Anna po wyjściu od psychiatry targnęła się na swoje życie. Takich osób w Polsce jest tysiące rocznie
- Psychiatra zapytał mnie, czy chcę popełnić samobójstwo. Zaprzeczyłam. Mimo że byłam już w potwornym stanie i dawno powinnam trafić do szpitala. Wyszłam z gabinetu, wróciłam do domu i chciałam się powiesić. Zrobiłam pętlę… - urywa w pół zdania Anna. Do tego jednego momentu w swoim życiu wracać nie chce.
21.02.2017 | aktual.: 25.05.2018 15:08
Anna przez cztery lata opiekowała się umierającą matką. - Miała raka z przerzutami do kości. Zajmowałam się nią i pracowałam na zmianę. To było dla mnie ogromne obciążenie psychiczne i stres, którego nie potrafię opisać. Do tego zmęczenie fizyczne - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. To wtedy zapadła na ciężką depresję. - To było coś okropnego. Jeśli ktoś jej nie przeżył, nie jest w stanie tego zrozumieć - wspomina.
Diagnoza
Żyła w nieustannym lęku, od którego nie miała chwili spokoju. - Bardzo cierpiałam. Od rana do wieczora byłam jednym, wielkim kłębkiem strasznego lęku, którego źródła nie potrafiłam określić. Nie mogłam ani czytać, ani siedzieć, ani nawet umyć zębów. Byłam jak sparaliżowana. Nie jadłam. Kiedy udało mi się zasnąć, zaraz się budziłam. Z tym samym lękiem. I wszystko zaczynało się od nowa - opowiada.
Po jakimś czasie budziła się o 3 - 4 rano. Pełna energii. - To wtedy zorientowałam się, że coś jest ze mną nie tak - mówi Anna. Wizyta u jednego, drugiego i trzeciego internisty. Żadnej diagnozy. - W końcu kolejny lekarz polecił mi wizytę u psychiatry. Wtedy zdiagnozowano u mnie chorobę afektywną dwubiegunową - wspomina.
Głęboka depresja i stany euforyczne na zmianę. Anna wiedziała, z czym to się wiąże. - To choroba genetyczna, która pojawiła się w mojej rodzinie już wcześniej - mówi. O ile z energią mogła sobie jakoś poradzić, tak depresja wykańczała jej organizm. - W pracy brałam zwolnienie na miesiąc i cierpiałam - opowiada. Chodziła też do lekarza. Zapisane leki nie działały, więc psychiatra przepisywał jej coraz większe dawki. A Anna czuła się coraz gorzej.
"Zrobiłam pętlę…"
- Podczas którejś z kolei wizyty psychiatra zapytał mnie, czy chcę popełnić samobójstwo. Pewnie musiał, bo tak każe instrukcja. Mimo że byłam w fatalnym stanie, zaprzeczyłam. Wyszłam z gabinetu, wróciłam do domu i chciałam się powiesić. Zrobiłam pętlę… - urywa w pół zdania Anna. Do tego jednego momentu w sowim życiu wracać nie chce. Dodaje tylko, że żyje dzięki przypadkowi. - Po prostu mi się nie udało - ucina.
Na wiele miesięcy trafiła do szpitala psychiatrycznego w Tworkach. - Wiem, że różnie o tym miejscu mówią. Ale to tam w końcu znalazłam lekarza, który odpowiednio się mną zajął. Dopiero tam okazało się, że latami byłam źle leczona - mówi Anna. Teraz działa w Fundacji "eFkropka". Opowiada innym w jaki sposób komunikować się z ludźmi chorymi psychicznie, aby ich nie izolować. - Choroby afektywnej dwubiegunowej nie da się wyleczyć. Ale przy dobrej opiece i odpowiednio dobranych lekach można żyć normalnie - mówi.
Ponad 6 tys. samobójstw rocznie
Osób, które podobnie jak Anna próbowały targnąć się na swoje życie, jest w Polsce dużo więcej. Co roku w naszym kraju śmiercią samobójczą ginie więcej osób niż w wypadkach komunikacyjnych. Komenda Główna Policji podaje, że w 2011 roku w Polsce zanotowano 3 839 samobójstw. Ich liczba w kolejnych latach cyklicznie rosła. W 2013 roku wynosiła 6 101, a w kolejnym roku o 64 więcej. Polska znajduje się w czołówce krajów o największej liczbie samobójstw w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców.
