Andrzej Duda i Beata Szydło przed Trybunał Stanu? "Tak. Ale bez politycznej zemsty"
- Prezydent Andrzej Duda i była premier Beata Szydło – to te osoby zgodnie z obowiązującym prawem mogłyby zostać postawione w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu - mówi WP były prezes Trybunału Konstytucyjnego, sędzia Jerzy Stępień. Pytany o kolejnych prominentów PiS przestrzega jednak, by politycy nie nadużywali Trybunału i nie traktowali go jako narzędzia odwetu.
Michał Gostkiewicz, Magazyn WP: Panie sędzio, przez lata politycy opozycji obiecywali postawienie najważniejszych przedstawicieli Zjednoczonej Prawicy przed Trybunałem Stanu. Wygląda na to, że przyszły rząd stworzy opozycja. Pytam zatem prawnika, sędziego - kto może trafić przed TS i za co?
Jerzy Stępień, sędzia, były prezes Trybunału Konstytucyjnego: Niech mi pan da chwilę, bo rozglądam się za Konstytucją, żeby dokładnie policzyć, ile jej artykułów złamał prezydent Andrzej Duda.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zaczynamy od samej góry? Opozycja raczej nie będzie mogła postawić prezydenta przed Trybunałem Stanu, tym bardziej, że przez najbliższe dwa lata jest skazana na kohabitację.
To jest inne zagadnienie - polityczne. A my tutaj zastanawiamy się – teoretycznie, prawnie - czy prezydent może odpowiadać przed Trybunałem Stanu. I moim zdaniem może. Pan prezydent ma zresztą najwięcej grzechów w tej materii. Nawet bez zaglądania w treść ustawy zasadniczej widzę co najmniej trzy przypadki. Po pierwsze: odmowa zaprzysiężenia sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Tych trzech prawidłowo wybranych przez Sejm w 2015 roku, którzy wciąż czekają na zaprzysiężenie, a ich miejsca zajmują tak zwani dublerzy?
Dokładnie tak. Po drugie: powołanie w skład rządu osób, wobec których zastosował wcześniej instytucję, której nie ma w naszym porządku konstytucyjnym, mianowicie abolicję indywidualną.
Rozumiem, że chodzi o ministra Mariusza Kamińskiego, ale wyjaśnijmy różnicę między abolicją a ułaskawieniem.
Abolicja jest szersza od amnestii. Abolicja to stwierdzenie, że za dany czyn nie będzie się ścigało, nawet nie będzie się wszczynało postępowania, nawet jeśli formalnie ktoś popełnił przestępstwo. Dotyczy więc przede wszystkim tych, którzy jeszcze nie zostali skazani, ale którym postawiono zarzut albo w najbliższym czasie, albo wszystko wskazuje, że ten zarzut zostanie postawiony.
Natomiast prezydenckie ułaskawienie dotyczy już skazanych prawomocnie. Bez drogi odwoławczej.
Czyli człowieka, który nie ma żadnej drogi wyjścia. Nie mówimy o akcie zmieniającym jakieś prawo czy linię orzecznictwa, tylko o emocjonalnym akcie łaski?
Trochę tak. Prezydent nie ma władzy sądowniczej. Nie może zastąpić sądu. A to właśnie w sprawie Wąsika i Kamińskiego zrobił. Zresztą sam to powiedział: że chce uwolnić sąd od tej czynności, od dalszego orzekania, prawda?
Cytuję ze strony prezydenta: "Postanowiłem w swoisty sposób uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy, w której zawsze ktoś by powiedział, że sądy działały na polityczne zlecenie".
Czyli nie dość, że wszedł w kompetencje władzy sądowniczej - a tego nie wolno mu było zrobić - to na dodatek wymyślił tę abolicję indywidualną. Bo, przypomnę, nie ma w prawie takiej instytucji jak indywidualna abolicja. W latach 70 XX wieku, za poprzedniego ustroju, zdarzały się polityczne decyzje o abolicji, ale ich podstawą nie były kodeksy, ale sejmowa ustawa.
Sam jako młody sędzia zastosowałem bodajże raz abolicję na podstawie ustawy. Ale to po raz kolejny pokazuje, że decyzję, czy coś jest w Polsce przestępstwem, podejmuje nie prezydent, nie sąd – sąd tylko może stwierdzić, że opisany w kodeksie karnym czyn został popełniony lub nie – ale parlament.
