ŚwiatAmerykańscy ludzie bezdomni

Amerykańscy ludzie bezdomni



Przejmowanie przez pożyczkodawców domów od niewypłacalnych klientów jest najbardziej bolesnym objawem kryzysu, w którym pogrążają się Stany Zjednoczone.

Amerykański sen pożarła amerykańska chciwość. W peryferyjnej dzielnicy nowojorskiego Queens nazywanej Jamajką widać to na każdym kroku. Wyludnione ulice, gdzie na drzwiach co drugiego domu na ciężkim łańcuchu wisi kłódka. Dziesiątki przydomowych ogródków, na których sterty szaf, kanap i foteli obrastają chwastami. Są tu też usłane liśćmi boisko do koszykówki, zarośnięte korty tenisowe i staw w pustym parku.

– Gdzie wszystkich wywiało? – pytam wysokiego, chudego Murzyna, który siedzi samotnie na ławce i karmi kaczki. Chowa głowę w kołnierz (bo rzeczywiście wieje – mocno, jesiennie) i odpowiada znudzony: – Wywłaszczenia.

Przybysz z dobrą nowiną

Dzielnice takie jak Jamajka to otwarta rana Ameryki. Tak jak coraz liczniejsze miasteczka namiotowe, w których ludzie chronicznie bezdomni mieszają się z rodzinami- dotkniętymi tym losem bardzo niespodziewanie. W największym z nich – w kalifornijskim Ontario – na placu między lotniskiem a autostradą żyje w namiotach około 200 osób. Taką raną są też pękające w szwach schroniska rodzinne, które nie dają rady zapewnić dachu nad głową wszystkim chętnym, i specjalne parkingi dla tych, którzy przeprowadzili się do swoich samochodów.

Już ponad trzy miliony Amerykanów w całym kraju musiało się wynieść ze swoich domów, bo nie było ich stać na spłacanie rat kredytowych. Ameryka bezdomnieje. Kto jest temu winny?

Karmiący kaczki chudzielec z ławki nie ma wątpliwości: – Chciwi faceci w garniturach. Choć to raczej mało wnikliwa analiza, fakty wskazują na to, że zawiera dużo prawdy. Sharon, drobna 40-latka o zmęczonych oczach, mieszkała w jednym z tych zabitych dziś dechami domów w Jamajce. Teraz razem z trójką dzieci, bratem, bratową gniecie się w mieszkaniu w jednym z obskurnych bloków w dzielnicy dla ubogich wybudowanej 30 lat temu przez władze miasta. – I tak mam szczęście, że mogłam pójść do rodziny, a nie wylądowałam na bruku – mówi, przekrzykując wrzeszczące dzieciaki i ryczący telewizor.

Gdy przed ośmiu laty do drzwi mieszkania, w którym żyła z mężem i pierwszą córką, zapukał pan w garniturze, Sharon była salową w szpitalu i zarabiała 18 tysięcy dolarów rocznie. Ucieszyła się, że mimo tak niskiej pensji ma – jak zapewnił ją przybysz – doskonałą zdolność kredytową i może sobie pozwolić na piętrowy domek z garażem i ogródkiem.

Przez pierwsze kilka lat szło nieźle, rata nie była wysoka. Urodziła drugie, potem trzecie dziecko. Skończyła szkołę wieczorową i dostała pracę jako nauczycielka zastępcza w szkołach publicznych. Zaczęła zarabiać więcej. Ale kryzys dopadł ją tak niespodziewanie, że nie zdążyła na niego zareagować. Przed rokiem wydział edukacji wysłał ją na przymusowe wakacje – okazało się, że chwilowo jest zbyt wielu nauczycieli zastępczych – a rata za dom wzrosła z 500 do 800 dolarów (nikt jej nie wytłumaczył, iż pożyczka jest tak skonstruowana, że po kilku latach rata zaczyna rosnąć). Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie i cztery miesiące później stała na chodniku z trójką dzieci i dwoma wielkimi walizami, patrząc, jak ponury urzędnik, całkiem podobny do przybysza w garniturze sprzed ośmiu lat, zakłada na drzwi jej domu łańcuch i kłódkę.

