Andrzej Mroczek: polityka Merkel zatoczyła błędne koło
Czy takie wydarzenia, jak poniedziałkowy atak w Berlinie, to cena, jak przychodzi Zachodowi płacić za niekontrolowany napływ uchodźców i imigrantów? W komentarzu dla Wirtualnej Polski Andrzej Mroczek, ekspert ds. terroryzmu z Collegium Civitas, ocenia czy da się skutecznie kontrolować ogromną masę ludzi, która przybyła do Europy. Wskazuje też, że zapowiedź zaostrzenia polityki imigracyjne przez Merkel może wygenerować kolejne zagrożenia.
W 2015 roku 1,8 mln imigrantów i uchodźców przybyło do Europy. Z tej grupy 1,3 mln złożyło wnioski o azyl, a prawie pół miliona szukało go w Niemczech, gdzie rząd Angeli Merkel od początku migracyjnego kryzysu starał się zapewnić pomoc potrzebującym. W tym roku napływ znacznie osłabł, ale i tak szacuje się, że w poszukiwaniu lepszego życia na Stary Kontynent przybyło około 350 tys. ludzi.
- Nie można kontrolować takiej masy i nie da się potwierdzić nawet tożsamości poszczególnych osób i zdobyć wiarygodnych informacji o ich nieposzlakowanej opinii. Przede wszystkim nie ma gdzie takich informacji uzyskać, większość krajów, z których pochodzą migranci, jest ogarnięta chaosem i nie ma międzynarodowej współpracy między służbami - mówi w rozmowie z WP Andrzej Mroczek, ekspert ds. terroryzmu z Collegium Civitas.
Ekspert dodaje, że służby nie są w stanie wykryć wszystkiego w fazie pomysłu, planowania czy nawet przeprowadzania, bo jest zbyt wiele osób, które przed błyskawiczną radykalizacją w ogóle nie były w ich strefie zainteresowania.
Nie tylko Syria
Według danych Eurostatu to konflikt w Syrii był największym czynnikiem stojącym za migracjami w 2015 roku. Ponad 350 tys. potencjalnych azylantów przybyło do Europy właśnie z tego kraju. Pokaźny przypływ odnotowano także z Afganistanu i Iraku (ok 180 i 120 tys.).
Ale następne w kolejności były już ubogie państwa bałkańskie, w których aktualnie nie toczą się konflikty - Kosowo i Albania. - Intencje były początkowo jak najbardziej słuszne. Wymknęło się to jednak spod kontroli, bo Europa nie była przygotowana na taką masę ludzi, będąc jednocześnie nastawiona na pomoc potrzebującym Syryjczykom. Przy okazji na kontynent trafiło jednak setki tysięcy obywateli z innych krajów, przy czym główną rolę odegrały w ich przypadku względy ekonomiczne, a nie wojna - ocenia Mroczek.
Abstrahując od etnicznego składu przybyszów, wydarzenia ostatnich miesięcy w Europie pokazują, że taki ogrom ludzi jeszcze szczególnie ciężki do skontrolowania.
Terroryści wykorzystują falę
Napływ tak ogromnej rzeszy ludzi niesie za sobą zagrożenia dla bezpieczeństwa wewnętrznego. Potencjalni terroryści mają bowiem ułatwione zadanie - mogą skutecznie wtopić się w tłum.
Według wstępnych doniesień, atak w Berlinie został przeprowadzony przez imigranta pochodzenia pakistańskiego lub afgańskiego. Nie byłoby to pierwszy podobny przypadek nie tylko w Europie, ale i w Niemczech.
18 lipca 2016 roku tego w Wurzburgu to właśnie nastoletni Pakistańczyk ranił nożem i siekierą pięć osób w pociągu. Następnie okazało się, że jeszcze zanim ruszył w kierunku Europy, był w kontakcie z Saudyjczykiem z Państwa Islamskiego, który doradzał mu w kwestii metody przeprowadzania zamachu.
Kilka dni później w Ansbach w powietrze wysadził się syryjski uchodźca, który również działał za wiedzą Państwa Islamskiego. Szczęśliwe był jedyną osobą, która poniosła śmierć w wyniku eksplozji.
Podobny scenariusz miał miejsce w czasie ubiegłorocznych listopadowych ataków w Paryżu. Dwa miesiące temu Węgierskie służby podały, że siedmiu z dziewięciu zamachowców, którzy zabili 130 osób, przedostało się przez Węgry tzw. szlakiem bałkański, udając migrantów z Bliskiego Wschodu.
Przy czym sprawcy w większości przypadków byli urodzeni i wychowani w Europie, do której wracali po radykalizacji na Bliskim Wschodzie. Taką samą drogę przeszło kilku zamachowców z Brukseli, którzy w marcu tego roku zaatakowali na stacji metra i lotnisku.
- Sprawcami są nie tylko ci, którzy napłynęli niedawno, ale także ci, którzy urodzili się w Europie. Z różnych względów nie potrafią lub nie chcą się przystosować. Odnajdują się wówczas w grupach przestępczych i organizacjach terrorystycznych - tłumaczy Andrzej Mroczek.
Koniec polityki otwartych drzwi?
Na początku grudnia Angela Merkel zaostrzyła retorykę wobec imigrantów. Była to odpowiedź na spadek w sondażach jej partii CDU, przy równoczesnych zyskach opcji politycznych, preferujących ostrożniejszą lub wręcz restrykcyjną politykę wobec imigrantów. - Polityka Merkel zatoczyła błędne koło, w tej chwili, czego by władze nie zrobiły, ciężko będzie im zachować twarz przed jedną i drugą stroną - ocenia ekspert ds. terroryzmu.
Mroczek podkreśla też, że ostrzejsza polityka może generować problemy. - Niemcy już rozpoczęły deportację osób, które stwarzają zagrożenie. Druga strona medalu jest jednak taka, że u niektórych imigrantów może to rodzić obawę, że zostaną nimi objęci. Inni są tego wręcz pewni i wiedzą, że nie mają nic do stracenia. Wówczas będą szukać alternatyw, a te mogą znaleźć w organizacjach terrorystycznych - przestrzega Mroczek.