Jak wynika z danych WHO z 2014 roku, wskaźnik ten wynosi u nas 17,5. W Niemczech 12,2, a w dotkniętych kryzysem ekonomicznym Hiszpanii i Grecji odpowiednio 7,6 i 3,5. Gorzej niż u nas jest m.in. w Rosji, gdzie z własnej ręki ginie 18,5 osoby na 100 tys. mieszkańców. Na Białorusi wskaźnik ten wynosi 20,5 osoby, a w słynącej z dużej liczby samobójstw Japonii - 21,4.
- Funkcjonuje w społeczeństwie mit, że jeśli ktoś mówi o tym, że się zabije, to znaczy, że chce zwrócić na siebie uwagę i nie targnie się na swoje życie. To tak nie działa. Z badań wynika, że osoby podejmujące próby samobójcze często, bardziej lub mniej wyraźnie, o tym mówią. Niesłusznie więc bagatelizujemy takie sytuacje. Każdy tego typu sygnał należy potraktować poważnie nawet, jeśli okaże się być na wyrost - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską psychiatra Joanna Krzyżanowska-Zbucka z Instytutu Psychiatrii i Neurologii, przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego Kongresu Zdrowia Psychicznego.
Miażdżący raport NIK
Liczba samobójstw w Polsce miała zmniejszyć się między innymi dzięki Narodowemu Programowi Ochrony Zdrowia Psychicznego. Szumnie zapowiadany projekt zakładał chociażby powstanie Centrów Zdrowia Psychicznego. Jednak, jak wynika z ostatniego raportu NIK, w okresie realizacji projektu nastąpił wzrost liczby zamachów samobójczych zakończonych zgonem o ponad 60 proc. - z 3839 w 2011 r. (pierwszy rok obowiązywania Programu) do 6165 w 2014 r. Dlaczego? Ponieważ Ministerstwo Zdrowia nie tylko nie zapewniło samorządom niezbędnego wsparcia (także finansowego), ale także wywiązało się z zaledwie 3 z 31 zadań przewidzianych w harmonogramie tworzenia Programu. Z zakładanego miliona resort zdrowia na jego realizację wydał zaledwie 114 tys. zł.
Dodatkową barierą w walce z rosnącą liczbą samobójstw jest także niedobór psychologów i psychiatrów. Zgodnie z zaleceniami, w 2015 roku pracować powinno 7 800 specjalistów, a w rzeczywistości było ich zaledwie 3 584. W kolejkach do publicznych gabinetów czeka się miesiącami, zatem wszystko wskazuje na to, że musimy polegać przede wszystkim na własnej intuicji.
- Tekst, który powinien stać się alarmowym, często brzmi: "moje życie nie ma już sensu". Takie słowa powinny wzbudzić naszą czujność. Taka osoba, pozostawiona sama sobie, prawdopodobnie nie podejmie żadnych działań żeby sobie pomóc. Zatem poprowadźmy ją za rękę i pomóżmy w poszukaniu odpowiedniego specjalisty. To on realnie oceni, jak poważne jest zagrożenie popełnienia samobójstwa - tłumaczy Joanna Krzyżanowska - Zbucka.
Ministerstwo Zdrowia nie reaguje
Nie tylko NIK krytykuje i punktuje Ministerstwo Zdrowia, które nie podjęło żadnych znaczących działań, by poprawić stan psychiatrycznej opieki zdrowotnej w Polsce. Kongres Zdrowia Psychicznego wciąż walczy o reformę tego sektora. - Chorzy leczą się w warunkach uwłaczających ludzkiej godności, a w wielu miejscach Polski właściwa pomoc jest praktycznie niedostępna. Poprzez pokazanie determinacji wielu środowisk chcemy mieć wpływ na reformę polskiej opieki psychiatrycznej - zaznacza Krzyżanowska - Zbucka.
Ministerstwo Zdrowia po publikacji miażdżącego raportu NIK nie zadeklarowało podjęcia żadnych działań, które miałyby poprawić stan psychiatrycznej opieki zdrowotnej.