HistoriaAnegdoty o prezydentach USA

Anegdoty o prezydentach USA

Prawdę o władzy pokazuje nie tylko wielka polityka, ale również anegdoty o tych, którzy są jej głównymi aktorami.

Anegdoty o prezydentach USA
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

Specjaliści od wizerunku politycznego robią wiele, by przekonać wyborców, że politycy kimś znacząco odmiennym od swojego elektoratu. W USA w stopniu szczególnym odnosi się to do prezydentów, których prezentuje się jako wyrastających ponad przeciętność zwyczajnego Johna Smitha. Pomimo tego, że w świecie zachodnim polityka dziś jest postrzegana jako coś z gruntu świeckiego, to gdzieś w tym wszystkim pobrzmiewa echo pradawnej idei sakralności władzy.

Całe szczęście mamy anegdoty. Pokazują one bowiem prawdę o tym, że politycy są zwykłymi ludźmi. Czasem śmiesznymi, czasem wręcz żałosnymi. I z pewnością obdarzonymi przywarami, które nieobce są przeciętnym przedstawicielom gatunku homo sapiens, niezależnie od narodowości. Oto garść anegdot o amerykańskich prezydentach.

Prezydencka jazda na tygrysie

Harry S. Truman (prezydent w latach 1945-1953) słynął z poczucia humoru, które zjednywało mu sympatię Amerykanów. ''Jednej rzeczy nie lubię, jeśli chodzi o prezydenturę. Nie stwarza ona żadnej perspektywy awansu. A każdy chciałby przecież awansować'' – powiedział kiedyś w gronie kongresmenów, wzbudzając tymi słowami powszechną wesołość. W ogóle prezydentura prowokowała go do tworzenia rozlicznych bon motów. ''Być prezydentem, to jak jechać na tygrysie. Człowiek musi jechać albo zostanie pożarty'' – zażartował przy jakiejś okazji.

Dwight Eisenhower – prezydent od 1953 do 1961 r. - był wojskowym, który dosłużył się stopnia generalskiego. Tuż po wojnie Stalin zaprosił Ike'a – jak go pieszczotliwie nazywano w USA – do ZSRR. Tam marszałek Gieorgij Żukow zabrał go na pokaz filmu o tym, jak Armia Czerwona zdobywała Berlin. Eisenhower obejrzał dokument w milczeniu. ''Jeśli kiedykolwiek straci pan posadę w ZSRR, zawsze zatrudnimy pana w Hollywood'' – kąśliwie odezwał się do Żukowa, mając zapewne na myśli propagandową pompatyczność filmu. ''Marszałek Żukow nigdy nie będzie bez pracy w Związku Radzieckim'' – czujnie zareagował Stalin.

Mało kto wie, że Ike bardzo lubił malować na płótnie. Był tylko jeden szkopuł: nie miał do tego specjalnego talentu. Ale sprawnie sobie z tym poradził – pierwszy szkic robił jeden z jego adiutantów. On tylko kolorował.

''Seksualna pirotechnika'' Marylin Monroe

John F. Kennedy – JFK, jak nazwali go już jego współcześni – przez amerykańskie mass-media został wykreowany na przykładnego męża i ojca dzieci. Jednak rzeczywistość ''odklejała się'' od świata medialnych wyobrażeń. Kennedy był wielkim wielbicielem kobiecych wdzięków. Swoją polityczną pozycję wykorzystywał, by móc nawiązywać romanse. O jego seksualnych wyczynach krążą legendy, choć zapewne większość z nich została wyssana z małego palca szukających taniej sensacji tabloidów. ''Jeśliby wszystkie kobiety, które prywatnie twierdzą, że spały z Jackiem, rzeczywiście spały z nim, nie miałby on siły, by podnieść filiżankę herbaty'' – powiedziała jedna z pań z waszyngtońskiej socjety, komentując doniesienia o rzekomej wybujałej jurności JFK.

JFK z rodziną, 1963 r. fot. Wikimedia Commons

Prawda jest jednak taka, że przez jego łóżko przeszły różne gwiazdy tamtych czasów, również Marylin Monroe. Ta miała kiedyś powiedzieć, że jej ''seksualna pirotechnika'' zmniejsza bóle w kręgosłupie prezydenta, na które cierpiał od II wojny światowej (był ranny w plecy). JFK zaczął z nią romansować na rok przed jej śmiercią. Ta zbieżność stała się przyczyną rozlicznych plotek, jakoby w sprawę były zamieszane amerykańskie służby specjalne. FBI po śmierci aktorki skonfiskowało wszystkie jej zdjęcia z braćmi Kennedy (romansowała też z bratem Johna, Robertem). Były zbyt dużym zagrożeniem dla wizerunku JFK jako wybitnego polityka (którym, powiedzmy to otwarcie, nie był) i moralnej ikony Ameryki.

