Algieria - kraj rządzony przez zniedołężniałego starca może mieć kluczowe znaczenie dla Europy
Czy Algieria w przyszłości mogłaby stać się odpowiedzią na europejską zależność energetyczną od Rosji? Ropa i jedne z największych złóż gazu na świecie zdają się dawać odpowiedź. Jednak, aby ten scenariusz miał szansę na realizację, w Algierii potrzebna jest stabilność. Czy jest ją w stanie zagwarantować zniedołężniały prezydent Buteflika, który właśnie rozpoczyna kolejną pięcioletnią kadencję?
Dwa lata temu, w środku wyborów parlamentarnych, Abdelaziz Buteflika trzymał się nieźle. Gdy wrzucał swój głos do urny, stał wyprostowany i szeroko uśmiechał się do fotoreporterów. Starszy, lecz ciągle silny facet - takie sprawiał wrażenie.
W zeszłym tygodniu, podczas wyborów prezydenckich, był cieniem tamtego mężczyzny. Przykuty do wózka inwalidzkiego, z apatycznym wyrazem twarzy, poruszał rękoma z wyraźnym wysiłkiem. Ale wygrał. I to mimo tego, że podczas kampanii ani razu nie pokazał się obywatelom na żywo. Zeszłej wiosny 77-letni dziś Buteflika przeszedł udar, a w jednej z paryskich klinik musiał spędzić trzy miesiące. Po powrocie do kraju niemal całkowicie zniknął z życia publicznego. Media donosiły, że ma problemy z chodzeniem, oddychaniem i mówieniem. Wielu obserwatorów zakładało, że dla rządzącego Algierią od 1999 roku weterana oznacza to koniec - przynajmniej polityczny. Byli w błędzie.
Jak podała w weekend algierska komisja wyborcza, w przeprowadzonych 17 kwietnia wyborach prezydenckich Buteflika zdobył ponad 81 proc. głosów.
Nie ma wątpliwości, że nie były to wzorowe elekcje - opozycja od dawna narzekała, że władza rzuca jej kłody pod nogi, a Human Rights Watch potwierdzało, że policja bezpardonowo rozpędza antyrządowe manifestacje. Dotychczasowy lider najprawdopodobniej wygrałby jednak i bez tego. Jego rywale byli albo niemal anonimowi, jak działacz na rzecz praw człowieka Ali Fawzi Rebaine, albo naznaczeni wieloletnimi powiązaniami z dzisiejszymi elitami, tak jak były premier Ali Benflis. Wszyscy (z wyjątkiem jednego) przekroczyli już też sześćdziesiątkę i nieszczególnie potrafili przemówić do bardzo młodego społeczeństwa.
Za Butefliką stało tymczasem to, że od 15 lat utrzymywał względną stabilność w narodzie, który w ciągu ostatniego wieku przeżył brutalną okupację i dwie krwawe wojny. To mogło wystarczyć, by większość głosujących - a do urn poszła zaledwie połowa uprawnionych - wybrała znajomą twarz.
Pytanie tylko: w jaki sposób zniedołężniały prezydent będzie rządzić Algierią przez następne pięć lat - i co jeśli nie będzie w stanie tego robić?
Bolesna lekcja
Kiedy na początku 2011 roku w Tunezji na dobre wybuchła rewolucja, Algieria wydawała się pewnym kandydatem do kolejnej eksplozji. Mieszkańcy algierskich miast stykali się z podobnymi problemami jak buntownicy z Tunisu czy Sidi Bu Zajd: bezrobocie lub niskie płace, wysokie ceny żywności, ogromne nierówności i złość wobec skostniałego systemu politycznego. Ich ojczyzna zmagała się też z terroryzmem, radykalizmem i podziałami na tle etnicznym. Było, krótko mówiąc, źle.
Ale chociaż Algierczycy wyszli na ulice jeszcze przed Egipcjanami, a pierwsze dni protestów przyniosły kilka ofiar śmiertelnych, napięcie szybko opadło. Gdy po paru tygodniach w Libii i Syrii dyktatorzy zaczęli strzelać do cywilów, w Algierii panował już właściwie spokój. W dużej mierze było to zasługą rozsądnej reakcji Butefliki - widząc eskalację konfliktów za miedzą, szybko zakazał policji strzelania do cywilów, a następnie poluzował kontrolę nad mediami, wprowadził 34-procentowe podwyżki w sektorze publicznym i dorzucił pokaźne subsydia na podstawowe produkty spożywcze. Dzięki 200 mld dolarów rezerw walutowych i niskiemu zadłużeniu rząd mógł sobie na to pozwolić bez nadmiernego zaciskania pasa. Lecz to nie jedyny powód prędkiego wygaśnięcia rewolty. Algierczycy swoją Arabską Wiosnę po prostu już mieli. I nie wspominają jej dobrze.
W 1988 roku masowe protesty zmusiły rządzący od odzyskania niepodległości Narodowy Front Wyzwolenia (FLN) do rozpisania pierwszych wielopartyjnych wyborów. Po trzech latach przygotowań, zdecydowanie wygrał je Islamski Front Zbawienia. Był to scenariusz, z którym nie mogły pogodzić się powiązane armia i służby bezpieczeństwa. Wojskowi anulowali rezultaty głosowania, a następnie przejęli władzę w kraju. Rozpętana wkrótce wojna trwała do 1999 roku i pochłonęła co najmniej 150 tysięcy istnień. "Czarna dekada", jak nazywa się dziś ten okres, nauczyła Algierczyków, że rewolucje potrafią być niebezpieczne.
