"Ambasador ma reprezentować kraj, a nie Radio Maryja"
Nie można odwoływać ambasadorów dlatego, że reprezentują inną optykę polityczną - uważa poseł PiS Paweł Poncyljusz. Adam Szejnfeld (PO) ripostuje, że aby budować dobry wizerunek kraju na świecie należy przyjąć zasadę, iż nawet cień podejrzenia powinien być wystarczającą przesłanką do odwołania.
19.04.2008 | aktual.: 19.04.2008 13:39
W piątek minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski poinformował, że ambasador w Argentynie Zdzisław Ryn zrezygnował ze stanowiska. Sam ambasador zdementował tę informację - pisze sobotni "Nasz Dziennik".
Media donosiły, że Ryn zawdzięczał swoją nominację na ambasadora związkom z o. Tadeuszem Rydzykiem oraz kontrowersyjnym polonijnym biznesmenem z Urugwaju Janem Kobylańskim, jednym ze sponsorów Radia Maryja.
Zdaniem posła Prawa i Sprawiedliwości Pawła Poncyljusza, nie można odwoływać ambasadorów "tylko z tego powodu, że reprezentują inną optykę polityczną, czy inny pogląd na świat niż obecnie obowiązująca linia polityczna".
Moim zdaniem jeżeli to (związki Ryna z Kobylańskim i Radiem Maryja) byłby podstawowy i wystarczający powód, to jest to zły sygnał, dlatego, że Platforma podtrzymuje to, o czym mówiła w poprzednich latach, że władza podporządkowuje sobie służby dyplomatyczne pod swój program polityczny - powiedział Poncyljusz w rozmowie w radiu TOK FM.
Według Adama Szejnfelda, "Polska jako kraj powinna mieć reprezentantów Polski za granicą, a nie Radia Maryja, czy innej jakiejś frakcji czy opcji politycznej. Ambasador jest ambasadorem kraju i narodu, a nie jakiejś tam wąskiej grupy ideologicznej".
By budować dobry wizerunek kraju i szacunek do Polski na świecie, należałoby przyjąć zasadę - i my taką zasadę chcemy przyjąć - że nawet cień podejrzenia, zwłaszcza w takim zakresie, jaki pada właśnie na pana ambasadora Ryna powinien być wystarczającą przesłanką, żeby człowieka odwołać - uważa poseł PO.
Z kolei według Tadeusza Iwińskiego z SLD "to, co się dzieje wokół ambasadorów w ostatnich miesiącach, to jest rzecz niesłychana i obie strony: i urząd prezydenta, i minister spraw zagranicznych popełniają kolosalne błędy w tej sprawie, które się mszczą i będą się mścić".
Po pierwsze prezydent np. mianował kilku ambasadorów bez przesłuchania przed komisją spraw zagranicznych i to w tak ważnych krajach jak Stany Zjednoczone. Po drugie minister spraw zagranicznych nie może zaproponować swoich z kolei kandydatur, bo blokuje je urząd prezydencki - przypomniał Iwiński.
"Ani obecny minister spraw zagranicznych, ani obecny prezydent wydaje się niezbyt dobrze rozumieją na czym polega polityka międzynarodowa" - ocenił poseł lewicy.
Politycy odnieśli się także do wyjazdu przedstawicieli Kancelarii Prezydenta do Gruzji. W związku z sytuacją w tym kraju, w piątek rano do Tbilisi udali się przedstawiciele prezydenta L. Kaczyńskiego.
Minister Sikorski pytany w piątek, czy wiedział o ich misji, odparł, że był o tym poinformowany. Dopytywany w TVN24, czego spodziewa się po wysłanej przez prezydenta delegacji do Gruzji, odparł, że "dobrze jest mieć informacje z pierwszej ręki".
Prezydent nie powinien podejmować takich działań bez konsultacji z premierem i rządem oraz rządu z Unią Europejską - ocenił Adam Szejnfeld. Tu się kłania kwestia zmiany konstytucji; wyjaśnienia konstytucyjnych uprawnień prezydenta, Rady Ministrów z premierem na czele - dodał.
Według Poncyljusza "prezydent jest współodpowiedzialny za prowadzenie polityki zagranicznej, a więc też musi podejmować działania". Ja nie widzę powodu, dlaczego (prezydent) ma z każdym dylematem i z każdą sprawą biec do ministra Sikorskiego - powiedział Poncyljusz.
Nie widzę przyczyn, dlaczego prezydenccy ministrowie nie mieliby lecieć do Gruzji i pomagać. Moim zdaniem tutaj nie ma takiej wprost zależności, że każdy ruch ministrów w Kancelarii Prezydenta musi być uzgodniony z MSZ - uważa poseł PiS.