Bezrobotny z dobrą pensją

Pompowanie balonu spekulacyjnego rozpoczęło się w USA w erze Billa Clintona. To za jego prezydentury powstała Narodowa Strategia Mieszkaniowa. Intencje były dobre: każda amerykańska rodzina będzie żyła w swoim własnym domu. Tyle że pozbawiony regulacji rynek kredytów wymknął się spod kontroli.

– Dawniej, żeby dostać kredyt, szedłeś do lokalnego banku, gdzie sprawdzali, czy cię na niego stać – mówi Anne Norton z centrum pomocy mieszkaniowej w Baltimore. – Teraz pojawiła się cała masa pożyczkodawców – firm, firemek, brokerów, bankierów. Ci ludzie pracowali na swoją prowizję, więc rozdawali kredyty, gdzie się dało. Ich bossowie sprzedawali je na Wall Street, gdzie kwitł handel w nowej branży obrotu długami i hipotekami. I wszyscy byli szczęśliwi – Amerykanie mieszkali w nowych domach, pożyczkodawcy zbijali kokosy, indeksy giełdowe szybowały w górę. W tamtym czasie nawet ludzie bez pracy i bez grosza na wkład własny dostawali kredyty. Ich sprzedawcy wypełniali dokumenty za pomocą programów komputerowych, które obliczały, ile rocznego- wynagrodzenia wpisać w odpowiednią rubrykę, żeby klient kwalifikował się na kredyt, za który kupi wymarzony domek.

– Widziałam setki dokumentów, w których bezrobotni kredytobiorcy mieli wpisane 40 tysięcy rocznego wynagrodzenia – opowiada Norton. Dziś komornicy dokonują wywłaszczeń z równie wielką ochotą, z jaką jeszcze niedawno brokerzy wpisywali bzdury w dokumentach. Po trzech miesiącach, w ciągu których nie płaciła rachunków i bez skutku próbowała zatrudnić się w szpitalu lub szkole, Sharon znalazła w skrzynce zawiadomienie- o 30-dniowym terminie spłaty zaległości z karnymi odsetkami. Jeśli nie ureguluje zobowiązań – informowało pismo – jej mienie przepadnie na rzecz wierzyciela. Miesiąc później do jej drzwi zapukał komornik.

W USA prawo wywłaszczeniowe różni się w zależności od stanu, ale w większości jest bezwzględne w stosunku do niewypłacalnych kredytobiorców. Jest też sprawnie egzekwowane. Nie ma przepisów utrudniających wierzycielom eksmisje.

Kąpiel w klubie fitness

Baltimore jest najwspanialszym miastem w Ameryce. Tak przynajmniej głoszą napisy wymalowane na wszystkich miejskich ławkach. Na tych ławkach w wielu dzielnicach całymi dniami przesiadują ludzie, którzy nie mają pracy, nie mają domów, nie mają perspektyw. Krajobraz jest miejscami jeszcze bardziej ponury niż w nowojorskiej Jamajce. Tylko w trzecim kwartale tego roku domy straciło tu prawie trzy tysiące rodzin.

Phillip Morris, publicysta z Cleveland, które oprócz Baltimore czy Detroit jest jednym z miast o największej czarnoskórej populacji i o największej liczbie wywłaszczeń, porównał spustoszenie, które w tych miastach sieją wywłaszczenia-, do tego, co „Katrina” zrobiła z Nowym Orleanem. „Tylko że tam ogłoszono stan klęski żywiołowej, przyjechał prezydent i napłynęły miliony dolarów z programów pomocowych” – napisał Morris. A w Cleveland czy Baltimore, w biednych dzielnicach, gdzie stoją całe przecznice domów zabitych dechami, nikt nie przychodzi na pomoc rozpadającym się społecznościom. Rośnie przestępczość, kwitnie handel narkotykami. W pustostanach, którymi ich właściciele – banki i firmy kredytowe – się nie interesują, działają meliny i burdele.

