Polska"Anioł śmierci" z dożywociem. Jego bliscy wciąż twierdzą, że to nie on zabił

"Anioł śmierci" z dożywociem. Jego bliscy wciąż twierdzą, że to nie on zabił

- Cały czas wierzymy, że nie miał nic wspólnego z tą śmiercią - mówi bliski krewny "Anioła śmierci" z Torunia, który został skazany na dożywocie za spalenie żywcem emerytki w celu wyłudzenia ubezpieczenia. Adwokat już zapowiada apelację od wyroku.

Maciej B. oraz drzwi mieszkania, w którym zginęła pani Maria
Maciej B. oraz drzwi mieszkania, w którym zginęła pani Maria
Źródło zdjęć: © WP | Mikołaj Podolski

47-letni Maciej B. usłyszał wyrok dożywocia za zabójstwo 68-letniej Marii. Sąd Okręgowy w Toruniu uznał go także winnym oszukania towarzystw ubezpieczeniowych, w których wykupił polisy swoim pracownikom, którzy potem zmarli (więcej o tym piszemy niżej). Oszustwo miało polegać na celowym zatajeniu ich stanu zdrowia, dzięki czemu B. wyłudził łącznie 326 tys. zł. Na wyrok złożyły się również: pomoc w dokonaniu aborcji swojej partnerki, posiadanie marihuany oraz fałszowanie dokumentacji pracowniczej.

Sąd potraktował oskarżonego surowo, ponieważ chodziło o tzw. kwalifikowany typ zabójstwa, który kodeks karny definiuje jako popełnione "w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie".

Torunianin miał bowiem zabić emerytkę, ponieważ - jak twierdziła prokuratura w akcie oskarżenia - wcześniej ją ubezpieczył w jednym z towarzystw i ustanowił siebie jako osobę upoważnioną do wypłaty pieniędzy w razie jej śmierci.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Koparka utknęła między rogatkami. Moment wypadku nagrała kamera

Wyrok nie jest prawomocny i już wiadomo, że "Anioł śmierci" się od niego odwoła.

- Mogę już teraz zapowiedzieć, że na pewno zostanie złożona apelacja - mówi Wirtualnej Polsce adwokat Adam Wygralak. - Wraz z drugim obrońcą wnosiliśmy o pełne uniewinnienie pana Macieja. Pan Maciej pozostaje na stanowisku, że jest niewinny. Nie ma żadnego bezpośredniego dowodu, który wskazywałby na jego sprawstwo.

Maciej B. przebywa w areszcie i nie mogliśmy poprosić go o komentarz do wyroku. Zgodził się jednak porozmawiać z nami jego krewny, który jest z nim w kontakcie, prosząc jednak o nieujawnianie jego personaliów.

- Ja i cała rodzina wciąż wierzymy, że Maciej jest niewinny - usłyszeliśmy od niego. - Ten proces był poszlakowy. Nie zostało nawet potwierdzone, że ktoś zabił panią Marię. To mogło być np. samobójstwo. Rozmawiałem z nim o tym i cały czas wierzymy, że nie miał nic wspólnego z tą śmiercią

"Anioł Śmierci" zyskał sławę w całym kraju

O "Aniele śmierci" zrobiło się głośno w połowie 2021 roku za sprawą emerytowanego wojskowego Andrzeja Koczana. Jego syn Rafał kilka miesięcy wcześniej zginął w wypadku. Mężczyzna zwrócił uwagę, że co kilka tygodni do skrzynki wpadają listy od ubezpieczycieli adresowane na jego syna. Okazało się, że był ubezpieczony w kilku towarzystwach na niemałe sumy.

Były żołnierz rozpoczął swoje śledztwo, z którego wynikało, że osobą wskazaną do wypłaty odszkodowań był Maciej B., szef firmy, w której dorabiał Rafał. Co więcej, dotarł do informacji, że w ostatnim czasie życie straciło więcej pracowników przedsiębiorstwa należącego do B.

Firma, jak przedstawiał potem mężczyzna, miała pozyskiwać nieruchomości od osób z problemami (np. z komornikiem na karku), remontować je i sprzedawać dużo drożej. Oprócz Rafała jej szef Maciej B. wziął do pracy swojego znajomego, Leszka, i jego kolegów: Dariusza i Sławomira. Mieli wyszukiwać osoby, od których łatwo można przejąć lokale. Poza nimi w firmie pracował jeszcze Artur T.

Wszyscy ci pracownicy już nie żyją. Wszyscy zostali ubezpieczeni na życie przez Macieja B. Zbiorowe ubezpieczenia zaczął im wykupywać za ich zgodą 17 marca 2020 roku, niecałe dwa tygodnie po nadejściu pandemii do Polski. Dotyczyły nie tylko utraty życia, ale również chorób.

Dwa tygodnie później w szpitalu zmarł pierwszy z pracowników, 54-letni Dariusz. Lekarz uznał, że przyczyną zgonu była sepsa.