JFK (po prawej, odwrócony plecami) i Marylin Monroe, 1962 r. fot. Wikimedia Commons

Gówniane pytanie
Z kolei Lyndon Johnson, prezydent w latach 1963-1966, borykał się – choć może należałoby napisać, że borykało się jego otoczenie – z innymi wadami: autokratycznymi zapędami i totalnym brakiem skromności. Jeden z senatorów, widząc usilne zabiegi Johnsona mające na celu przeforsowanie jakiejś ustawy, powiedział: ''Skąd taki pośpiech, nie od razy Rzym zbudowano''. Prezydent odpowiedział mu z typową dla siebie megalomanią: ''To prawda, ale tylko dlatego, że budowy nie nadzorował Johnson''. Innym razem grubiańsko zrugał dziennikarza, który zadał – jego zdaniem – niewłaściwe pytanie: ''Dlaczego mnie, przywódcy zachodniego świata, zadajecie takie gówniane pytanie?''.

Lyndon Johnson odznacza żołnierzy podczas wizyty w Wietnamie, 1966 r. fot. Wikimedia Commons

Swoich pracowników traktował obcesowo. Obrażanie przychodziło mu ze zdumiewającą łatwością. Ofiarą jego impertynencji padł pewnego dnia Malcolm Kilduff, sekretarz prasowy Białego Domu. Johnson wparował do jego gabinetu, rzucił okiem na nieporządek na biurku i wrzasnął: ''Kilduff, mam nadzieję, że twój umysł nie jest tak zaśmiecony jak twoje biurko''. Spięty urzędnik uprzątnął bałagan, ale to nie zadowoliło prezydenta. ''Kilduff, mam nadzieję, że twoja głowa nie jest tak pusta jak twoje biurko'' – krytycznie wyraził się Johnson dzień później.

Prezydent nie miał w zwyczaju przepraszać za swoje zachowania, które nieraz przekraczały granice tego, co dziś nazywamy mobbingiem. Twierdził, że robi to wszystko z dobrych pobudek, co – jego zdaniem – całkowicie go rozgrzeszało.

Elvis u Nixona

Jeśli Truman był obdarzony nieco rubasznym poczuciem humoru, to Richard Nixon (prezydent w latach 1969-1974) był go niemal całkowicie pozbawiony. Gdy wygrał wybory, zaprzyjaźnieni z nim kongresmeni wydali przyjęcie. Chcieli przygotować żartobliwe, z przymrużeniem oka, przemówienie na jego temat. Poprosili sekretarkę Nixona, by podała im jakieś anegdoty z jego życia, zabawne sytuacje, czy wypowiedzi. Odpowiedź była nadzwyczaj poważna: ''O panu Nixonie nie ma wesołych historyjek''.

Niestety, nawet niechcący, Nixon prowokował żarty na swój temat. Okazją dla nich była nawet – niezbyt urodziwa – aparycja prezydenta. Nieprzychylni mu politycy kolportowali plakat z jego podobizną, na którym znalazło się pytanie: ''Czy od tego człowieka kupiłbyś samochód?''. Zresztą Nixon miał poważne kompleksy na punkcie swojej fizyczności, co sprawiało, że dość obsesyjnie o nią dbał. Zależało mu, by w oczach Amerykanów uchodził za młodszego, sprawnego i wysportowanego. W związku z tym, by schudnąć, odżywiał się... twarożkiem i keczupem.

21 grudnia 1970 r. w Białym Domu niespodziewanie zjawił się Elvis Presley, i poprosił o rozmowę z Nixonem. Ale jeszcze bardziej zdumiewający był powód, z jakim zjawił się ''Król Rock and Rolla''. Przyniósł ze sobą list, w którym poprosił Nixona o to, by mógł zostać... agentem federalnym walczącym z przestępczością narkotykową. Uważał, że jego pozycja w szołbiznesie pozwala mu na swobodną infiltrację środowisk narkomańskich. Napisał też, że osobiście badał ''problem narkomanii'' i ''komunistycznej techniki prania mózgów''. Prośba Presleya nie została jednak wysłuchana. Jak na ironię, 7 lat później muzyk zmarł w wyniku przedawkowania leków.

Prezydent z teflonu

Niekwestionowanym królem prezydenckich anegdot pozostaje Ronald Reagan. Palnął on podczas swojej prezydentury (1981-1989 r.) tyle głupot, sprowokował tyle niezręcznych sytuacji, a w jego otoczeniu rozegrało się tyle skandali, że powstały na ten temat osobne opracowania. W 1986 r. zażenowany dziennikarz ''Washington Post'' pisał: '' W każdej administracji zdarzały się skandale. Były ona częścią prezydentury Eisenhowera, Johnsona, Nixona, Cartera. Jednak to, co dzieje się w obecnym rządzie, jest bezprecedensowe''.

