Ani sprawiedliwości, ani rozwoju. Turcja na rozdrożu
Do władzy doszedł, obiecując uczynić z Turcji jedną z największych gospodarek świata. Dziś Recep Tayyip Erdoğan oraz jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju przechodzą na pozycje obronne. W przypadku utraty władzy prezydentowi Turcji grozi nie tylko odejście w niesławie, ale również Trybunał Stanu.
⦁ Turcja to kraj mający ponad 80 milionów obywateli, silnie zmilitaryzowany, należący do NATO. Regularnie jest wskazywana jako jedna z dziesięciu największych potęg militarnych na świecie.
⦁ Rządzący Turcją od 2014 r. Recep Tayyip Erdoğan wprowadził model prezydencki, jego rządy są autorytarne. O Turcji na arenie międzynarodowej wiele się mówiło choćby ze względu na czystki w wymiarze sprawiedliwości, których dokonał Erdoğan. Nieposłuszni sędziowie trafiali nawet do więzienia.
⦁ Dziś Turcję dławi kryzys gospodarczy - inflacja przekracza 20 proc., a większość obywateli uważa, że jest o wiele wyższa. Kłopotem jest spadająca wartość liry do dolara.
⦁ Erdoğan zapowiadał, że uczyni z Turcji do 2023 r. jedną z dziesięciu największych gospodarek świata. Tymczasem w tej chwili Turcja jest zdecydowanie bliżej wypadnięcia z grona dwudziestu największych gospodarek świata.
⦁ Na 2023 r. zaplanowane są wybory, które będą plebiscytem nad władzą Erdoğana. Według sondaży obecny prezydent nie będzie faworytem.
Patryk Słowik: Czy Recep Tayyip Erdoğan utrzyma się przy władzy?
Karol Wasilewski, doktor nauk społecznych, analityk ds. Turcji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych: Wszystkie wskaźniki, którymi dysponujemy, nakazują sądzić, że nie. I nie chodzi wyłącznie o sondaże, w których Erdoğan nie jest pierwszy, lecz także o trendy, które pokazują, że poparcie dla prezydenta Turcji maleje systematycznie od dłuższego czasu.
Wpływ na to ma przede wszystkim sytuacja gospodarcza, która jest bardzo problematyczna.
Czy można powiedzieć, że teraz Turcją rządzi człowiek bez poparcia, niczym dyktator?
Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, będąca zapleczem politycznym Erdoğana, ma poparcie ok. 30 proc. społeczeństwa. Czyli wciąż jest sporo Turków, którzy nadal postrzegają Erdoğana jako zbawcę narodu, który wyprowadzi Turcję ze wszystkich kłopotów.
To wyborcy, którzy wierzą w podstawowy instrument rządzenia Erdoğana: narrację.
Narrację?
Erdoğan kreuje obraz świata, w którym wrogowie Turcji czyhają na jej suwerenność, którzy nie pozwalają jej się rozwijać.
Często w tej narracji pojawia się wątek państw zachodnich, które rzekomo powstrzymują wzrost Turcji, bo się go niesłychanie boją. Turcja bowiem - gdyby nie wraże siły - byłaby globalną potęgą w zmieniającym się porządku międzynarodowym.
Jest znaczna grupa Turków, którzy w tę opowieść wierzą.
Na ile możliwy jest wariant, że w 2023 r. Erdoğan w uczciwych wyborach by przegrał, ale je sfałszuje tak, by zostać zwycięzcą?
Wybory nie będą mogły być całkowitą farsą. Turcja to wciąż nie jest dyktatura pokroju Rosji czy Białorusi, a Erdoğan nie ma tak wielkiej siły, by rządzić mimo braku jakiegokolwiek poparcia. Ponadto ważną rolę w jego przekazie wyborczym – tak przynajmniej było dotychczas – odgrywa "wola narodowa", która znajduje odzwierciedlenie w wyborach.
Natomiast możliwy jest wariant, w którym wybory będą na tyle uczciwe, by przekonać o ich uczciwości elektorat Erdoğana, i na tyle nieuczciwe, by opozycja nie stanowiła realnego zagrożenia.