64-letni Leszek zmarł osiem miesięcy później, 22 listopada 2020 roku, również w szpitalu, po trzech tygodniach walki z koronawirusem.

28 listopada 2020 roku Maciej B. udał się na pogrzeb Leszka firmowym matizem, a po uroczystości przekazał kluczyk 25-letniemu Rafałowi (który jako jedyny z tego grona prowadził ustatkowane życie, nie nadużywał alkoholu, to miało być jego pierwsze zlecenie w firmie). Miał razem z 45-letnim Sławomirem pojechać pod Chełmno, obejrzeć nieruchomość na sprzedaż. Nie wrócili już z tej podróży.

Według późniejszych ustaleń policjantów drogówki ich auto zsunęło się ze skarpy i stanęło w płomieniach, a oni nie zdołali się z niego wydostać. Kierowcą najprawdopodobniej był Rafał, ponieważ Sławomir nie miał prawa jazdy i był kompletnie pijany. Miał 3,6 promila alkoholu we krwi.

Spalone auto, w którym zginęli Rafał i Sławomir
Spalone auto, w którym zginęli Rafał i Sławomir© policja | policja

Jak się później okazało, na każdego z powyższej czwórki było kupionych po kilka polis.

W połowie 2021 roku zmarł natomiast Artur, ale tutaj śledczy nie mieli większych podejrzeń; jego śmierć miała charakter naturalny, a osobą upoważnioną do odbioru ubezpieczenia była żona zmarłego.

Został okrzyknięty seryjnym zabójcą przed śmiercią Marii

W wyniku nagłośnienia sprawy przez byłego wojskowego o Macieju B. powstawały programy telewizyjne i artykuły. Sprawa śmierci Dariusza i Leszka trafiła do czołowych śledczych z Torunia, a kwestię wypadku raz jeszcze zaczęli prześwietlać prokuratorzy z Chełmna. Rozpoczęły się ekshumacje zwłok i bardzo szczegółowe ekspertyzy.

Maciej B. tłumaczył, że nie miał nic wspólnego z żadnym z tych zgonów i wszystko było zbiegiem okoliczności. Zaszył się w swoim mieszkaniu. Zaczął podejrzewać, że zawiązał się przeciwko niemu spisek. Twierdził także, że przez medialne zamieszanie nie jest w stanie prowadzić interesów.

Do kulminacyjnego - jak się wtedy wydawało - punktu tej sprawy śledczy doszli po paru miesiącach, a dokładniej tuż przed Bożym Narodzeniem, gdy 23 grudnia 2021 roku zatrzymali Macieja B. Zarzucili mu jednak wtedy tylko oszustwa i podrabianie dokumentów, nie było mowy o żadnym zabójstwie. Sąd nie zgodził się na jego areszt. Zapowiadało się na to, że na tym cała sprawa się zakończy.

Jednak 8 marca 2022 roku B. został tymczasowo aresztowany pod zarzutem zabójstwa Marii, starszej pani z wieżowca, która nigdy nie była jego pracownicą. To jedyna śmierć, z jaką dowodowo powiązali go śledczy i prawdziwy punkt zwrotny w całej sprawie.

Torunianin miał dokonać zabójstwa trzy dni przed swoim poprzednim zatrzymaniem (tym przed Bożym Narodzeniem), gdy był już podejrzewany przez sporą część opinii publicznej o przyczynienie się do śmierci pięciu osób. Media nazywały go już wtedy "Aniołem śmierci" i wskazywały, że w Polsce nikt nie dokonał tylu zabójstw w XXI wieku, ilu rzekomo on dokonał.

Po kilku latach sporów z panią Marią o mieszkanie, miał podłożyć w jej lokalu ogień. 68-latka zginęła w wyniku zaczadzenia w wieżowcu na jednym z toruńskich osiedli.

- Sprawa, za którą przebywam teraz w areszcie, jest przede wszystkim wynikiem nagonki medialnej na mnie. Ścigano mnie za piątkę ludzi i okazało się, że nic nie ma. Wszystkie ekspertyzy mnie rozgrzeszyły z tych spraw. A tu nagle się pojawiła sprawa pani Marii - mówił nam w ubiegłym roku Maciej B. z aresztu.

I dodał: - Mnie tam nie było tamtej nocy. Byłem w domu. Nie miałem nawet kluczy do tego mieszkania. Nigdy mi ich nie przekazano, bo ta pani nigdy się z tego mieszkania nie wyprowadziła. Wojowałem z nią w sądach, miała nakaz eksmisji, ale nigdy go nie zrealizowano, bo była pandemia.

W ubiegłym roku prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie zmarłych pracowników i uznała, że nie ma dowodu, że "Anioł" przyczynił się do śmierci któregokolwiek z nich. Jeśli zatem chodzi o same wątki dotyczące zgonów, sąd mógł skazać go już wyłącznie za sprawę Marii.

Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Mikolaj.Podolski@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (30)