Dlaczego prezydent posłużył się czymś, czego w polskim prawie nie ma?
Bo Wąsik i Kamiński nie przeszli jeszcze wówczas całej drogi odwoławczej. Nie byli skazani prawomocnie – wtedy prezydent mógłby zastosować normalne prawo łaski. On jednak najpierw w niezgodny z prawem sposób oczyścił – przynajmniej w oczach własnego elektoratu – człowieka skazanego nieprawomocnie za ciężkie przestępstwo, a następnie powołał go w skład Rady Ministrów. Jako sędzia uważam, że popełnił tutaj delikt konstytucyjny.
Czy na tym się kończy lista grzechów pana prezydenta?
Absolutnie nie. Po trzecie bowiem, powołał do Trybunału Konstytucyjnego sędziów, którzy zostali nieprawidłowo wybrani przez Sejm. Nieprawidłowo, bo na podstawie ustawy podważonej wcześniej przez tenże sam Trybunał Konstytucyjny. A prezydent się specjalnie tym nie przejmował.
Myślę, że dokładna analiza postępowania prezydenta Dudy wykazałaby, że to nie jest cała lista spraw, za które mógłby trafić przed Trybunał Stanu. Ale te trzy są na tyle rażące, że powinien jednak, zwłaszcza jako prawnik, mieć większą świadomość tego, co robi. Tymczasem wniósł "śmiałą myśl" o abolicji do teorii i historii polskiego prawa.
Beata Szydło prawniczką nie jest. Ale chyba też wniosła swoją myśl do historii polskiego prawa. Czy jest za co postawić byłą premier RP przed Trybunałem Stanu?
Za wypłacenie premii swoim urzędnikom bez jakiejkolwiek podstawy prawnej.
Pamiętam słowa: "Te pieniądze się nam należały".
Chyba na podstawie jej widzimisię.
Ale za to Trybunał Stanu?
Nawet jeśli sobie sama nie przyznała tej nagrody, to tutaj chęć zysku – polegająca w tym przypadku na chęci przysporzenia innym osobom – jest dla mnie jako sędziego oczywista. Ten czyn powinien być analizowany też pod kątem przestępstwa skarbowego oraz dyscypliny budżetowej, którą naruszyła. To jest po prostu tak rażące, że powinno się spotkać z odpowiednią reakcją.
Ale nie jest to jedyny tak poważny delikt konstytucyjny Beaty Szydło. Mówimy o urzędniczce państwowej, która odmówiła – kilkukrotnie - publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego.
Przypomnę: 30 listopada 2017 r. prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Marcin Szwed, cytowany przez TVN24, ujawnił, że to premier Beata Szydło osobiście poleciła nie drukować wyroków, o których mówimy. Prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie.
Nie dość, że jest to delikt konstytucyjny, to na dodatek jest to przestępstwo urzędnicze polegające na niewykonaniu prawa po prostu.
Natomiast tu należy też zwrócić uwagę, że pani premier była do tego podżegana.
Przez kogo?
Przez Jarosława Kaczyńskiego, który w tym momencie nie pełnił żadnej funkcji, która by mogła uzasadniać jego własną odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu. Posługiwał się marionetkami.
14 marca 2016 r. Jarosław Kaczyński - cytuję za TVN24 - powiedział: "Orzeczenia nie ma. To, co zostało wygłoszone przez prezesa Trybunału, to nie jest orzeczenie, tylko stanowisko pewnej części sędziów. […]. Nie można w ogóle mówić o tym, że jest jakieś orzeczenie. Nie można niczego publikować".
I ja uważam, że w trybie normalnej odpowiedzialności karnej pan Kaczyński powinien odpowiadać po prostu za podżeganie do przestępstwa urzędniczego.
Trzy dni później, 17 marca 2016 r., stwierdził - tu cytuję za "Newsweekiem" - że "opublikowanie wyroku Trybunału nie jest możliwe, bo oznaczałoby złamanie konstytucji".
Konsultowałem to także ze specjalistami prawa karnego i wątpliwości być nie może – prezes PiS po prostu powinien odpowiadać za podżeganie do przestępstwa z artykułu 231 KK.
Czyli nie przed Trybunałem Stanu, a po prostu przed sądem karnym?
