Andrzej Seremet: sprawa alarmów bombowych w innej prokuraturze niż katowicka
Śledztwo ws. fałszywych alarmów bombowych powinna prowadzić prokuratura, która sama nie była ofiarą prowokacji - uważa prokurator generalny Andrzej Seremet. Sprawę prowadzi Prokuratura Okręgowa w Katowicach, do której też dotarły maile z informacją o podłożeniu bomby.
Seremet w Tok FM był pytany o informacje, że - według śląskich prawników - katowicka prokuratura nie będzie prowadziła śledztwa ws. fałszywych alarmów bombowych w całym kraju, ponieważ sama padła ich ofiarą. Odparł, że "jest to ocena prawidłowa z punktu widzenia prawa".
- Już od dawna orzecznictwo Sądu Najwyższego i sądów wskazuje, że w sytuacji, gdy sąd jako instytucja jest instytucją pokrzywdzoną, sędziowie tego sądu nie powinni prowadzić postępowań, i to się przenosi także na prokuratury - powiedział.
Zdaniem Seremeta śledztwo w sprawie fałszywych alarmów bombowych powinna więc prowadzić inna prokuratura - taka, która nie była ofiarą prowokacji.
We wtorek po fałszywych alarmach bombowych w kraju sprawdzono 22 obiekty - szpitale, prokuratury, sądy, komendy policji, centra handlowe i teren przyległy do siedziby Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Ewakuowano ponad 2,7 tys. osób. W akcję zaangażowanych było ponad 400 policjantów. Według resortu spraw wewnętrznych nie było realnego zagrożenia życia i zdrowia obywateli.
Tego samego dnia zatrzymano dwóch mężczyzn podejrzewanych o związek ze sprawą. Obaj zostali w czwartek zwolnieni do domów. Prokuratura Okręgowa w Katowicach nie znalazła podstaw do przedstawienia im zarzutów. Rzeczniczka tej prokuratury prok. Zawada-Dybek informowała wcześniej, że śledztwo zostało wszczęte w oparciu o materiały własne prokuratury - informacja o podłożeniu bomby została przesłana pocztą elektroniczną także do tej prokuratury i także ten gmach ewakuowano.
Sprawa została wszczęta pod kątem wywołania zdarzenia zagrażającego zdrowiu, życiu lub szkody w wielkich rozmiarach i wywołania przez to reakcji służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i porządek. Grozi za to do ośmiu lat więzienia.