ŚwiatAmbasador USA Stephen Mull zdradza kulisy przygotowania wizyty Baracka Obamy w Polsce

Ambasador USA Stephen Mull zdradza kulisy przygotowania wizyty Baracka Obamy w Polsce

Polska jest bardzo dobrym wzorem dla rozwoju Ukrainy, a działania Warszawy w celu rozwiązania konfliktu ukraińskiego opierają się na wiedzy i są skuteczne - powiedział w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej ambasador USA w Polsce Stephen Mull. Ambasador zdradził również kulisy przygotowań do wizyty w Polsce prezydenta USA Baracka Obamy, która odbyła się w zeszłym tygodniu.

Ambasador USA Stephen Mull zdradza kulisy przygotowania wizyty Baracka Obamy w Polsce
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka

Stephen Mull, nawiązując do wizyty Baracka Obamy w Warszawie, zaznaczył, że między prezydentem USA a polskimi przywódcami była wielka zgoda, by zwiększyć amerykańskie zaangażowanie, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne.

PAP: Czy trudno jest przygotować wizytę prezydenta Stanów Zjednoczonych? Proszę opowiedzieć o kulisach czerwcowej wizyty Baracka Obamy w Warszawie.

Stephen Mull: Już w kwietniu dowiedziałem się, że prezydent chce przyjechać do Polski, aby uczestniczyć w obchodach 25. rocznicy demokracji i wówczas zaczęliśmy intensywnie szykować się do wizyty. Najpierw musieliśmy ustalić, jak wyglądają same obchody, czy będzie spotkanie z publicznością, czy będzie spotkanie z premierem, z prezydentem. W tym samym czasie zdecydowaliśmy, że bardzo ważny jest regionalny wymiar tego wydarzenia ze względu na kryzys na Ukrainie. Kiedy wcześniej omawialiśmy sprawy wizyty, nie wiedzieliśmy, że Ukraina będzie w takim kryzysowym momencie.

Czyli ta kwestia wyszła w trakcie przygotowań?

- Zdaliśmy sobie sprawę, że musi dojść do jakiegoś spotkania z prezydentami różnych krajów w Warszawie, aby zapewnić ich, że będziemy dotrzymywać naszych zobowiązań sojuszniczych, ale i od nich dowiedzieć się, jaka powinna być reakcja NATO wobec kryzysu na Ukrainie.

W maju gościliśmy grupę osób z USA, które chciały zobaczyć miejsca spotkań w Belwederze, w Pałacu Prezydenckim, na placu Zamkowym. Gdy prezydent Obama przyleciał do Polski we wtorek, tu, na miejscu było już ok. 500-600 osób z USA, które pracowały nad różnymi elementami tej wizyty, w tym nad kwestiami bezpieczeństwa, kontaktem z mediami. Pracował też sztab protokolarny nad tym, jak zorganizować spotkanie między głowami państw. To był bardzo intensywny czas, musieliśmy ustalać każdy szczegół, każdego spotkania pod względem bezpieczeństwa, obecności prasy, czy np. przekazywania prezentów.

Wszystko było zapięte na ostatni guzik, czy były jakieś niespodzianki?

- Mamy doświadczenie z takimi wizytami. W marcu w Polsce był wiceprezydent Joe Biden, w listopadzie ub.r. - sekretarz stanu John Kerry, czy minister obrony Chuck Hagel. Mieliśmy więc bardzo dobrą współpracę z naszymi polskimi odpowiednikami. Wszystko przebiegało bardzo płynnie.

Komentatorzy zwracali uwagę, że wystąpienie prezydenta Obamy na placu Zamkowym miało w sobie elementy nie tylko znajomości faktów, ale też wyczucia wrażliwości Polaków. Było ono zresztą skierowane nie tylko do Polaków, ale do innych narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Czy miał pan jakiś wpływ na kształt tego przemówienia?

- To było przemówienie prezydenta i to on jest odpowiedzialny za wszystko, co w nim się znalazło. Faktycznie, i chyba nie jest to niespodzianką, gdy zaczęliśmy przygotowywać tę wizytę, zastanawialiśmy się, jaki ma być jej wynik, jaki mamy polityczny cel pod kątem naszej polityki zagranicznej i stosunków z Polską. Były więc bardzo bogate konsultacje z pracownikami ambasady w Warszawie i zespołem politycznym w Białym Domu, w Departamencie Stanu, czy w Departamencie Obrony, bo nasze stosunki obronne też były bardzo ważnym elementem tej wizyty. Ostatecznie było to przemówienie prezydenta i on sam zatwierdził, co będzie mówić.

Główne przesłanie tego przemówienia brzmiało: Polska już nigdy nie będzie samotna, podobnie jak inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Jak podsumowałby pan tę wizytę?

- Po pierwsze, prezydent Obama miał bardzo konkretne rozmowy z prezydentem Bronisławem Komorowskim i premierem Donaldem Tuskiem. Oni bardzo mocno i bardzo elokwentnie, muszę przyznać, poprosili o zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce i w całym regionie. Powiedzieli, że według ich oceny najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski jest na wschodniej granicy NATO. Zadawali np. pytania, po co jest infrastruktura, po co są żołnierze w krajach, które nie są na tej wschodniej granicy. I myślę, że to jest bardzo przekonująca argumentacja. Oczywiście decyzja będzie należała do całego Sojuszu; we wrześniu będzie spotkanie na szczycie, gdzie te kwestie będą omawiane.

Prezydent Obama zapowiedział też, że poprosi Kongres o 1 mld dolarów na rotację żołnierzy np. z Niemiec, czy innych baz amerykańskich w Europie, że będzie popierać rozmieszczenie sprzętu wojskowego w Polsce, popierać polskich sojuszników w polepszaniu infrastruktury w bazach w Polsce. I właśnie w ten sposób możemy powiększyć przynajmniej tymczasowo obecność amerykańskich sił w waszym kraju.

Były inne wymiary tej wizyty?

- Była wielka zgoda między prezydentem Obamą a polskimi przywódcami, aby zwiększyć amerykańską działalność, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne. Mamy wspólny cel, bo musimy rozszerzyć wykorzystywanie źródeł energii. Niezdrowo jest bowiem mieć jednego dostawcę.

Ważna jest również dywersyfikacja źródeł energii. Niezdrowo jest być uzależnionym np. od węgla, szczególnie ze względu na wpływ na środowisko. Prezydent Obama powiedział, że zachęca polski rząd, by przyspieszył proces zezwoleń na poszukiwania gazu łupkowego, rozwoju energii jądrowej, czy energii odnawialnej w Polsce. Zaznaczył też, że ważny jest wkład premiera Tuska w rozwój spraw energetycznych, jego pomysł stworzenia unii energetycznej w UE. To jest bardzo ciekawy pomysł. Nie znamy do końca szczegółów, ale prezydent Obama powiedział premierowi Tuskowi, że to jest bardzo dobry start, że to jest bardzo kreatywne podejście.

Ponadto, kiedy minister obrony Tomasz Siemoniak był w Waszyngtonie w kwietniu, zdecydowaliśmy się rozwijać wspólny program partnerstwa i solidarności między naszymi wojskami dotyczący m.in. bliższej współpracy w budowaniu systemu tarczy antyrakietowej w Polsce, popierania modernizacji myśliwców F16 i współpracy w zakresie cyberprzestrzeni i cyberbezpieczeństwa.

Konkretne decyzje w sprawie ewentualnego wzmocnienia flanki wschodniej NATO mogą zapaść na szczycie w Walii. Jednak są niektóre kraje, które nie chcą, tak jak Polska, zwiększać swych budżetów obronnych. Czy ostatnie wydarzenia na Krymie, na wschodzie Ukrainy, nie obnażyły słabości NATO? Rosja zdaje sobie z tego sprawę. Rosja to widzi.

- Pamiętajmy, że NATO istnieje 65 lat i według mojej oceny jest to najbardziej udany sojusz w całej historii świata. Oczywiście często nie zgadzamy się, tak jest w demokracjach. Oczywiście była inwazja na Krym, była aneksja Krymu. To jest straszne dla bezpieczeństwa w tym regionie, ale była ostra reakcja z naszej strony, z polskiej strony, ze strony całej UE i NATO. Nie doszło jednak do pełnej inwazji wschodniej Ukrainy. Oczywiście jest duża destabilizacja, ale myślę, że można powiedzieć, iż Rosja została jednak powstrzymana sankcjami. Brak jednomyślności w reakcji Zachodu w tym względzie byłby jednak gorszy.

W zeszłym tygodniu prezydent Obama i liderzy G7 mówili, że jeśli do końca miesiąca nie zmniejszy się destabilizacja wschodniej Ukrainy, będzie więcej sankcji. Te sankcje już są dla Rosji kosztowne i mają swój wpływ. Ich koszty ponoszą też kraje europejskie. Musimy znaleźć więc właściwą równowagę.

Czy wie pan jaka panowała atmosfera na spotkaniu Obamy z Putinem w Normandii?

- Tego nie wiem, gdyż mnie tam nie było, ale później doszło przecież do dalszych rozmów np. między ministrami Radosławem Sikorskim, Walterem Steinmeierem i Siergiejem Ławrowem. Zobaczymy jaki będzie ich rzeczywisty wynik. Atmosfera w spotkaniach nie jest tak ważna.

Ale można powiedzieć, że spotkanie Obamy z nowo wybranym prezydentem Ukrainy Petro Poroszenką było demonstracją wobec Rosji?

- Sądzę, że nie ma w tym nic dziwnego. Od dwudziestu lat próbujemy jak najmocniej popierać niezależną Ukrainę i to jest szczególnie ważne w ostatnich miesiącach. Gdy dowiedzieliśmy się, że nowo wybrany prezydent Poroszenko będzie w Warszawie, od razu prezydent Obama powiedział, że chciałby się z nim spotkać i dowiedzieć się, jak najskuteczniej możemy mu pomóc. Fakt, że takie spotkanie było możliwe w Polsce, było szczególnie ważne dla nas, bo według naszej oceny Polska jest bardzo dobrym wzorem dla rozwoju Ukrainy. Jeżeli chodzi o rozwój samorządności, decentralizację władz, wysiłki na rzecz walki z korupcją Polska osiągnęła bardzo wiele sukcesów w ciągu ostatnich 25 lat.

Jak oceniłby pan działania Polski na poziomie dyplomatycznym w kwestii rozwiązywania konfliktu na Ukrainie?

- Myślę, że są bardzo skuteczne. Szczególnie było to widać, gdy ten kryzys wybuchł. Premier Tusk od razu był zaangażowany z każdym sąsiadem Polski, z Ukrainą. Jednego dnia leciał do Berlina, Paryża, Londynu, był też w Sztokholmie. Mocno zaangażowany jest też minister Sikorski. Myślę, że Polska ma bardzo dobrą reputację, jeśli chodzi o wiedzę na temat sytuacji na Ukrainie. Wiem to nie tylko od moich kolegów z ambasady USA w Kijowie, ale również z Waszyngtonu. Bardzo często sekretarz Kerry rozmawiał przez telefon z ministrem Sikorskim, aby dowiedzieć się, jaka jest ocena rządu polskiego odnośnie sytuacji na Ukrainie. Ale też słyszę to samo od swoich kolegów europejskich, którzy bardzo wysoko oceniają działania i wiedzę Polaków na temat Ukrainy.

Jak oceniłby pan obecną politykę Władimira Putina, czy jest ona odrealniona, jak ujęła to kanclerz Niemiec Angela Merkel, czy są to świadome działania nakierowane na konfrontację z Zachodem. Czemu taka polityka ma służyć na dłuższą metę?

- Nie jestem psychologiem, ale wiem, że jego podejście do Ukrainy jest bardzo niebezpieczne dla całej podstawy bezpieczeństwa w Europie. Po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej jeden kraj zagarnął część drugiego kraju, używając przemocy. Ja nie wiem jaka jest jego motywacja; pewnie jego wewnętrzne interesy polityczne odgrywają tu rolę, może fakt, że widzi, iż Zachód jest uzależniony od rosyjskich surowców. Wiem natomiast, że gdy Putin się tak niebezpiecznie zachowuje, my, Zachód, musimy jak najostrzej reagować.

Czy uważa pan, że ostatnia wizyta Obamy w Polsce i Normandii, a także działania podejmowane przez USA w związku z kryzysem na Ukrainie oznaczają niejako powrót Stanów Zjednoczonych na Stary Kontynent?

- Nigdy nie opuszczaliśmy Starego Kontynentu. Zaraz po moim przyjeździe do Polski na placówkę półtora roku temu otworzyliśmy bazę w Łasku z amerykańskimi lotnikami. Był to wynik decyzji prezydenta Obamy z początku jego kadencji.

Ale jednak administracja informowała, że USA ukierunkowują się na region Azji i Pacyfiku.

- Pracowałem wówczas w Waszyngtonie. Kiedy Obama kandydował na prezydenta obiecywał, że jednym z głównych celów będzie zakończenie wojny w Iraku i jak najszybsze wycofanie się z Afganistanu. Przez okres prowadzenia tych wojen ponieśliśmy pewne koszty i nie byliśmy tak zaangażowani w Azji, jak powinniśmy być, w czasie, gdy Chiny wyrastają na potężne państwo. Po zakończeniu tych wojen nadszedł więc czas, aby bardziej skierować uwagę w stronę Azji, ale nie kosztem zaangażowania w Europie.

Ze względu na historię, inwestycje handlowe, na zaangażowanie wojskowe, a także wspólne wartości kulturowe między Europą i Stanami nie ma mowy, żeby odwrócić się od Europy. Ale rzeczywiście wiele osób tak to odebrało, więc to jest nasza wina, że niezbyt jasno to wytłumaczyliśmy.

Jak należy odebrać to, że prezydent Obama nie pojawił się na uroczystości wręczenia Nagrody Solidarności legendarnemu przywódcy tatarów krymskich Mustafie Dżemilewowi?

- Harmonogram prezydenta był tak napięty, że każda minuta była zaplanowana. Między zakończeniem spotkania liderów regionalnych a kolacją miał 45 minut czasu, więc poprosił sekretarza Kerry'ego o reprezentowanie USA na tej uroczystości. Nieobecność Obamy nie ma więc żadnej politycznej wymowy.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)