Tak. Powinien dobrze wiedzieć, co czyni. Wprawdzie żadnej aplikacji prawniczej nie kończył, ale jest, bądź co bądź, prawnikiem, jako tako przyuczonym do zawodu. Nie wiem, czy nie obejmował żadnych państwowych stanowisk specjalnie po to, by przypadkiem nie podpaść pod przepisy konstytucyjne o Trybunale Stanu, ale fakty, które znamy, wskazują na to, że mógł podżegać do przestępstwa urzędniczego. A za podżeganie każe się tak jak za sprawstwo.
Skoro jesteśmy przy prezesie PiS, to czy w czasie, gdy pełnił funkcję ministra ds. bezpieczeństwa, pana zdaniem zrobił coś, co go kwalifikuje przed Trybunał Stanu? Myślę przede wszystkim, w kontekście wspomnianej funkcji, o działaniu polskiego państwa na granicy polsko-białoruskiej.
Chyba tu nie da się przypisać odpowiedzialności Jarosławowi Kaczyńskiemu. Sprecyzujmy – tu chodzi przede wszystkim o łamanie konwencji międzynarodowych przez Polskę, m.in. poprzez procedury pushbacków – fizyczne wypychanie uchodźców i imigrantów z powrotem na białoruską stronę granicy. Pushback, instytucja niedopuszczalna w polskim prawie, jest tak rażącym naruszeniem międzynarodowych konwencji praw człowieka, że powinien spotkać z reakcją.
Ale to jest sprawa do analizy dla Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, która mogłaby określić, czy wicepremier Jarosław Kaczyński działał tutaj jako zwierzchnik ministra spraw wewnętrznych, czy też odpowiedzialność ponosić powinien tu sam minister Mariusz Kamiński.
Natomiast, wymieniwszy już prezydenta Andrzeja Dudę i panią premier Beatę Szydło, ministra Zbigniewa Ziobrę oraz po omówieniu potencjalnej odpowiedzialności Jarosława Kaczyńskiego czy właśnie ministra Kamińskiego, chciałbym podkreślić, że katalogu osób, które w myśl obowiązującego prawa mogą kwalifikować się do postawienia przed Trybunałem Stanu, nie należy zbytnio rozszerzać.
Dlaczego? Dlatego, że decyzja taka zawsze ma charakter polityczny?
Dlatego, żeby ta odpowiedzialność, i waga orzeczeń Trybunału Stanu, nie zostały rozmyte, żeby Trybunał nie stracił na znaczeniu, nie spowszedniał. Wydaje mi się, że w pierwszej fazie przynajmniej państwo powinno się skupić na odpowiedzialności konstytucyjnej tych osób, które wymieniłem.
Panie sędzio, powiedział pan, wydaje mi się, ważną rzecz. Jeśli dobrze zrozumiałem, przestrzega pan polityków przed szafowaniem Trybunałem Stanu. Przed wykorzystywaniem tej instytucji jako narzędzia politycznego odwetu. Czy dlatego przez ponad 30 lat niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej skazał zaledwie dwie osoby?
Tak. Przestrzegam przed zemstą polityczną. Uważam, że trzeba ostrożnie szafować oskarżeniami w tej procedurze. Lepiej skupić się na rażących naruszeniach prawa, takich, które nie budzą wątpliwości.
Jak zatem, pana zdaniem, jako prawnika praktyka, jako sędziego, poruszać się w materii odpowiedzialności konstytucyjnej tak, aby nie stała się ona narzędziem politycznej zemsty? Gdyby zapytać polityków, to oczywiście wszyscy są chętni do wysyłania do Trybunału, pod warunkiem że wysyłany jest z wrogiej im politycznej opcji.
Czasami warto postawić zarzut i skazać kogoś za mniejszej wagi występek, ale taki, co do którego nie ma wątpliwości, że narusza on porządek prawny, zamiast otwierać przed Trybunałem Stanu sprawę, która może wywoływać pewne wątpliwości, która może przekraczać granicę między stosowaniem prawa a politycznym woluntaryzmem.
Mówiąc wprost: między praworządnością a politycznym chciejstwem?
Tak na to patrzę.
***
Jerzy Stępień. Prawnik, sędzia, radca prawny i polityk, senator I i II kadencji (1989–1993), wiceminister spraw wewnętrznych i administracji (1997–1999), w latach 1999–2008 sędzia Trybunału Konstytucyjnego, w latach 2006–2008 prezes TK.
Michał Gostkiewicz jest dziennikarzem Wirtualnej Polski.