Erdoğan dobrze wie, że wygrana opozycji najprawdopodobniej nie oznaczałaby dla niego spokojnej emerytury, a koniec jego wielkiej legendy politycznej i Trybunał Stanu za wielokrotne łamanie tureckiej konstytucji.
W skrócie: Erdoğan to polityk z krwi i kości, który potrafi rozgrywać rywali, utrzymywać się na powierzchni, zrobi wiele dla utrzymania władzy. Ale nie jest Panem Bogiem, który może wszystko.
Jakie znaczenie może mieć atmosfera panująca w Turcji? Turcy coraz więcej uwagi zwracają na problemy gospodarcze.
To może mieć duże znaczenie. Wiara społeczeństwa w sprawczość prezydenta jest niezwykle ważna.
A ta słabnie nie tylko ze względu na problemy gospodarcze, lecz także choćby dlatego, że tureckie sądy coraz częściej orzekają nie po myśli Erdoğana i Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Kto wie, może w wymiarze sprawiedliwości coraz więcej osób dostrzega, że era Erdoğana się kończy, więc trzeba próbować wybić się na niezależność, żeby nie podpaść przyszłym rządzącym?
Erdoğan to polityk kojarzony z czystkami w wymiarze sprawiedliwości. Mówiąc brutalnie, nie może dokonać kolejnej czystki?
Czysto teoretycznie - może. Ale są dwa ograniczenia. Po pierwsze, kadry. Nie da się wymieniać ludzi w nieskończoność, bo najzwyczajniej w świecie brakuje już w Turcji prawników, których można by sobie podporządkować.
Po drugie, czystki były dokonywane w konkretnych okolicznościach. Erdoğan tworzył narrację, mówiąc o przejęciu państwa przez tzw. paralelną strukturę. Miała ona zawłaszczyć sądy, prokuraturę, policję, urzędy.
Ale Erdoğan jest prezydentem już od 2014 r. Ciężko byłoby dziś tłumaczyć, że ta paralelna struktura nadal rządzi Turcją, i to mimo tak wielu działań polityków, które zmierzały do jej neutralizacji. Oznaczałoby to, że poprzednie działania prezydenta, dokonywane czystki, nic nie dały. Moc tej narracji się wyczerpuje.
Sytuacja gospodarcza Turcji jest coraz gorsza. Inflacja przebiła już 20 proc., lira potrafi stracić do dolara po 20 proc. wartości tygodniowo. Na ile to osłabia pozycję Erdoğana?
W tym kontekście musimy pamiętać o jednym: wizją Erdoğana było wprowadzenie systemu prezydenckiego. I tę wizję zrealizowano. Erdoğan mówił, że powierzenie mu możliwie największej władzy ułatwi zarządzanie państwem, przyspieszy realizację jego decyzji. Nie będzie bowiem trzeba walczyć z oporem urzędników.
Mówiąc wprost: wziął na siebie całą odpowiedzialność za rządzenie państwem. I dziś część społeczeństwa tureckiego przestaje wierzyć w to, że Erdoğan potrafi znaleźć odpowiedzi na różne bolączki państwa, w tym inflację i utratę wartości liry.
Inflacja i deprecjacja liry uderzają w Erdoğana?
Tak. Erdoğan zapowiadał, że uczyni z Turcji do 2023 r. jedną z dziesięciu największych gospodarek świata. Tymczasem w tej chwili Turcja jest zdecydowanie bliżej wypadnięcia z grona dwudziestu największych gospodarek świata, a hasła rządzących, że wkrótce będzie lepiej, są postrzegane jako coraz mniej wiarygodne.
Podam przykład: dziś 90 proc. Turków – a zatem także zwolennicy Erdoğana - nie wierzy w oficjalną statystykę, że inflacja na produkty żywnościowe wynosi 30 proc.
W Turcji jest przecież bank centralny, który powinien walczyć z inflacją. Czy on cokolwiek może, czy także jest w pełni podporządkowany prezydentowi?
Zacznę od wspomnienia, że kryzys gospodarczy w Turcji wynika z dwóch głównych przyczyn. Pierwsza to czynniki zewnętrzne, które mają wpływ na sytuację gospodarczą wielu państw. Przykładowo Turcja, tak jak chociażby Polska, jest wrażliwa na to, co się dzieje z polityką monetarną USA.
Druga przyczyna to podporządkowanie gospodarki poglądom politycznym Erdoğana i podporządkowanie wszystkich instytucji w państwie jego woli. I tu jest odpowiedź na pańskie pytanie: odpowiada za to Erdoğan, a nie jakikolwiek urzędnik czy instytucja jak bank centralny.
Niektórzy wręcz mówią o Erdoğanizacji ekonomii.
Warto cofnąć się do 2013 r. Wtedy Erdoğan zaczął mówić o lobby stóp procentowych, które chce uzależnić od siebie Turcję. I, dla jasności, to lobby to była bardzo szeroka kategoria, która dla każdego wyborcy oznaczało coś innego.
Dla jednych oznaczało to międzynarodowe korporacje, dla innych państwa zachodnie, a dla jeszcze innych Żydów, bo zwłaszcza w ciągu ostatniej dekady w retoryce rządzących nie brakuje nut antysemickich. Niemniej jednak najważniejsze dla przekazu władz było nie to, co kto widział pod hasłem "lobby stóp procentowych", lecz to, ze istnieje jakiś zewnętrzny i wrogi aktor, który zakulisowo próbuje sterować gospodarczym kursem Turcji dla własnego dobra.
Erdoğan więc postanowił wypowiedzieć wojnę temu lobby. I w konsekwencji od lat pokazuje się jako zwolennik obniżania stóp procentowych. Jest zwolennikiem nieortodoksyjnej teorii ekonomicznej, że to stopy procentowe napędzają inflację.
Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że Erdoğan nie zdaje sobie sprawy, że to z ekonomicznego punktu widzenia zupełnie nieracjonalne.
Ale racjonalne, przynajmniej do czasu, z politycznego punktu widzenia. Raz, że dzięki tej retoryce mamy do czynienia z mobilizacją elektoratu. Dwa, że Erdoğan gra dodatkowo na religijnych nutach, bo w islamie niechętnie podchodzi się do stóp procentowych. Trzy – dzięki obniżce stóp procentowych Erdoğan spełnia swoje cele polityczne, bo jego elektorat – a także firmy związane z partią rządzącą, cała ta wielka sieć klientelistyczna – ma dostęp do tańszego i łatwiejszego w obsłudze kredytu.
Tyle że to wpychanie Turcji w gospodarczą przepaść. A przecież Erdoğan jest ekonomistą.
Mówi, że jest ekonomistą. Dyplom, który zaprezentował światu, jest podważany. Erdoğan bowiem ukończył wydział, który - w chwili gdy Erdoğan miał kończyć studia – jeszcze nie istniał.
Nawet jeśli nie ma wykształcenia ekonomicznego, to musi wiedzieć, że w dobie galopującej inflacji nie można jeszcze bardziej ścinać stóp procentowych.
To rzeczywiście nietypowe, ale i na to można znaleźć wytłumaczenia. Pierwsze jest takie, że Erdoğan patrzy na sprawę wyłącznie politycznie i chce - mówiąc kolokwialnie - dociągnąć do wyborów w 2023 r., nie podnosząc swojemu elektoratowi kosztów obsługi kredytów.
Drugie wytłumaczenie jest prozaiczne i ma swoje źródło w teorii decyzji: Erdoğan jest samotnym liderem, wokół którego gromadzą się sami potakiwacze. I ci ludzie utwierdzają go w przekonaniu, że robi słusznie, a on sam w końcu w to uwierzył.
Zbudował autorytarny system, w którym jego słowo jest najważniejsze. Sam zlikwidował bezpieczniki, które mogłyby go uchronić przed podejmowaniem niewłaściwych decyzji.
Zakładam, że gdyby Erdoğan uważał, że jest świetnie, to nie musiałby dymisjonować ministra finansów.
I też nie trzeba by było wymieniać szefa banku centralnego. Ale proszę zwrócić uwagę na to, że urzędnicy są zwalniani z pracy nie za to, że sprzeciwiają się wizji Erdoğana. Oni są zwalniani, bo wizję realizują zbyt wolno.
Na ile zła sytuacja gospodarcza może przełożyć się na wynik wyborów w 2023 r.?
Kluczowe moim zdaniem jest to, czy Erdoğan znajdzie pieniądze na pakiety osłonowe dla obywateli. Jeśli zostaną stworzone instrumenty antyiflacyjne czy pomocowe, które pomogą Turkom przetrwać trudną sytuację gospodarczą, być może uda mu się zniwelować wpływ gospodarki na wybory. Dziś jednak trudno stwierdzić, czy w budżecie państwa znajdą się pieniądze na takie wydatki, nic na to nie wskazuje.
Zagrożeniem pozostaje też spadek zaufania do sprawczości Erdoğana i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Tyle że to niekoniecznie przekłada się na wzrost zaufania do opozycji. I to też będzie miało duży wpływ na wynik przyszłych wyborów. Jeśli opozycji uda się przekonać elektorat, że ma pomysły na rządzenie, że stanowi realną alternatywę do rządów Erdoğana – wtedy może liczyć na sukces.
Czy scenariusz zamieszek na ulicach jest możliwy, czy to political-fiction, o którym mówią jedynie ludzie żądni sensacji?
Jest to scenariusz jak najbardziej realny.
Przypominam, że w 2018 r., po wygranych przez Partię Sprawiedliwości i Rozwoju wyborach, zwolennicy rządzących wyszli na ulice i świętowali jej zwycięstwo z bronią. To był moment, w którym wielu analityków tureckiej polityki uniosło brwi w zdziwieniu.
Część zwolenników opozycji natomiast odebrała to jako jasny komunikat: władcy Turcji wyszli świętować, a jeśli komuś się to nie podoba, chciałby zakwestionować wyniki wyborów (a akurat w przypadku wyborów w 2018 r. były podstawy do powątpiewania w wynik), to niech lepiej się nie wychyla.
Rządzący zresztą dają podstawę do snucia takich teorii. Niedawno Devlet Bahçeli, szef koalicyjnego ugrupowania nacjonalistycznego, stwierdził np., że opozycyjny burmistrz Ankary może czuć oddech tzw. szarych wilków, których często przedstawia się jako zbrojne ramię nacjonalistów, na swoim karku.
Przypomnę do tego, że mówimy o państwie skrajnie spolaryzowanym politycznie, w którym na 80 mln obywateli jest 20 mln sztuk broni, a mówimy tylko o oficjalnych danych. To też wywołuje zaniepokojenie wielu ekspertów. Szczęśliwie od lat ten negatywny scenariusz się nie materializuje i trzeba trzymać kciuki, aby tak pozostało.
Czy Turcy o różnych poglądach politycznych są wobec siebie niechętni?
Mamy do czynienia z państwem, w którym niemal wszystko zostało przeorane polityką. Instytucje, media, władza sądownicza nie są niezależne, a społeczeństwo jest głęboko podzielone.
W raporcie "Turcja w procesie przemian", który przygotowałem w 2017 r., przytaczałem sondaże, które wskazują, że ponad 80 proc. Turków nie wydałoby swojej córki za mąż za sympatyka partii, wobec której czują dystans, a 78 proc. nie zdecydowałoby się na robienie interesów ze zwolennikiem innego ugrupowania.
Moim zdaniem to najdosadniejszy przykład rozkładu społeczeństwa, do jakiego prowadzi skrajna polityzacja wszystkiego, bo przecież dotykający podstaw życia.
Jeśli zaś chodzi o funkcjonowanie państwa, to w dużym uproszczeniu możemy powiedzieć, że wśród polityków i obywateli rysują się dwie jego wizje. Jeśli chodzi o warstwę ideologiczną, to obie są oparte na nacjonalizmie – choć o różnym jego natężeniu – który w Turcji wciąż jest silny i może stanowić jakiś rodzaj ideologii spajającej społeczeństwo.
