza, powinna być wspierana przez większego brata, którym tutaj na Ukrainie jest obecnie Kościół greckokatolicki.