Od niedawna problem wywłaszczeń dotyka jednak już nie tylko najmniej zamożnych, ale zaczyna gnębić klasę średnią. Ludzie, którzy pobrali ogromne kredyty na luksusowe wille, teraz potracili swoje menedżerskie posady oraz oszczędności zainwestowane w giełdę i są zmuszeni mocno obniżyć standard życia, do którego zdążyli się przyzwyczaić. Niektórzy bardzo mocno. W Santa Barbara działa 12 specjalnie strzeżonych parkingów dla ludzi mieszkających w swoich samochodach. Większość z nich to profesjonaliści, którzy stracili pracę w takich branżach, jak wystrój wnętrz czy doradztwo finansowe, i musieli wynieść się ze swoich wartych kilka milionów dolarów domów na plaży. Większość z nich trzyma dobytek w płatnych przechowalniach, a toaletę zapewniają im kluby fitness, których są członkami.

Nawet Obama nie pomoże

– Oh wow! – takimi słowami Barack Obama otworzył swoją pierwszą konferencję prasową po wyborze na prezydenta. Tak wyraził zdumienie, w które wprawiła go liczba obecnych dziennikarzy, ale ten okrzyk mógłby równie dobrze odnosić się do rozmiaru problemów gospodarczych, które będzie musiał rozwiązać i którym w całości poświęcona była konferencja. Wywłaszczenie milionów Amerykanów przez prywatne instytucje finansowe jest w centrum tych problemów.

„The New York Times” szacuje, że zagrożonych wywłaszczeniem może być nawet 19 milionów amerykańskich rodzin, czyli w przybliżeniu jedna piąta obywateli państwa. Półtora miliona właścicieli domów już dziś nie ma z czego płacić rat. Kilka milionów jest w grupie tych, których wypłacalność może skończyć się wkrótce: to między innymi ludzie zagrożeni utratą pracy (bankructwo zagląda w oczy olbrzymiemu przemysłowi motoryzacyjnemu), świeżo upieczeni emeryci, których emerytury będą dużo niższe od pensji, a także bogaci z klasy średniej i wyższej, których dobiją kolejne spadki na giełdzie. Pozostali z 19 milionów to kredytobiorcy, którzy nie będą mieli problemów ze spłatą rat, ale przestaną je płacić, bo spadki cen na rynku nieruchomości spowodują, że ceny ich domów będą wielokrotnie niższe niż zaciągnięte na ich kupno kredyty. Chcąc uniknąć strat, wywłaszczą się sami. Na wykupienie wszystkich długów hipotecznych rząd musiałby przeznaczyć cztery biliony dolarów. Nawet dla tak potężnej gospodarki, jaką ma Ameryka, to
zadanie niewykonalne. Ale niepowstrzymanie fali wywłaszczeń doprowadzi- do dalszych spadków cen nieruchomości i grozi nieprzewidywalnymi skutkami. Na razie Obama z pomocą zdominowanego przez Demokratów Kongresu wprowadzi zapewne od dawna zapowiadane czasowe moratorium na przeprowadzanie wywłaszczeń, żeby dać swoim ludziom czas na wymyślenie jakiegoś rozwiązania.

Dziś Sharon znów pracuje jako nauczyciel zastępczy. Miasto znalazło dla niej posadę, ale dopiero dwa miesiące po wywłaszczeniu-. Gdyby procedury wywłaszczeniowe były dłuższe i łagodniejsze, pewnie zdążyłaby się wykaraskać z kłopotów finansowych i nie straciłaby domu. Teraz nie stać jej nawet na wynajęcie mieszkania, bo amerykański rejestr długów i kredytów jest bardzo rozbudowaną instytucją. Wgląd w historię kredytową klienta ma każdy odnajmujący – jeśli widzi wywłaszczenie, żąda bardzo wysokiej kaucji.

Sharon nie wierzy, że Obama zmieni wszystko na lepsze. – Za wiele to on nie może – mówi. – Ameryką sterują źli ludzie z kasą. A James, który siedzi nad stawem w pustym parku, jest jeszcze większym pesymistą: – Jak tak dalej pójdzie, to z biedy się zrobi chaos i ludzie na ulicach zaczną się nawzajem mordować – mówi bez emocji i rzuca swoim kaczkom suche okruchy.

Maciej Jarkowiec, Nowy Jork i Baltimore

pieniądzefinansekryzys
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)