Amerykańskie naloty na Japonię
Wojna totalna USA przeciw Japonii przybrała przerażający charakter. Setki tysięcy cywilów spłonęły żywcem. Naloty dywanowe, podczas których zrzucano bomby zapalające, obróciły w popiół największe miasta na wyspach. Temperatura w czasie wielkich pożarów, wywołanych przez bombardowania, sięgała 1200 stopni Celsjusza, niszcząc wszelkie życie, topiąc asfalt na ulicach. Miasta dosłownie wyparowywały w ciągu kilku godzin.
Nuklearny Holokaust
Wojna totalna USA przeciw Japonii przybrała przerażający charakter. Setki tysięcy cywilów spłonęły żywcem. Naloty dywanowe, podczas których zrzucano bomby zapalające, obróciły w popiół największe miasta na wyspach. Temperatura w czasie wielkich pożarów, wywołanych przez bombardowania, sięgała 1200 stopni Celsjusza, niszcząc wszelkie życie, topiąc asfalt na ulicach. Miasta dosłownie wyparowywały w ciągu kilku godzin.
Ukoronowaniem powietrznych ataków na Japonię było zrzucenie dwóch bomb atomowych. Jednak biorąc pod uwagę liczbę ofiar, najbardziej śmiercionośne okazały się standardowe bomby zapalające. Aby wygrać wojnę, największa modelowa demokracja świata użyła broni masowej zagłady i przeprowadziła ataki, w których zginęło 250-900 tys. cywilów.
Na zdjęciu: Tokio przed i po bombardowaniu 10 marca 1945 r.
Zemsta za Pearl Harbor
Pierwszy nalot na Tokio był osobistym pomysłem prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Miała to być amerykańska odpowiedź na niespodziewany atak Japończyków na Pealr Harbor i pierwsze małe zwycięstwo USA nad Cesarstwem Japonii. Pomysł wyglądał na niemal niewykonalny. Amerykańskie lotniska na Pacyfiku były za daleko od celu, a zbliżenie się lotniskowca do japońskich wybrzeży oznaczało z dużym prawdopodobieństwem jego zniszczenie. Na taką stratę Amerykanie nie mogli sobie pozwolić.
Na zdjęciu: bombowce B-25 przygotowują się do startu z lotniskowca.
Amerykańscy kamikaze
Rozwiązanie znalazł pilot James Doolittle. Zamiast najcięższych bombowców o dalekim zasięgu, zastosowano średnie. Doolittle wyrzucił z nich wszelki sprzęt, który nie służył do utrzymania maszyny w powietrzu. Zdemontowano nawet karabiny maszynowe i zastąpiono je pomalowanymi na czarno kijami od szczotek. Dzięki temu samoloty mogły startować z lotniskowców i zabrać więcej paliwa, co zwiększyło zasięg bombowców na tyle, aby mogły dotrzeć do Japonii. Plan był niemal samobójczy. Zakładał, że po bombardowaniu maszyny będą miały za mało paliwa, aby dotrzeć do swoich baz lub na lotniskowiec. Załogi miały wyskoczyć z samolotów nad Chinami i czekać na ratunek Kuomintangu - chińskiej armii współpracującej z Aliantami.
Na zdjęciu: James Doolittle (piąty od lewej) ze swoją załogą.
Szpilka wbita w serce
18 kwietnia 1942 r. 16 amerykańskich samolotów B-25 wystartowało z lotniskowca USS "Hornet". Piloci pokonali 1,2 tys. km i zaatakowali Tokio, Nagoję, Kobe oraz Osakę. Rajd Doolittla kompletnie zaskoczył Japończyków. Bombowce zniszczyły m.in. fabryki czołgów i składy amunicji. Doolittle zakazał swoim ludziom bombardowania dzielnic mieszkalnych i pałacu cesarza.
Doolittle nie dotarł do Chin. Wylądował na terytorium ZSRR i został internowany. Po roku przekupił strażników, uciekł i udało mu się wrócić do USA. Japończycy pojmali dwie załogi, rozstrzelali trzech Amerykanów. Większość lotników została uratowana przez Chińczyków. To właśnie Chiny zapłaciły za atak najwyższą cenę. Zemstą Japończyków były masakry, w których zginęło 250 tys. Chińczyków.
