Amerykanie śladami Polaków. Zobacz jak wiele łączy nasze kraje
Spór o Trybunał Konstytucyjny, ruch społeczny przeradzający się w "Czarny Protest", zwycięstwo wyborcze haseł populistycznych, czy liczne manifestacje Komitetu Obrony Demokracji to pojęcia, które większości z nas kojarzą się z Polską. Warto jednak zauważyć, że niemal identyczną drogą podążają od pewnego czasu Stany Zjednoczone.
19.01.2017 | aktual.: 19.01.2017 14:36
Ponieważ w Polsce, cały spór polityczny rozpoczął się od konfliktu wokół TK, w przypadku USA również skupmy się najpierw na analogicznym Sądzie Najwyższym. 13 lutego ur. zmarł jeden z dziewięciu sędziów tej instytucji Antonin Scalia. Po tym wydarzeniu proporcje w składzie sędziowskim wynosiły czterech sprzyjających Demokratom do czterech sprzyjających Republikanom.
Barack Obama poinformował więc, że - zgodnie z Konstytucją - mianuje następcę Scalii. Na dziewiątego sędziego zaproponował zbliżonego do "obozu demokratów" Merricka Garlanda. Jego oświadczenie wywołało więc ostry sprzeciw Republikanów, którzy podkreślili, że po pierwsze kadencja prezydenta Obamy niedługo się kończy, a po drugie nominację Garlanda zatwierdzić musi Senat - znajdujący się w rękach Republikanów. Konserwatyści argumentowali, że prezydent nie powinien podejmować tak ważnego kroku w ostatnim roku swojego urzędowania i nie poprą jego ewentualnych nominacji.
Tak właśnie rozpoczął się głośny i nierozstrzygnięty dotąd spór o obsadę najważniejszej instytucji sądowniczej w Stanach Zjednoczonych, wynikający bezpośrednio z kwestii przekazania władzy pomiędzy dwoma największymi w kraju obozami politycznymi.
Jak wiemy, nie inaczej było w Polsce, gdzie przed zakończeniem swoich 8-letnich rządów, Platforma Obywatelska próbowała obsadzić Trybunał Konstytucyjny sprzyjającymi sobie sędziami. Naginając przepisy podjęła więc decyzje, które na wiele miesięcy stały się głównym elementem sporu na linii PO-PiS.
Populizm w wykonaniu Trumpa i Kaczyńskiego
Analogii pomiędzy Polską i USA nie sposób nie doszukać się również przy okazji analizowania ostatnich wyborów, w których główną rolę odegrały ogromnie popularne w społeczeństwie i niekoniecznie chwalone przez ekonomistów hasła.
W przypadku Donalda Trumpa kampania wyborcza mocno bazowała na emocjach dotyczących niechęci wobec islamu. Amerykański milioner wielokrotnie podkreślał, że "Amerykanie nie pozwolą się zastraszyć", "polityka Obamy wobec terrorystów jest nieskuteczna" i tylko Republikanie są w stanie zagwarantować swoim obywatelom bezpieczeństwo. Doradca Trumpa Walid Pheres zapowiedział m.in. całkowity zakaz działalności w USA zarówno Bractwa Muzułmańskiego jak i wszystkich powiązanych z nim organizacji tj. Council on American-Islamic Relations i Islamic Society of North America.
Na podobnych emocjach i argumentach bazowali podczas kampanii wyborczej w Polsce przedstawiciele PiS. W tym wypadku głównym wrogiem był natomiast rząd Ewy Kopacz, który w wyniku negocjacji z Brukselą zgodził się na przystąpienie Polski do kwotowego podziału imigrantów przyjeżdżających do Unii Europejskiej. Głośno krytykowano fakt, że wśród przyjezdnych znajdą się setki przyszłych terrorystów, którzy naruszą spokój Polski i Polaków.
Obok imigracji i niechęci wobec islamu, zarówno sztab Donalda Trumpa jak i Beaty Szydło, mocno koncentrował się na kwestiach dotyczących gospodarki. Amerykanin zapewniał, że zrobi wszystko, aby zmniejszyć bezrobocie, podnieść płace i zatrzymać fabryki wielkich przedsiębiorstw na terytorium USA. Obiecywał, że nie pozwoli, aby międzynarodowy kapitał przenosił swoje interesy i produkcję do tańszych pod względem kosztów wytworzenia towarów i usług Azji i Meksyku.
Sztandarowym hasłem PiS było natomiast uruchomienie programu "500+" i zapewnienie, że zwycięstwo tej partii niemal natychmiast przełoży się na grubość portfeli Polaków. Podobnie jak Trump koncentrowali się również na akcentowaniu tzw. "walki z systemem" i potrzebie odcięcia od państwowych pieniędzy ludzi, którzy zbyt długo czerpią profity związane ze sprawowaniem najwyższych funkcji w państwie.
"Committee for the Defence of Democracy"
Spektakularne i wysokie zwycięstwo Donalda Trumpa natychmiast uruchomiło falę sprzeciwu setek tysięcy obywateli. Gdy tylko było już jasne, że 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie kandydat Republikanów, przed Białym Domem w Waszyngtonie zgromadził się tłum zwolenników Hillary Clinton.
Demonstranci przynieśli ze sobą podświetlany napis "Więcej niż fanatyzm" i zapoczątkowali serię trwających kilka dni z rzędu strajków i zamieszek. Wielotysięczne manifestacje odbywały się m.in. w Nowym Jorku, Chicago, Waszyngtonie, Filadelfii, Bostonie, Los Angeles, Richmond, Portland, Atlancie, Austin, Dallas i Kansas City.
Nie inaczej było przecież w Polsce. Natychmiast po przejęciu władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego i rozpoczęciu przez PiS próby "odbicia" Trybunału Konstytucyjnego z rąk PO, w Polsce powołany został Komitet Obrony Demokracji. Ruch na czele którego stanął Mateusz Kijowski szybko zyskał duże poparcie społeczne, a na protestach gromadził tysiące zwolenników.
"Czarny Protest" w USA już w sobotę
Zarówno Donald Trump jak i Prawo i Sprawiedliwość są również zwolennikami zakazu aborcji. W wyniku pojawienia się w Polsce projektu Instytutu Ordo Iuris i przyjęcia go przez partię Jarosława Kaczyńskiego do prac w komisji, w kraju ruszył tzw. "Czarny Protest". Środowiska przeciwne całkowitemu zakazowi aborcji włączyły się w internetową akcję #CzarnyProtest, która przerodziła się następnie w wielotysięczne manifestacje w wielu miastach Polski.
Ten element Amerykanie mają jeszcze przed sobą, ale hucznie zapowiadany, ma być ważnym wydarzeniem związanym z zaprzysiężeniem Donalda Trumpa. "Women's march on Washington" to wydarzenie, na którym obecność zapowiada już na Facebooku ponad 250 tys. osób. 21 stycznia w Waszyngtonie mają w nim wziąć udział głównie "kobiety, dla których ostatnie głosowanie było czymś więcej, niż po prostu wyborami".
- Chcemy skupić się na kwestii rzucenia światła na problemy dot. praw kobiet, ich wykorzystywania seksualnego, prawa do aborcji, oraz dyskryminacji w miejscach pracy - powiedziała stacji CNN jedna z organizatorek wydarzenia Fontaine Pearson. Przeciwnicy polityki Trumpa zapowiadają, że „na protest zaproszeni są wszyscy ci, dla których ważne są prawa kobiet i nie tylko". - Mile widziani są wszyscy chcący wesprzeć m.in. imigrantów, społeczności LGBTQ, ochronę klimatu, czy kolorowych - dodała.
Szorstka przyjaźń z Brukselą
45. prezydenta Stanów Zjednoczonych i rząd Beaty Szydło połączą również niewątpliwie trudne relacje z Unią Europejską. 14 grudnia w Parlamencie Europejskim odbyła się czwarta z kolei debata o praworządności w Polsce od czasu objęcia rządów przez Prawo i Sprawiedliwość.
Rząd Beaty Szydło wielokrotnie krytykowali m.in. Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, jego zastępca Frans Timmermans, Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz oraz Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Ci sami politycy nie szczędzili również gorzkich słów pod adresem Trumpa.
Juncker podkreślał, że "kandydat Republikanów stanowi zagrożenie dla stosunków UE-USA", a Schulz, że "ani Europa, ani USA nie są przygotowane na prezydenta, który, nie ma żadnego doświadczenia międzynarodowego". Donald Tusk cytując swoją żonę pozwolił sobie natomiast na uwagę, że "jeden Donald wystarczy".
Eksperci na całym świecie zgodnie przyznają, że nie są w stanie przewidzieć jakim przywódcą będzie Donald Trump i jakie zmiany dla świata przyniesie jego prezydentura. Jak na dłoni widać jednak, że szlaki którymi podąża, zostały już wcześniej przetarte.
Program uroczystości z okazji inauguracji nowego, 45. prezydenta USA jest rozpisany na kilka dni, ale jego kulminacją będzie złożenie przez Donalda Trumpa przysięgi na Biblię w piątek po południu czasu polskiego.