AP: południowosudańscy żołnierze zaatakowali hotel z zagranicznymi pracownikami humanitarnymi, a siły ONZ im nie pomogły
• AP: żołnierze zaatakowali zagranicznych pracowników pomocowych w Dżubie
• Agencja donosi o pobiciach i gwałtach kobiet
• Zaatakowani ludzie zaalarmowali siły pokojowe ONZ, ale te im nie pomogły
• To kolejna odsłona brutalnej wojny domowej toczącej się w najmłodszym kraju świata
Początek lipca był wyjątkowo gorący dla Dżuby, stolicy najmłodszego państwa świata Sudanu Południowego. Nie dlatego że miasto leży na piątym równoleżniku, ani dlatego że przygotowywało się do piątej rocznicy niepodległości. Ale dlatego że stało się sceną kolejnego brutalnego aktu toczącej się w kraju od kilku lat wojny domowej. Konflikt wybuchł w 2013 r., gdy wiceprezydent Riek Machar został oskarżony o spiskowanie przeciwko prezydentowi Salvie Kiirowi. Pierwszego z nich poparły siły Nuerów, drugiego Dinków. Rozlewu krwi nie przerwało nawet podpisane przed rokiem zawieszenie broni. 8 lipca w stolicy znów wybuchły zacięte walki.
Strzały zaczęły cichnąć już po kilku dniach, ale to nie był jeszcze koniec koszmaru. 11 lipca kilkudziesięciu mundurowych wpadło do hotelu Terrain, często wybieranego przez zagranicznych obywateli, w tym pracowników pomocowych. Jak wynika z doniesień agencji Associated Press żołnierze plądrowali i gwałcili przez kilka godzin, a znajdujące się w pobliżu siły ONZ ich nie powstrzymali, choć wiedziały, co się dzieje w kompleksie.
AP dociera do ofiar i świadków
Według reportażu AP grupa, która zaatakowała hotel, obwiniała ONZ i Amerykanów o wspieranie bojowników Machara. AP opisuje, że żołnierze przeszukiwali kompleks "od drzwi do drzwi". Kradziono wartościowe rzeczy, kilku zagranicznych gości pobito, niektóre kobiety zgwałcono. Jedna z ofiar przyznała, że zgwałciło ją 15 żołnierzy. Mieli oni także zastrzelić lokalnego dziennikarza, Nuera, który ukrywał się w ośrodku.
Jak podaje AP, zaatakowani ludzie alarmowali przez telefon i internet o tym, co się dzieję w hotelu, ONZ i ambasadę amerykańską. Błękitne hełmy jednak nigdy nie dotarły na miejsce z pomocą. Z kolei amerykańscy dyplomaci zawiadomili o sytuacji sudańskie władze. Agencja opisuje, że po kilku godzinach od ataku część gości hotelu i pracowników udało się ewakuować "sudańskim siłom bezpieczeństwa". A kilka pozostawionych na miejscu osób odbili dopiero następnego dnia prywatni ochroniarze.
Zapytany o te doniesienia przez Associated Press rzecznik sudańskiej armii ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył odpowiedzialności żołnierzy.
Błękitne hełmy znów zawiodły?
To nie pierwszy raz, gdy pojawiają się doniesienia, że w Dżubie i jej okolicach doszło w lipcu do zbrodni. Na początku sierpnia UNHCHR (Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka)
alarmował, że południowosudańskie siły rządowe stoją za mordami i gwałtami. Szacowano, że w czasie walk zginęło ok. 70 cywilów, ale faktyczne liczby mogą być wyższe. Podczas bitwy i w następnych tygodniach zgwałconych zostało także ponad 200 kobiet. ONZ-owski komisarz Zeid Ra’ad Al Hussein przyznawał, że masowe gwałty stały się "instrumentem terroru i prowadzenia wojny". W nocie UNHCHR opisywano, że wielu cywili nie mogło się dostać do ośrodków ONZ przez punkty kontrolne rozstawione przez południowosudańskie wojsko.
Jednak z doniesień mediów wynika, że same błękitne hełmy zawiodły cywili. Stacja CBS News opisywała pod koniec lipca historię kobiety, którą dwaj umundurowani żołnierze złapali w pobliżu bazy ONZ. Członkowie sił pokojowych mieli się jedynie biernie przyglądać całemu zdarzeniu.
Także organizacja Human Rights Watch podawała, że nawet w punktach ochrony cywili i bazie ONZ ludzie nie mogli się czuć bezpiecznie, bo walki toczyły się na tyle blisko, że i tam spadały pociski.
- Rok po tym, jak południwosudańscy liderzy podpisali porozumienie pokojowe, cywile wciąż giną, kobiety są gwałcone, a miliony ludzi boją się wrócić do swoich domów - stwierdził, cytowany na stronie HRW, przedstawiciel tej organizacji Daniel Bekele. Również aktywiści oceniają, że odpowiedź sił pokojowych ONZ na ostatnie walki w Dżubie "była często nieadekwatna lub spóźniona".
"ONZ musi przeprowadzić śledztwo i zidentyfikować czynniki, które uniemożliwiają ich (siłom pokojowym - red.) reakcje na zagrożenia wobec cywili, ograniczają efektywność operacyjną i pogłębiają kryzys zaufania wobec misji" - pisze HRW.
Przed weekendem ONZ autoryzowało wysłanie do Sudanu Południowego kolejnych 4 tys. członków sił pokojowych.