Architekci tortur w Afganistanie. Katują zatrzymanych na masową skalę
W Afganistanie tortury to chleb powszedni. Mimo międzynarodowej interwencji i wprowadzenia demokracji na zachodnią modłę, ich ofiarą pada co trzeci zatrzymany pod zarzutem zaangażowania w trwający konflikt z talibami. A zachodnia koalicja nie tylko nie wymiotła współczesnych narzędzi tortur z izb zatrzymań i więzień, ale wręcz uzupełniła ich arsenał.
19.03.2015 13:46
W październiku 2013 roku policja w Kandaharze aresztowała Tarika. Został oskarżony o konszachty z terroryzującymi region talibami. Czy zarzuty były prawdziwe, nie wiadomo i już nigdy nie będzie, bo Tarik z dziurami w głowie wywierconymi wiertarką zmarł kilka dni później w areszcie. Zza krat afgańskich izb zatrzymań i aresztów - i to na długo przed przedstawieniem jakichkolwiek dowodów, nie mówiąc o (sprawiedliwym) procesie - w ciągu ostatnich trzech lat nie wyszło kilkudziesięciu innych zatrzymanych. Chyba że w plastikowym worku.
Najnowszy raport UNAMA, czyli oenzetowskiej misji ustanowionej w 2004 roku w Afganistanie, nie pozostawia cienia wątpliwości: tortury to w tym kraju wciąż niezwykle popularna taktyka przesłuchiwania podejrzanych o terrorystyczne inklinacje. A zachodnia koalicja nie tylko nie wymiotła współczesnych narzędzi tortur z izb zatrzymań i więzień, ale wręcz uzupełniła ich arsenał. Według ustaleń oenzetowskich śledczych ofiarą tortur pada co trzeci zatrzymany pod zarzutem zaangażowania w trwający konflikt.
"Afgańskie Guantanamo"
Tortury to w Afganistanie chleb powszedni. Od kilku dekad rządzący krajem pod Hindukuszem karmią nim przeciwników politycznych, potencjalnych wywrotowców, a nieraz i zwykłych cywilów, tak na wszelki wypadek. Na przykład za kadencji Mohammeda Nadżibullaha (najpierw jako szefa tajnej policji KHAD w latach 1980-1986, później, do 1992 roku, prezydenta) największą "popularnością" cieszyły się bicie i elektrowstrząsy. Spirala przemocy rozkręciła się na całego po zakończeniu sowieckiej okupacji. Afganistan z otchłani wojny wpadł w odmęty chaosu, Amnesty International donosiła: cywile bywają maltretowani nawet we własnych domach, a w więzieniach tortury są na porządku dziennym. Gdy po władzę w 1996 roku sięgnęli talibowie, restrykcyjnie przestrzegany szariat dopełnił całości.
Kres bezprawiu - czy raczej: prawu krwi, układów klanowych i reguł wytyczanych przez panów wojny - miało położyć wypędzenie z Kabulu talibów i wprowadzenie demokracji na zachodnią modłę: z nową konstytucją, oczyszczoną ze skorumpowanych urzędników biurokracją, budowaną od podstaw armią, policją i tajnymi służbami, wreszcie - powszechnym przestrzeganiem praw człowieka (w tym kobiet!) jako ich ukoronowaniem. Nie trzeba było długo czekać, by przekonać się, że nadzieje te były płonne - przynajmniej za kadencji George'a W. Busha. Ale i jego następca, laureat pokojowego Nobla, też się nie popisał.
Hipokryzję Obamie wypominał w 2009 roku "Der Spiegel". Kiedy świeżo zaprzysiężony prezydent Stanów Zjednoczonych wieszał gruszki na wierzbie, obiecując zamknięcie Guantanamo i tym samym czarnego rozdziału w historii najnowszej Stanów Zjednoczonych, przy jego cichej aprobacie jednocześnie inne czarne karty były zapisywane przez kolejnych więźniów torturowanych w wymazanym z map więzieniu Bagram, utworzonym w 2002 roku przez Amerykanów w budynkach dawnej sowieckiej bazy lotniczej. Dość rzec, że wojskowy prokurator Stuart Couch ocenił, iż Guantanamo przy Bagram to "przytulny hotel", a nowojorska prawniczka Tina Foster nazwała je jednym wielkim pokojem tortur.
