Andrzej Romocki "Morro" - najmłodszy kapitan Armii Krajowej
Ciężko ranny w twarz przeprowadził swój oddział "górą" ze Starówki do Śródmieścia, co nie udało się nikomu innemu. Pułkownik Jan Mazurkiewicz "Radosław" powiedział o nim, że to najbardziej utalentowany dowódca kompanii jakiego znał, z kolei gen. Tadeusz Bór-Komorowski uznał jego oddział za najlepszy w powstańczej Warszawie. Andrzej Romocki "Morro" zginął 15 września 1944 roku, trafiony kulą w serce, broniąc przyczółka Czerniakowskiego. Miał wtedy 21 lat - pisze Anna Rygielska.
09.09.2015 16:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Andrzej Romocki przyszedł na świat 16 kwietnia 1923 roku w Dziektarzewie w województwie łódzkim, jako pierwszy syn Jadwigi i Pawła Romockich. Dwa lata później urodził się młodszy brat Andrzeja, Janek Romocki "Bonawentura". W 1933 roku rodzina przeprowadziła się do Warszawy i zamieszkała przy ulicy Mochnackiego 3. Obaj bracia Romoccy uczęszczali do Męskiego Gimnazjum i Liceum Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, przed wojną byli członkami 21. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Gen. Ignacego Prądzyńskiego.
W czasie wojny Andrzej kontynuował naukę na tajnych kompletach w Męskim Liceum Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej i w 1940 roku zdał maturę. W tym samym roku na rodzinę Romockich spadło wielkie nieszczęście. 28 czerwca zmarł w szpitalu ojciec Jana i Andrzeja, potrącony na wysepce tramwajowej przez samochód, kierowany przez pijanego Niemca.
Po zdaniu matury Andrzej rozpoczął studia w tajnej Szkole Głównej Handlowej, które przerwał w 1944 roku, by całkowicie poświęcić się pracy konspiracyjnej. Od sierpnia 1940 roku Andrzej kierował kołem mokotowskim, w skład którego wchodziły cztery sekcje organizacji samokształceniowej "Przyszłość", nazywanej skrótowo "Pet" (od nawy pierwszej litery tego słowa w języku greckim). "Morro" był dowódcą ataku na niemiecką strażnicę graniczną w okolicy wsi Sieńczychy (w ramach akcji "Taśma"). Po stronie polskiej padł tylko jeden zabity - Tadeusz Zawadzki "Zośka". Po jego śmierci nastąpiła reorganizacja Grup Szturmowych. Na cześć poległego - legendarnego harcerskiego dowódcy - sformowany 1 września 1943 roku batalion nazwano jego pseudonimem. "Morro" najpierw dowodził plutonem, a po akcji "Wilanów" został dowódcą całej kompanii. Wydał m.in. rozkaz odsuwający Krzysztofa Kamila-Baczyńskiego od akcji zbrojnych. Być może gdyby poeta zastosował się do woli dowódcy, jego losy potoczyłyby się inaczej.
Powstanie
Powstańczy szlak kompanii "Rudy", należącej do batalionu "Zośka", zaczyna się na Woli. W pierwszych dniach walk szturmowcy odnieśli największe sukcesy. 2 sierpnia oddział zdobył dwa niemieckie czołgi, które przy pomocy cywilnego mechanika - Jana Uniewskiego, udało się uruchomić. Sprawne "Pantery" tego samego dnia przyszedł oglądać osobiście gen. "Bór". Trzy dni później czołgi odegrały kluczową rolę w zdobyciu obozu koncentracyjnego przy ul. Gęsiej, popularnie nazywanego "Gęsiówką". W wyniku tej akcji uwolniono 349 przetrzymywanych w obozie Żydów.
W czasie zdobywania obozu "Morro" wykazał się wielką odwagą, wynosząc spod ostrzału ciężko ranną sanitariuszkę Zofię Krassowską "Dużą Zosię". Za walki w rejonie cmentarzy Wolskich został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, z uzasadnieniem: "za uderzenie flankowe z rejonu Sołtyka w krytycznym momencie natarcia polskiego na cmentarz ewangelicki; uderzenie to zadecydowało o utrzymaniu stanowisk w tych rejonach."