Paradoksalnie, nic nie było w stanie mu zaszkodzić. ''Nazywano go teflonowym prezydentem – pisze w książce 'Prezydenci USA w anegdocie' prof. Longin Pastusiak – gdyż tak jak do patelni z dobrego teflonu nie przywiera jajecznica, tak Reagana nie imały się skutki różnych błędów, które często popełniał''.

A zdarzało mu się mówić kompletne durnoty. Jak w 1979 r., gdy w radiu powiedział, że ''80 proc. zanieczyszczeń powietrza pochodzi nie z kominów i rur wydechowych, lecz z roślin i drzew''. Albo rok później, gdy oznajmił zszokowanej publice, że ''dym z kominów węglowych emituje więcej elementów radioaktywnych aniżeli elektrownia atomowa''. Przytrafiały mu się też fatalne dowcipy. W wywiadzie dla ''Pittsburgh Post Gazette'' w 1984 r. żartował, że wojna nuklearna pozwoliłaby na szybkie rozwiązanie problemu ubóstwa w USA.

Ronald Reagan z żoną Nancy podczas inauguracji prezydentury, 1981 r. fot. Wikimedia Commons

Braki intelektualne Reagana stały się przyczyną, dla której pastwiła się nad nim krajowa prasa. Pisano, że książki do swojej biblioteki dobiera według koloru okładek (bo przecież ich nie czyta) i ogląda tylko telewizję. Pojawił się nawet żart: ''W osobistej bibliotece Reagana wybuchł pożar. Obie książki spaliły się''. On sam chyba jednak niewiele sobie z tego robił, bo w wywiadzie dla ''International Herald Tribune'' z kwietnia 1988 r. bez krępacji przyznał się do tego, że poranną lekturę gazet zaczyna od czytania komiksów. Kiedy indziej powiedział, że czytanie tekstów dłuższych niż jedna strona bardzo go męczy.

Fotel śpiocha

Co również zdumiewające, Reagan niespecjalnie sprawiał wrażenie kogoś, kto przejmuje się swoimi politycznymi obowiązkami. Michael Deaver, jeden z jego najbliższych współpracowników, powiedział publicznie, że prezydentowi dość regularnie zdarza się przysypiać podczas posiedzeń gabinetu. W Białym Domu zbytkowano, że kiedyś na prezydenckim fotelu zawiśnie tabliczka z informacją: ''Na tym fotelu spał Ronald Reagan''. Natomiast gdy prasa ironicznie zaczęła komentować rewelacje Deaver, prezydent odniósł się do nich w sposób następujący: ''Wydałem polecenie, aby obudzono mnie w czasie zagrożenia narodowego, nawet jeśli nastąpiłoby w czasie posiedzenia gabinetu''. I nie zauważył w tym niczego niestosownego.

Ronald Reagan, 1981 r. fot. Wikimedia Commons

Bywający w Białym Domu politycy wspominali, że Reagan podczas rozmów na istotne tematy polityczne często uciekał w błahe dykteryjki, po czym informował gościa, że czas rozmowy się kończy, a szczegóły merytoryczne powinny zostać ustalone z sekretarzem stanu lub innymi urzędnikami wysokiego szczebla. Nic więc dziwnego, że Reagana nazywano ''prezydentem od 9 do 15''.

Wśród rzeczy, na których z pewnością zależało prezydentowi, była pamięć o nim jako o uczestniku II wojny światowej. A jego udział – co w jakiś sposób chyba go bolało – nie był spektakularny. Drugowojenny konflikt spędził przede wszystkim w hollywoodzkich studiach filmowych, gdzie grywał w wojskowych filmach propagandowych. Aby jednak oddać mu sprawiedliwość, należałoby wspomnieć, że na front nie trafił z powodu swojej wady wzroku. ''Jeśli wyślemy pana na front, może pan próbować zastrzelić naszego generała'' – powiedział jeden z lekarzy podczas badania bojowej przydatności przyszłego prezydenta. ''Tak, ale nie trafi go pan nawet'' – dodał drugi.

Biorąc pod uwagę liczne gafy i wpadki Donalda Trumpa podczas kampanii wyborczej, możemy być pewni, że jego prezydentura dostarczy nam kolejną porcję pysznych anegdot, z których będą się śmiać kolejne pokolenia...

Robert Jurszo, Wirtualna Polska

Podczas pisania korzystałem z książki prof. Longina Pastusiaka ''Prezydenci USA w anegdocie. Od Trumana do Obamy''.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)