Katalog tzw. wzmocnionych technik przesłuchania stosowanych w Bagram obejmował między innymi: zakazywanie więźniom snu, odmawianie im wody, jedzenia i opieki medycznej, osławione podtapianie (waterboarding), bicie różnymi przedmiotami po właściwie całym ciele, łącznie z genitaliami, a także gwałcenie podejrzanych kijami i elektrowstrząsy.
Nieskuteczne tortury
Przez Bagram przewinęli się najsłynniejsi "jeńcy" wojny z terroryzmem. Jeńcy w cudzysłowie, bo dzięki sprytnym zabiegom administracji Busha i pseudodemokratycznej nowomowie stali się oni "wrogimi bojownikami", wobec których konwencje genewskie - a więc i standardy humanitarnego traktowania - nie mają zastosowania.
I tak przez Bagram przewinął się w drodze z Afganistanu do Guantanamo (najprawdopodobniej z przystankiem również w Starych Kiejkutach) Chalid Szejk Mohammad, mózg zamachów 11 września. W afgańskim więzieniu spędził zaledwie kilkadziesiąt godzin, ale tyle wystarczyło tamtejszym śledczym, by zadać mu cierpienia fizyczne (m.in. podwieszając za nadgarstki) i upokorzyć seksualne. - Musiałem leżeć na podłodze, w odbyt miałem wsadzoną rurę, w którą wlewano wodę - wspominał Szejk Mohammad jedno z przesłuchań.
Inny słynny więzień, Kanadyjczyk Omar Khadr, opowiadał, że w afgańskim więzieniu był traktowany jak szmata do podłogi. Dosłownie. - Żołnierze wylewali na podłogę i na mnie olej sosnowy. Później, z rękoma i nogami związanymi razem, ciągali mnie po tej podłodze w tę i we w tę, po mieszance oleju sosnowego i moczu - opowiadał Khadr. W momencie aresztowania miał 15 lat.
Wszystko to w imię wyższego, uświęcającego środki celu, czyli pozyskania informacji na temat działalności komórek Al-Kaidy na świecie, przejęcia planów przygotowywanych zamachów, rozbicia "Bazy" od środka. I jednocześnie na przekór instrukcjom zawartym w biblii amerykańskiego wywiadu wojskowego, czyli wydanym w 1992 roku podręczniku "FM 34-52. Przesłuchania wywiadowcze", którego autorzy stwierdzali wyraźnie: tortury jako technika interrogacyjna nie przynoszą żadnych rezultatów. A co więcej, "mogą przekreślić późniejsze potencjalne sukcesy śledczych i skłonić podejrzanego-ofiarę do mówienia tego, co jego zdaniem przesłuchujący chce usłyszeć".
I nie jest to wcale nie wymysł współczesnych psychologów czy "oszołomów" od praw człowieka, ale czysta kalkulacja w oparciu o zmienne psychosomatyczne. Już w III wieku rzymski jurysta Ulpian Domicjusz odnotował, że informacje uzyskane w wyniku tortur nie są wiarygodne, gdyż niektórzy ludzie "są tak nieodporni na ból, że prędzej powiedzą każde, niż go zniosą".
Wracając do podręcznika amerykańskiego wywiadu wojskowego: mimo usilnych starań administracji Busha, by znowelizować go pod kątem nowych tzw. wzmocnionych technik przesłuchań, w 2006 roku w jego kolejnej edycji większość tych metod została kategorycznie zakazana. Amerykańscy eksperci od wyciągania informacji kijami i kablami elektrycznymi zdążyli już jednak przekazać swoje antyterrorystyczne know-how swoim kolegom po fachu w Afganistanie.
Brutalne służby
Z amerykańskiego źródełka pieniędzy, sprzętu i wiedzy od 13 lat czerpią stworzone od podstaw w 2001 roku afgańskie służby bezpieczeństwa, głównie wywiadowczy Narodowy Dyrektoriat Bezpieczeństwa (NDS, Amniyat), oddziały policyjne i utworzone jako wsparcie dla nich w 2010 roku paramilitarne jednostki policji lokalnej (ALP). Te ostatnie okazały się jednak kompletnym niewypałem - przynajmniej z punktu widzenia stabilizacji kraju. Okazuje się, że wielu burmistrzów prowincji i deputowanych stworzyło pod sztandarem jednostek policji małe prywatne armie, które w ramach wojny z talibami terroryzują miejscową ludność.
Tylko o krok ustępują im miejsca funkcjonariusze służb wyższego szczebla. Organizacja Human Rights Watch, która od lat piętnuje kolejne przypadki łamania przez nie praw człowieka, w tym pozasądowe egzekucje, wymuszone zaginięcia i torturowanie zatrzymanych, w ostatnim raporcie alarmuje: "ustalenia te rodzą obawy co do wysiłków rządów afgańskiego i amerykańskiego na rzecz zbrojenia, szkolenia i utrzymywania krajowego aparatu bezpieczeństwa".
HRW powołuje się m.in. na kazus Abdula Hakami Shujoyiego, dowódcy milicji w prowincji Oruzgan, którego kandydaturę na to stanowisko intensywnie forsowały służby amerykańskie. W ciągu zaledwie dwóch lat swoich "rządów" wsławił się mordowaniem cywilów osobiście: w 2011 roku zastrzelił siedmiu wieśniaków i spalił ich ciała, a w 2012 roku tylko w jednym ataku zabił dziewięciu cywilów. Choć ministerstwo spraw wewnętrznych wysłało za nim nakaz aresztowania, w praktyce pozostaje bezkarny, otulony pierzynką bezpieczeństwa przez wyższych rangą urzędników w Kabulu.
W związku z tym kolejne zapewnienia prezydentów - najpierw Hamida Karzaja, a od września 2014 roku Aszrafa Ghaniego - o rychłym kategorycznym wprowadzeniu w życie zapisów Konwencji przeciwko stosowaniu tortur (którą Afganistan ratyfikował w 1987 roku) i bezwzględnym rozprawieniu się z tymi, którzy hańbią afgański mundur, to wciąż rzucanie grochem o ścianę. Mimo iż po wcześniejszych dwóch raportach UNAMA na temat tortur w afgańskich areszach i więzieniach (z 2011 i 2013 roku) zarówno strona afgańska, jak i amerykański sojusznik wykonali kilka ładnych kroków naprzód - w tym zainstalowanie kamer przemysłowych we wszystkich pokojach przesłuchań w kraju, położenie szczególnego nacisku na prawa człowieka w szkoleniu funkcjonariuszy i bardziej skrupulatny monitoring ich pracy - odsetek torturowanych więźniów spadł zaledwie o kilkanaście procent.
Zmowa milczenia
Mało kto na razie uświadamia sobie to, że głównym problemem jest klimat panujący w afgańskich instytucjach państwowych, równie surowy i nieprzyjazny co ten geograficzny. W rozmowie z UNAMA jeden z oficerów ds. praw człowieka w NDS przyznaje, że wobec łamania praw człowieka panuje cicha zmowa milczenia. - Dyrektor nie jest skłonny do współpracy, a moi koledzy wzruszają ramionami i radzą, bym odpuścił. Nikt mnie nie powstrzymuje od wykonywania moich obowiązków, ale powszechny jest bierny opór, bezczynność i odmowa logistycznego wsparcia. Moje raporty, które składam przełożonym w Kabulu, pozostają bez odzewu - wyjaśniał anonimowo.
Eksperci i aktywiści dodają jeszcze jeden, koronny argument - wśród afgańskich śledczych wciąż pokutuje przekonanie, że tortury to najskuteczniejsza metoda uzyskiwania zeznań. W tym samym czasie na drugim końcu świata dyrektor CIA John Brennan w odpowiedzi na raport Kongresu nt. metod pracy CIA odrzuca wszystkie postawione na 500 stronach zarzuty - z wyjątkiem dwóch. - Przyznajemy, że program zatrzymań i aresztowań miał swoje niedociągnięcia i że agencja popełniała błędy - skomentował lakonicznie. Trudno zatem winić afgańskie płotki za to, że zapatrzyły się w amerykańskie grube ryby.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.