Sztuczki
Abdelaziz Buteflika został prezydentem pod koniec wojny z islamistami. Wojsko, decydując się na oddanie władzy cywilom, potrzebowało kogoś, kogo dobrze zna. Należący do FLN od samego początku i kierujący przez 16 lat MSZ Buteflika spełniał ten warunek idealnie. Cieszył się też sympatią tłumów, gdyż w 1988 roku był jednym w pierwszych polityków, którzy oficjalnie zaprotestowali przeciwko stosowaniu przemocy wobec demonstrantów. Postrzegano go więc za kandydata konsensusu. Szybko okazał się jednak również bardzo sprawnym - i samodzielnym - graczem.
Buteflika zaoferował amnestię przywódcom islamistów, co skłoniło bardziej umiarkowanych z nich do złożenia broni i zaprzestania walki. Tych, którzy odmówili, wpisał na listę radykałów i tępił ramię w ramię z Amerykanami, stając się jednym z głównych sojuszników USA w "wojnie z terroryzmem" (niedobitki algierskich bojówek przekształciły się ostatecznie w Al-Kaidę Północnego Maghrebu, która sprawia dziś wiele problemów w całym regionie).
Często sięgał po dekrety, by przełamywać opór parlamentu i stopniowo zwiększać własne uprawnienia. Gdy w 2008 roku chciał przekonać posłów do zniesienia konstytucyjnego ograniczenia liczby kadencji, po prostu podwyższył im pensje. Lubił też pozować na przyjaciela ludu, organizując m.in. kilkadziesiąt darmowych lotów do Sudanu, by algierscy kibice mogli dopingować swą reprezentację podczas historycznego meczu z Egiptem (Algieria wygrała i awansowała do mundialu w RPA). Mniej populistycznym - a bardzo potrzebnym - posunięciem było rozpoczęcie pięcioletniego planu inwestycyjnego, który zakłada przeznaczenie ponad 280 mld dolarów na utworzenie nowych miejsc pracy i budowę dróg, szkół oraz szpitali.
Ale nie wszyscy doceniali rosnącą niezależność prezydenta. Starcie na szczycie
W 2009 roku Buteflika próbował zdymisjonować szefa policji, którego protektorem był wieloletni szef wszechobecnego wywiadu wojskowego DRS, generał Mohamed Mediene (zwany też "królem teczek"). Kilka miesięcy później - raczej niezupełnie przypadkowo - do algierskich mediów wyciekły informacje o korupcyjnych praktykach w państwowym przedsiębiorstwie naftowym Sonatrach. Zamieszanych w nie miało być paru ważnych sojuszników prezydenta. W kwietniu 2013 roku, po kolejnej serii przecieków, podobne zarzuty wytoczono w kierunku jego brata, Saida.
Otoczenie głowy państwa odpowiedziało oskarżając Medieniego o udział w politycznych zabójstwach na początku lat 90. i zawodowe porażki (wywiad nie powstrzymał m.in. terrorystów, którzy w styczniu zeszłego roku wzięli setki zakładników w rafinerii w In Amenas). W kolejnych miesiącach, już po udarze, Buteflika stopniowo osłabiał arcyszpiega, powierzając część zadań DRS armii i wysyłając na emeryturę szefa kontrwywiadu, generała Bachira Tertaga. Następne reformy, obiecał, wprowadzi po wyborach. Ale nie ograniczą się one do bezpieki.
Jednym z pierwszych kroków będzie zapewne utworzenie zapowiadanego od dawna urzędu wiceprezydenta, który w krytycznej sytuacji mógłby przejąć obowiązki przywódcy. Najczęściej wymienianym kandydatem na to stanowisko jest niedawny premier i szef wyborczej kampanii Butefliki, Abd al-Malik Sallal. Będąc bardzo blisko obecnego lidera, Sallal powinien bez większych problemów uzyskać poparcie armii i pozostałych elit, którym przede wszystkim zależy na zachowaniu ciągłości z dotychczasową linią. Według algierskiego dziennika "Echorouk", może on liczyć również na poparcie Europy, a szczególnie Francji.
Mimo niewielkiego zainteresowania ze strony europejskich mediów, Algieria jest krajem o bardzo dużym znaczeniu dla Starego Kontynentu. Jako jedyny kraj w Afryce wydaje ponad 10 mld dolarów rocznie na zbrojenia, co czyni ją istotnym graczem w walce z islamskimi fanatykami czy przy wszelkich próbach rozwiązania konfliktów w Libii i Mali. Rząd w Algierze ma też wiele do powiedzenia w kwestii nielegalnej emigracji do UE. Ale jeszcze ważniejszy jest potencjał energetyczny, którym dysponuje.
Posiadając pokaźne zasoby ropy i jedne z największych złóż gazu ziemnego na świecie, nieodległa Algieria może stać się częściowym remedium na problemy Europy starającej się zerwać z surowcową zależnością od Rosji. Aby tak się stało, potrzeba stabilności. Jeśli Buteflika - lub jego następcy - chcą być jej gwarantem, będą musieli coraz bardziej zwracać uwagę na pragnienia młodych obywateli. Połowa Algierczyków nie skończyła nawet 25. roku życia. Już niedługo do głosu dojdzie pokolenie, które nie doświadczyło wojny. A jego wizja porewolucyjnego chaosu może aż tak nie przerażać.