Etap walk na Starym Mieście przyniósł wiele bardzo dotkliwych strat. Poległa duża część batalionu. Osiemnastego sierpnia zginął w bombardowaniu szpitala przy ul. Miodowej brat Andrzeja, Janek Romocki "Bonawentura", ciężko ranny 12 sierpnia w natarciu na Stawki. Jednak pomimo osobistej tragedii "Morro" podtrzymywał na duchu swoich żołnierzy. Dowodzona przez niego kompania "Rudy" jako jedyny oddział przebiła się przez pozycje nieprzyjacielskie ze Starówki do Śródmieścia. Ciężko ranny w twarz, cały czas dowodził oddziałem.
Przechodzimy jako oddział niemiecki
Odcięta od polskich pozycji, w wyniku nieudanej próby przebicia, kompania "Rudy" przedostała się pod silnym ostrzałem przez ul. Senatorską do kościoła św. Antoniego. Gdy lotnictwo niemieckie prowadziło nalot na polskie pozycje przy ul. Bielańskiej, powstańcy niepostrzeżenie przedostali się do piwnicy jednej z pobliskich kamienic. Tam oddział przeczekał cały dzień 31 sierpnia, podczas gdy Niemcy sprawdzali kolejne piwnice i wrzucali do wnętrza granaty, które szczęśliwie nie wyrządziły strat.
Nocą oddział zdjął powstańcze opaski. Kompania ubrana w panterki, (niemieckie bluzy zdobyte na Stawkach), głośno rozmawiając po niemiecku przeszła, nie zwracając niczyjej uwagi, przez dobrze ufortyfikowany Ogród Saski i ulicę Królewską, zmierzając ku polskim pozycjom w gmachu giełdy. Początkowo zdezorientowani powstańcy ze Śródmieścia wzięli ich za oddział niemiecki. Wtedy rozległ się okrzyki przebijających się żołnierzy "Nie strzelać! Idą polskie oddziały ze Starówki! Baon 'Zośka'! Niech żyje Polska!". "Morro" został odznaczony po raz drugi - Krzyżem Walecznych "za dzielne dowodzenie w natarciu, w którym będąc sam poważnie rannym dał świetny przykład żołnierzom swą odwagą i pogardą śmierci".
Podczas kilku dni spędzonych w Śródmieściu odbyła się reorganizacja mocno uszczuplonego batalionu. Dwie pozostałe kompanie włączono w skład dowodzonej przez Andrzeja Romockiego 2. Kompanii "Rudy". Walczący na Czerniakowie batalion "Zośka", uszczuplony do stanu jednej kompanii, otrzymał zadanie zdobycia i utrzymania przyczółka Czerniakowskiego w celu umożliwienia desantu na drugi brzeg Wisły patrolom rozpoznawczym 1. Armii Berlinga.
Początkowo żołnierze przepływający Wisłę, ze względu na niemieckie mundury powstańców, wzięli ich za nieprzyjaciół. W chwili gdy pierwszy ponton dopływał do brzegu, kula wystrzelona prawdopodobnie przez niemieckiego snajpera trafiła Andrzeja "Morro" w serce. W znakomitej monografii batalionu "Zośka" Anna Borkiewicz-Celińska (łączniczka "Morro" na Starym Mieście) napisała: "Śmierć jego była głębokim wstrząsem dla podkomendnych. Półtora miesiąca walk powstańczych sprawiło, że nikt nie pamiętał już o dawnych konfliktach pomiędzy kompanią a jej dowódcą. (...) Żołnierz nie tylko ceni, ale wręcz kocha dowódcę, do którego ma zaufanie. Jest nieszczęśliwy, zagubiony gdy takiego dowódcę straci. Po śmierci wśród resztek jego żołnierzy zgasły ostatnie iskierki nadziei."
Andrzej został ekshumowany przez matkę, Jadwigę Romocką i towarzyszy broni jesienią 1945 roku. Spoczął w kwaterze baonu "Zośka" na warszawskich Powązkach, pomiędzy bratem Jankiem "Bonawenturą" a kuzynem Stanisławem Leopoldem, założycielem konspiracyjnej organizacji "Pet" i późniejszym dowódcą kompanii w baonie "Parasol".
"Przekażcie mojej Matce, że trzecie pokolenie Romockich ma Virtuti Militari" - zapisał odznaczony w czasie powstańczych walk na Woli "Morro". Virtuti Militari orzymał też jego ojciec - weteran I Wojny Światowej, żołnierz I Korpusu Generała Dowbora-Muśnickiego oraz dziadek - Juliusz Romocki za udział w powstaniu styczniowym. Najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym został uhonorowany również młodszy z braci, Jan Romocki "Bonawentura", także za udział w powstaniu warszawskim.
Anna Rygielska
Materiał nadesłany do redakcji serwisu "Historia" WP.PL.