Aleś Zarembiuk: Protesty na Białorusi to nowa jakość. Sytuacja bardzo szybko może wymknąć się spod kontroli
Protesty, które od miesiąca trwają na Białorusi to coś zupełnie nowego. Ludzie przestali się bać powtórki Majdanu, mają dość, są zdesperowani i nie mają nic do stracenia. Tymczasem Polska prowadzi do zbliżenia z reżimem zapominając o społeczeństwie, które jest dziś w większości przeciwne władzy - mówi w rozmowie z WP Aleś Zarembiuk, prezes organizacji Białoruski Dom w Warszawie.
Łukaszenka niedawno wycofał się z egzekucji podatku, odkładając ją na następny rok. Mimo to protesty nie ustępują; wygląda na to, że mogą tylko wezbrać na sile. Dlaczego?
Protest jest generalnie socjalny, nie stricte polityczny. Społeczeństwo jest zmęczone ponad 20 latami rządów Aleksandra Łukaszenki, ale przede wszystkim odczuli, że ten model gospodarczy, który funkcjonował w ciągu tych ostatnich dekad po prostu się nie sprawdza. Dotychczas żyliśmy za to, że otrzymywaliśmy z Rosji ropę i gaz po jednej cenie i sprzedawaliśmy to jako produkty po innej cenie. Od trzech lat tego już nie ma, bo z jednej strony Rosja też nie ma już pieniędzy by wspierać ten reżim, a z drugiej Łukaszenka nie jest do końca lojalny, bo przecież nie uznał ani aneksji Krymu, ani Abchazji i Osetii Południowej. A do tego dochodzi jego sprzeciw wobec rosyjskiej bazy lotniczej w Bobrujsku, bo Łukaszenka chyba wyciągnął wnioski z tego, czym może skończyć się utrzymywanie u siebie rosyjskich baz. Pamiętajmy, że na Krymie też były bazy i wiemy co się dzięki nim stało.
Ale co się stało, że społeczeństwo dało ten znak niezadowolenia dopiero po trzech latach marazmu?
Sytuacja wielu Białorusinów stała się po prostu dramatyczna. O ile w pierwszych dwóch latach ludzie mieli jakiekolwiek oszczędności i mogli wymieniać dolary, to teraz te oszczędności zostały już przejedzone. Podatek od tzw. darmozjadów był tylko detonatorem, który wyzwolił te manifestacje niezadowolenia. Ludzie zaczęli wychodzić, bo nie mają już nic do stracenia. I oprócz tych haseł socjalnych coraz częściej pojawiają się polityczne. Podczas każdego ze zgromadzeń skandowano "Łukaszenka musi odejść".
Na to się jednak nie zanosi, choć białoruski dyktator do pewnego momentu próbował przyjmować łagodny ton wobec opozycji. Jeszcze kilka tygodni temu, zanim zaczęły się areszty niektórych demonstrantów, mówił nawet, że jest gotowy do rozmów na wzór polskiego Okrągłego Stołu.
Oczywiście nie można takim deklaracjom wierzyć, tym bardziej że jemu Okrągły Stół kojarzy się jednak z porażką. Łukaszenka więc nie odejdzie, ale jego zachowanie - po początkowym spokojnym okresie teraz mamy masowe aresztowania, nie tylko polityków i aktywistów, ale też dziennikarzy - pokazuje, że władza będzie chciała te protesty ostudzić. Bo choć na razie wszystko jest pod kontrolą, naprawdę mogą one wkrótce przerodzić się w duże, niekontrolowane manifestacje. Dużo zależy od tego, jak duże będą te protesty dziś oraz 25 marca, kiedy ma dojść do największych, być może nawet kilkudziesięciotysięcznych zgromadzeń w 99. rocznicę powstania Białoruskiej Republiki Ludowej. O ile w poprzednich latach ludzie nie wychodzili na ulicę z tej okazji, to teraz sytuacja się zmieniła. Jeśli ludzie demonstrują nawet w takich małych miastach jak Pińsk, Bobrujsk, czy Baranowicze, a do tego mówią to, co tam mówią, to musi być dla reżimu niepokojące. To świadczy o tym, że przeciwko Łukaszence jest już większość Białorusinów.
Liczby protestujących w tych miastach, choć mogą wydawać się małe, na warunki białoruskie są niespotykane. Co więcej, mimo że do aresztu trafili tam niemal wszyscy liderzy opozycji, otrzymując po 15 dni, to ludzie nie rezygnują, powstają nowi, naturalni przywódcy.
Czy w takiej sytuacji Łukaszenka nie będzie się czuł zmuszony brutalnie rozprawić się z protestami? A może pohamuje go w tym groźba powrotu unijnych sankcji, które w obecnej sytuacji mogłyby zaboleć reżim?
To jest ważny czynnik, bo Mińsk od dawna stara się i bardzo liczy na pożyczkę z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dziś Łukaszenka spotkał się z wicepremierem Belgii i powiedział, że jest za zjednoczoną Europą i zapewniał, że wszystko będzie w porządku, a prawa człowieka będą respektowane. Ale powiedział też, że dla Białorusinów święta jest niepodległość i suwerenność państwa - i dlatego musimy się zbliżać do Europy. Dlatego wydaje się, że nie może sobie pozwolić na szczególnie ostrą reakcję. Ale z drugiej strony nie możemy zapomnieć tego, co zdarzyło się 19 grudnia 2010 roku, kiedy Łukaszenka brutalnie stłumił protesty, a liczba aresztowanych szła w tysiące. Wtedy też był dialog z Europą, w Mińsku byli ministrowie spraw zagranicznych Sikorski i Westerwelle, była współpraca i to wszystko skończyło się w jeden dzień.
Dziś sytuacja międzynarodowa jednak jest trochę inna
Oczywiście, sytuacja na Ukrainie to bardzo ważny czynnik, który nieco zmienia tę perspektywę. Ale jeśli Łukaszence puszczą nerwy to może się skończyć tak, jak w grudniu 2010 roku. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Dotychczas mówiło się, że przykład tego, co się stało na Ukrainie i jakie były następstwa Majdanu zdecydowanie ochłodził zapał Białorusinów do występowania przeciw władzy. Teraz dodatkowo pojawiają się obawy o interwencję Rosji w kontekście wielkich ćwiczeń wojskowych "Zachód-17".
Przez te ostatnie lata ludzie rzeczywiście się bali i obawiali się, że scenariusz ukraiński powtórzy się na Białorusi. Władza też to wykorzystuje, bo już pojawił się w telewizji białoruskiej film o tych pierwszych protestach w Mińsku, który sugerował, że właśnie tym się zakończą te demonstrację. Ale ludzie już się nie boją. Zostali doprowadzeni do takiej sytuacji, że nie mają za co żyć. Nie mają też perspektyw. Kto może, ten jedzie do Polski albo dalej na Zachód. W takiej sytuacji ludzie nie mają nic do stracenia, strach przestał się liczyć. O Ukrainie dziś nikt już nie wspomina.
Tak, mieliśmy ostatnio rok ciepłych relacji z "ciepłym człowiekiem", który teraz zatrzymał 118 osób, w tym 20 dziennikarzy, także tych z Biełsatu. To oczywiście nie ten sam poziom represji co sześć lat temu, ale Polska powinna prowadzić politykę konsekwentną i odpowiedzialną. Przez długie lata Warszawa wspierała demokrację i inicjatywy prodemokratyczne na Białorusi. W poprzednim roku to wsparcie też było, ale już teraz, kiedy większość białoruskiego społeczeństwo jest przeciwko reżimowi, tego już nie widzimy. Białoruskie społeczeństwo potrzebuje polskiego wsparcia tak jak polskie potrzebowała wsparcia Zachodu w latach 80. Tymczasem tego nie ma, o czym świadczy sytuacja z Biełsatem oraz to, że do dziś żadnego wsparcia z Polski nie dostała żadna białoruska organizacja pozarządowa. Obecnie Polska więc prowadzi do zbliżenia z Białorusią, ale tylko z reżimem, jakby zapominając,
że poza tym istnieje inna Białoruś, większość społeczeństwa, która jest w opozycji do władzy. Warto pamiętać, że nikt nie przewidział ukraińskiego Majdanu zimą 2013 roku, a zmieniło to całą sytuację w regionie. A sytuacja na Białorusi też bardzo szybko może się zmienić.