W USA porównywano operację do szpilki wbitej w serce - niewielkiego, ale dotkliwego ciosu. Amerykanie potrzebowali zwycięstwa, aby pokazać, że z dominującą w początkowej fazie wojny Japonią można wygrać. Japończycy zrozumieli, że nie mogą atakować USA bezkarnie.
Na zdjęciu: bombowiec B-25 startuje z lotniskowca USS "Hornet", aby zaatakować Tokio.
Naloty dywanowe
Kolejne bombardowania nie były już szpilką, ale pełnowymiarową zagładą. W 1944 r., gdy ofensywa USA na Pacyfiku nabrała tempa, wyspy japońskie znalazły się w zasięgu amerykańskich samolotów. Ułatwiły to wprowadzone w tym samym roku bombowce strategiczne B-29 Superfortress - wykorzystano je do zrzucenia 90 proc. amerykańskich bomb, które spadły na Japonię.
Pierwszy duży rajd bombowców dotarł do Tokio w nocy 24 listopada. Bomby zrzucono z wysokości 10 kilometrów, w kompletnej ciemności, dlatego tylko co dziesiąta trafiła w cel. Kolejne naloty były znacznie bardziej dewastujące.
Na zdjęciu: B-29 nad Osaką, 1 lipca 1945 r.
Drewniane imperium
Rajdy z wykorzystaniem standardowych bomb nie przynosiły spodziewanego efektu, dlatego szybko zastąpiono je bombami zapalającymi. Skutek był porażający. Nawet w największych japońskich miastach dominowały budynki zbudowane z drewna. Płonęły błyskawicznie, a temperatura przekraczała 1200 stopni i topiła asfalt. Tym razem silny wiatr, który uniemożliwiał precyzyjne bombardowanie z dużej wysokości, stał się przekleństwem Japończyków. Przez miasta z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę przetaczały się burze ogniowe. Przed ścianami płomieni nie było ucieczki. Na ulicach zalegały stosy spalonych ciał. Jednak nawet te przerażające obrazy nie złamały woli walki Japończyków.
Na zdjęciu: ofiary bombardowania Tokio dokonanego w nocy z 9 na 10 marca 1945 r.
Piekło gorsze od wybuchu bomby atomowej
Największy koszmar rozegrał się w Tokio w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku, gdy wojna w Europie dobiegała już końca. Tym razem rajd wyglądał inaczej niż we wcześniejszych, mniejszych bombardowaniach. Nie chodziło już o fabryki i porty. B-29 zeszły na wysokość poniżej jednego kilometra. Mogły, obrona przeciwlotnicza po poprzednich rajdach prawie nie istniała. Niebo zostało zakryte przez 346 maszyn. Cel był jeden: zniszczyć całe miasto. Przez trzy godziny na Tokio spadło 1,7 tys. ton bomb z napalmem i fosforem.
Zginęło ponad 100-200 tys. ludzi - więcej niż w obu wybuchach bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki. Dach nad głową stracił ok. milion mieszkańców. Było to najbardziej niszczycielskie bombardowanie w historii i zaledwie jedno z kilkunastu wymierzonych w Tokio w okresie krótszym niż rok.
Na zdjęciu: zniszczenia w Tokio po nalocie z nocy 9 na 10 marca 1945 r.
Amerykańska superbroń
Dzieła ostatecznego zniszczenia dokonała nowa superbroń - bomba atomowa. Ładunek zrzucony 6 sierpnia 1945 r. na Hiroszimę zabił ok. 30 proc. mieszkańców miasta - 70-90 tys. ludzi. Trzy dni później kolejna bomba zniszczyła Nagasaki. Pilot, który zrzucił bombę leciał pierwotnie na Yakushimę, przez 50 minut nie doczekał się jednak obstawy myśliwców, więc wybrał cel rezerwowy. W momencie wybuchu istnieć przestało 40-70 tys. ludzi. Ofiar byłoby znacznie więcej, ale ładunek spadł trzy kilometry od celu. Były to ostatnie z 66 japońskich miast zrównanych z ziemią przez Amerykanów. Dopiero wtedy Japonia skapitulowała i II wojna światowa na Pacyfiku dobiegła końca.
Na zdjęciu: wybuch bomby atomowej w Nagasaki, 9 sierpnia 1945 r.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska