Andrzej Saramonowicz wyznaje: "Byłem molestowany przez księdza"
Znany reżyser i pisarz Andrzej Saramonowicz przyznał, że jako 10-letni chłopiec był molestowany przez księdza w jednej z warszawskich parafii. Podobny los spotkał jego kolegów. - Zdecydowałem się przypomnieć swoje doświadczenia po obejrzeniu filmu "Kler" – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Saramonowicz.
Zamieścił też screeny tekstu, jaki opublikował w 2002 r. w tygodniku "Przekrój". Ujawnił w nim, że jako 10-letni chłopiec był molestowany przez księdza. "Ulubioną formą prowadzenia religii przez księdza N. było puszczanie slajdów z życia Świętej Rodziny. W salce katechetycznej gasło światło, a proboszcz przysiadał się do tego z nas, który siedział "po zewnętrznej", wkładając mu rękę w spodnie" – pisał wówczas Saramonowicz.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
"W roku 1976 Łysy (tak uczniowie nazywali księdza – przyp.red) zabrał nas na obóz do Lichenia. Któregoś dnia kazał mi przyjść do siebie do pokoju. Zamknął go na klucz i mówić, że musi sprawdzić, czy nie jestem chory, ściągnął mi spodnie i majtki. Ubrany w sutannę siedział przede mną, wpatrując się w moje genitalia" – czytamy w artykule "Milczenie jest grzechem".
Rodzice mieli problem
Saramonowicz podkreśla, że zdawał sobie sprawę, iż nie jest to normalna sytuacja. Sprawa wyszła na jaw, gdy ksiądz zaczął odwiedzać jednego z chłopców w domu i jego zachowanie zauważyła matka ucznia.
"Nasi rodzice mieli wielki problem. Bali się, że kiedy rozpętają aferę, komunistyczne władze wykorzystają ją do walki z Kościołem. Odsunęli nas od Łysego, ale nie ujawnili tego, co wiedzą. Dziś wiem, że popełnili błąd, ale rozumiem też, co nimi wówczas kierowało" – pisał Saramonowicz.
Postanowił naprawić błąd rodziców i sam opisał wszystko w 2002 roku. - Szesnaście lat temu nie napisałem tekstu „Milczenie jest grzechem” dla sławy. Uważałem, że to mój obowiązek. Że może dzięki temu ktoś się opamięta i ileś tam dzieci uniknie molestowania seksualnego ze strony duchownych. Byłem zaskoczony, że spotkałem się z nienawistnymi reakcjami i przypadkami zadziwiającej hipokryzji. Mój tekst był chyba pierwszym głosem tak zwanej osoby publicznej na temat pedofilii w Kościele - mówi dziś Saramonowicz.
I podkreśla. - Po publikacji potępiła mnie Rada Etyki Mediów za "złamanie norm uczciwości dziennikarskiej". Dziś wydaje się to szokujące, ale wyśmiewała mnie wówczas również "Gazeta Wyborcza". Michał Ogórek na łamach gazety opublikował paszkwil twierdzący, że z ówczesnym naczelnym Romanem Kurkiewiczem opublikowaliśmy ten tekst w "Przekroju" wyłącznie po to, by podnieść nakład tygodnika. To było haniebne.
Screen artykułu Andrzeja Saramonowicza, który ukazał sie w "Przekroju":
Bezpośrednią przyczyną opublikowania tekstu w 2002 r. była ówczesna postawa Jana Pawła II. - Nie mogłem zrozumieć, dlaczego papież tak wiele czasu i uwagi poświęca mówieniu o tym, że księża, którzy dopuścili się pedofilii, byli też skrzywdzeni przez tzw. cywilizację śmierci (tak Jan Paweł II dyskredytująco opisywał świat liberalny), że również rzekomo byli ofiarami. Nie godzę się na takie uproszczenia, które w gruncie rzeczy służą usprawiedliwianiu zła. Pogląd, że księża molestują seksualnie dzieci, bo presja liberalnego i permisywnego świata jest tak wielka, że niejako indukuje seksualne frustracje u duchownych, jest niebezpieczna. I niemoralna - mówi Saramonowicz.
Kościół nie zrobił nic
Reżyser przyznaje, że po publikacji artykułu był gotowy złożyć szczegółowe wyjaśnienia i podać przedstawicielom Kościoła nazwiska innych ofiar księdza N. Nikt nie był tym jednak zainteresowany. - Teraz też nie bardzo wierzę, że znajdzie w sobie na tyle odwagi i prawości, by się z wielu podłości, których jest powodem lub świadkiem, oczyścić. Uważam, że polski Kościół w XXI wieku jest schizmatyczny i nie ma już prawie nic wspólnego z kościołem powszechnym. Z jego duchem miłości do człowieka. Polski Kościół - myślę tu o klerze - coraz silniej zamyka się w twierdzy kościoła narodowego, jest endemiczny i wsobny. Zainteresowany wyłącznie władzą polityczną, sferą materialną, wpływami, znalezieniem skutecznych metod kontrolowania społeczeństwa. Posługa wobec ludzi czy transcendencja nie interesują go już zupełnie. Owszem, są wyjątki, gdzie księża są prawi i naprawdę wierzący, ale to są już niestety, wyjątki - ocenia Saramonowicz.
Reżyser po latach postanowił przypomnieć o krzywdzie, jaka spotkała go ze strony warszawskiego proboszcza, po tym, jak obejrzał "Kler" Wojtka Smarzowskiego. - Oglądałem go dwa razy. Uważam, że ten film nie odnosi się do wiary czy religii jako takiej. On traktuje wyłącznie o hipokryzji w polskim Kościele. O zawstydzającej zgodzie na zakłamanie. Mówi krytycznie o prymacie interesu instytucji - rozumianej jako grupa wpływu - nad porządkiem moralnym. O swoistym pogaństwie polskiego Kościoła - mówi Saramonowicz.
"Kler" nie walczy z religią
I podkreśla, że film jest najważniejszą polską produkcją ostatniego trzydziestolecia. - W swojej najgłębszej warstwie "Kler" jest dla mnie zatem filmem głęboko chrześcijańskim, wręcz misyjnym. Piętnuje tych, którzy "uczynili ze świątyni jaskinię zbójców", wszelako nie samą świątynię. I Polacy nie powinni dać sobie wmawiać, że "Kler" walczy z religią, on usiłuje jedynie niszczyć kłamstwo, hipokryzję i podłość, które rozsiadły się w polskim Kościele wygodnie, udając cnoty - uważa reżyser.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl