Andrzej Pęczak jest jak perz?
Stało się. Minister sprawiedliwości podpisał wniosek łódzkiej prokuratury o uchylenie immunitetu posłowi Andrzejowi Pęczakowi, byłemu baronowi SLD. Sam Pęczak zrobił coś, co wydawało się niemożliwe jeszcze rok temu: postanowił zrzec się funkcji sejmowych i zawiesić swoje członkostwo w SLD do czasu wyjaśnienia sprawy.
10.07.2004 | aktual.: 10.07.2004 08:34
Sprawa jest poważna. Prokurator okręgowy chce zarzucić mu karalną niegospodarność, która miała polegać na spowodowaniu strat w wysokości 42 milionów złotych w majątku Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi oraz 1 miliona złotych w podległej funduszowi sieradzkiej spółce "Warta". Pęczakowi zarzuca się jednocześnie namówienie do wyłudzenia 40 tysięcy złotych z Agencji Poszanowania Energii, również związanej z WFOŚiGW. Pieniądze mogły pójść na kampanię wyborczą SLD i na inne partyjne cele. Może nawet do kieszeni samego Pęczaka.
Śledztwo w sprawie nadużyć w funduszu toczyło się od trzech lat. Nabrało tempa, gdy prokurator Agata Lubińska wpadła na trop wyprowadzenia 237 tys. zł z Agencji Poszanowania Energii - spółki córki WFOŚiGW. Na początku lutego aresztowano byłego prezesa funduszu Marka K. pod zarzutem oszustwa i wyłudzenia pieniędzy. Zarzucono mu polecenie sporządzania fikcyjnych umów za rzekomo wykonane usługi. Ogółem w aferze zarzuty postawiono kilkunastu członkom zarządu i rady nadzorczej WFOŚiGW. Teraz przyszła kolej na Andrzeja Pęczaka.
Prezes zaczyna mówić
Wszystko wskazuje na to, że postęp w śledztwie nie byłby możliwy bez zeznań Marka K. Byłego prezesa funduszu złamał pobyt w aresztach. Na dobre zaczął mówić 1 marca. Na skutki jego wyjaśnień trzeba było poczekać do drugiej połowy maja - wówczas został zatrzymany i aresztowany Waldemar Matusewicz, były marszałek województwa, a obecnie prezydent Piotrkowa Trybunalskiego. Prokurator zarzucił mu wyłudzenie co najmniej 42 tysięcy złotych, z czego - jak wynika z zeznań K., - niemal połowa mogła zasilić partyjną kasę. Kilka dni temu listę zarzutów poszerzono o narażenie funduszu na stratę ponad 27 milionów złotych na transakcjach z Bankiem Częstochowa. Paradoksalnie - Matusewicz tę właśnie transakcję upublicznił i potępił, kiedy był marszałkiem województwa. Naraziło go to na konflikt z Andrzejem Pęczakiem i utratę marszałkowskiego fotela.
- To nie musi być żaden paradoks - twierdzi anonimowy działacz SLD. - Matusewicz do pewnego momentu wcale się nie odzywał, przyzwalając na transakcje z Bankiem Częstochowa. Larum ogłosił dopiero wtedy, kiedy pierwsze pieniądze już powędrowały. Może nie wiedział wcześniej? W wyjaśnieniach Marka K. przewija się wątek przeznaczenia pieniędzy wyciągniętych z funduszu.
- Pęczak wypalił wprost, że zadowoliłaby go kwota 40 tysięcy złotych - zeznał Marek K. - Poinformował, że ma długi i zobowiązania, wynikające z kampanii samorządowej.
Z wypowiedzi K. wynika, że aby "zorganizować" kasę, trzeba było wstawić do Agencji Poszanowania Energii (spółki córki funduszu) człowieka SLD i pozostawić mu swobodę działania. Już w połowie grudnia 1999 r. prezes spółki APE miał dostarczyć K. 10 tysięcy złotych, a ten w Wigilię miał przekazać pieniądze Pęczakowi. Druga transza trafić miała do rąk barona SLD jesienią 2000 r.
- Pęczak mówił, że to na kampanię SLD, ale wiedzy na temat faktycznego wykorzystania czterdziestu tysięcy złotych nie posiadam - przyznał Marek K.
Ten sam podejrzany podał jednocześnie w wątpliwość słowa Waldemara Matusewicza, że były marszałek potrzebował pieniędzy dla Sojuszu. Andrzej K., były prezes "Eko-Wyniku" (kolejna spółka córka WFOŚiGW), zeznał: "K. uważał, iż pieniądze te Matusewicz zostawił dla siebie".
Baron się nie poddaje
Andrzej Pęczak twierdzi twardo: Jestem niewinny. - Mam żal do prokuratury, że przedstawiła zarzuty mediom, zanim mogłem się z nimi zapoznać osobiście. Odebrano mi prawo do obrony - żali się. - Kampania wyborcza była rozliczona jeszcze w 1998 roku, a Państwowa Komisja Wyborcza do niczego się nie przyczepiła. Poza tym na kampanię rozprowadzane były cegiełki, więc oskarżenie o przekręt jest nielogiczne.
Pęczak wciąż broni zakupu po zawyżonej cenie akcji Banku Częstochowa przez WFOŚiGW i zasilania upadającej tomaszowskiej "Pilicy".
- Myślałem, że centrala banku zostanie przeniesiona do Łodzi, chciałem ratować też miejsca pracy w "Pilicy" - powtarza.
Dorota Biskupska-Neidowska, była członkini Rady Nadzorczej spółki "Warta", dziś niezrzeszona radna Sejmiku Województwa Łódzkiego: - Pęczakowi zależało na tym, by przedłużyć agonię "Pilicy", bo zbliżały się wybory parlamentarne i SLD szukał poparcia.
Grono chcących oficjalnie rozprawiać o Pęczaku zawsze było niewielkie. - Gdy pojawił się w latach siedemdziesiątych w łódzkim komitecie partii, od razu go polubiłem. Przyszedł do nas prosto z harcerstwa, pogodny, roześmiany. Taki zuszek-pączuszek. Z czasem robił się jakiś taki oschły, wyobcowany. Miałem wrażenie, jakby się bał ludzi. Jednocześnie rosły jego wpływy, a wielu zaczęło obawiać się jego - tak o pośle Andrzeju Pęczaku mówi Zbigniew Mencwal, przewodniczący Rady Powiatowej SLD w Pabianicach. Radzie podlega koło SLD w Konstantynowie, którego Pęczak jest członkiem.
Teraz o Pęczaku też mało kto chce się wypowiadać - zwłaszcza pozytywnie. Nie bardzo wypada, zwłaszcza po apelu Krzysztofa Janika, aby Pęczak zawiesił swoje funkcje partyjne i poselskie do czasu wyjaśnienia sprawy.
- Afera w funduszu nikomu chwały nie przynosi. Chcę, by to piekło zakończyło się szybko. Koniec. Kropka - wyrzuca z siebie Krzysztof Makowski, przewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD w województwie łódzkim, następca Pęczaka na tym stanowisku.
Tykalny, nietykalny
O odpowiedzialności Andrzeja Pęczaka za nadużycia w WFOŚiGW mówiło się od dobrych kilku lat. W politycznych kuluarach jego nietykalność tłumaczono z zażyłością z Leszkiem Millerem. Były senator SLD Zbigniew Antoszewski tropił wszystkie potknięcia Pęczaka, ale skończyło się na tym, że został wykluczony z Sojuszu. Niewykluczone, że to dlatego, iż Antoszewski był osobiście zainteresowany pogrążeniem Pęczaka - w 1993 roku przegrał z nim rywalizację o fotel wojewody. Dziś Antoszewski triumfuje.
Cień, który afera w funduszu rzuciła na SLD, sprawił, że działacze tej partii zaczynają - przynajmniej nieoficjalnie - przyglądać się stosunkom w Sojuszu.
- Dlaczego przewodniczący rady nadzorczej funduszu dopiero po wykryciu afery i odwołaniu go ze stanowiska pobiegł na skargę do premiera i doniósł na Pęczaka? - mówi prominentny działacz SLD, proszący o zachowanie anonimowości. - Z dzióbków sobie jemy, gdy zależy nam na stanowiskach. Kiedy indziej wzajemnie się opluwamy. Powinniśmy uderzyć się w piersi i przeciwstawiać złu od razu, a nie kryć je, póki interesy rozwijają się po naszej myśli.
W partiach jest to zjawisko szczególnie ostre, bo chodzi o spore wpływy i wielkie pieniądze. Każdy z nas powinien założyć Fundusz Oczyszczania Własnego Środowiska.
W Sejmie odbędzie się niebawem głosowanie nad immunitetem Andrzeja Pęczaka. Należy przypuszczać, że posłowie zgodzą się na pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej. Czy i tym razem sprawdzi się powiedzonko jego partyjnych kolegów: "Andrzej jest jak perz. Zawsze odrasta"?
Magdalena Hodak