Jeśli chodzi o system rządów, spór ogniskuje się wokół wizji Erdoğanowskiej z silną władzą prezydencką i wizji opozycyjnej, która zakłada powrót do rządów parlamentarno-gabinetowych.
Czy da się scalić te wizje i odbudować społeczeństwo?
To jest rzecz szalenie problematyczna, na którą w tej chwili nie ma odpowiedzi. Opozycja szuka rozwiązania. Np. ostatnio lider Republikańskiej Partii Ludowej przepraszał społeczeństwo za niedociągnięcia partii z lat jej rządów, politykę, którą konserwatyści uważali za dyskryminacyjną, i która rzeczywiście taka była.
Ale czy konserwatyści uwierzą w to "przepraszam", zwłaszcza w sytuacji gdy ugrupowanie rządzące cały czas ich podburza, przypominając o tych latach ucisku i przestrzegając przed powrotem takich rządów?
A tutaj chodzi o kwestie całkiem konkretne, jak np. choćby prawa konserwatywnych kobiet, które wskutek zmian prawnych po zamachu stanu z 1997 r. nie mogły uczestniczyć w zajęciach uniwersyteckich z zasłoniętymi włosami.
Załóżmy, że opozycja w 2023 r. pokonuje Erdoğana i jego partię. Czy to daje nadzieję na lepszą Turcję?
Sęk w tym, że my w tej chwili nie wiemy, jaka jest turecka opozycja. Ma jeden wspólny postulat: zmiana systemu prezydenckiego na parlamentarno-gabinetowy.
Poza tym jest jedynie szereg haseł o potrzebie odbudowania Turcji, jej ponownej demokratyzacji, zjednoczenia, uwolnienia od korupcji i Erdoğana.
Są to hasła, nawet piękne, ale nie konkretna instrukcja, jak rzeczywiście zmienić Turcję na lepsze.
Powrót z autorytaryzmu do demokracji nie jest programem samym w sobie?
Demokracja to hasło, a nie program. To za mało. Opozycja ma dwa lata na stworzenie przekonującej wizji. Na narzucenie swojej narracji i przekonanie ludzi, którzy w tej chwili są niezdecydowani – sondaże pokazują, że to "trzecia siła" polityczna.
Czy opozycja musi się porozumieć i wystawić jednego wspólnego kandydata przeciwko Erdoğanowi?
Bez wątpienia. Ale myślę, że akurat z tego opozycjoniści tureccy doskonale zdają sobie sprawę. Faworytami są burmistrz Ankary i burmistrz Stambułu. Większe szanse na dziś ma ten pierwszy. Któryś na pewno będzie musiał zrezygnować ze swych ambicji, jeśli jest zgoda co do tego, że najważniejsze jest pozbyć się Erdoğana.
Czy wybór jednego kandydata, odległego przecież części Turków, nie skomplikuje sprawy? Pójdą głosować za konkretnym kandydatem czy przeciwko Erdoğanowi?
Moim zdaniem przede wszystkim przeciwko Erdoğanowi. Erdoğan od dawna przedstawia każde wybory jako plebiscyt nad swoją władzą. I w 2023 r. odbędzie się kolejny plebiscyt nad władzą Erdoğana. Taką wizję roztacza sam Erdoğan i tym razem może ona być korzystna dla opozycji.
Podsumujmy: na dziś wcale nie jest pewne, że Erdoğan straci władzę...
...i niewiele wiemy o tym, jak wyglądałaby Turcja po zmianie rządów. Ale, żeby zakończyć na optymistyczną nutę, powiem, że Turcy to mistrzowie wychodzenia z sytuacji trudnych. Pozostaje trzymać kciuki za to, że i ten bałagan polityczny jakoś sobie poukładają.
Powinno nam na tym zależeć, bo stabilna Turcja jest w interesie i Europy, i Polski.