Aleksiej Nawalny. Człowiek, którego Putin boi się najbardziej
Uwięziony w łagrze Aleksiej Nawalny walczy o życie. Jak podają jego współpracownicy, jeśli zaraz nie otrzyma profesjonalnej pomocy, to dołączy do Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwnienki i Borisa Niemcowa - zabitych przez kremlowski reżim. Ale Nawalny to postać z innej półki. Jego śmierć mogłaby wywrócić do góry nogami całą rosyjską politykę.
19.04.2021 16:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pod koniec marca Duma Państwowa uchwaliła prawo, mówiące, że prezydent nie może pełnić swojej funkcji dłużej niż dwie kadencje. Rzecz polega na tym, że prawo nie działa wstecz. W związku z tym zarówno Władimir Władimirowicz - jak wszyscy nazywają Putina w Rosji - jak i jego współpracownik Dmitrij Miedwiediew (prezydent w latach 2008-2012) mogliby startować jeszcze dwukrotnie. W wypadku zbliżającego się do 70. urodzin Putina oznacza to, że Rosją będzie rządzić jak Breżniew. Do samego końca.
To jeden ze sposobów, jakie władza wykorzystuje, żeby zabezpieczyć się w obliczu kryzysu. Na Kremlu dawno nie było tylu problemów, co w ciągu ostatniego roku. Politycy obozu władzy musieli zmierzyć się z gospodarką powaloną na kolana przez epidemię COVID-19, trudną sytuacją polityczną w sąsiedniej Białorusi, skutkami niepopularnej reformy emerytalnej i Aleksiejem Nawalnym.
"Człowiek, którego Putin boi się najbardziej"
Ten ostatni, będący w oczach "New York Timesa" "człowiekiem, którego Putin boi się najbardziej", stał się zagrożeniem, jakiego Jedna Rosja nie widziała chyba nigdy. Większość rosyjskiej opozycji to koncesjonowane przybudówki partii władzy, mające jedynie markować pluralizm tamtejszej sceny politycznej. Nawalnemu i jego ludziom ten układ nie odpowiadał. Od początku szli na zwarcie.
Dlatego "car" zamierza pokazać, że mimo upływu lat, dalej jest "carem". Putin uruchomi nowe programy socjalne, wyśle wojska na Ukrainę, a Nawalnego wykończy w odległej koloni karnej, pokazując, jak kończą wywrotowcy. To wszystko powinno mu zapewnić bezproblemowe zwycięstwo we wrześniowych wyborach. Bo choć nie ma wątpliwości, że zostaną one sfałszowane, to liczy się skala przekrętu.
44-letni Aleksiej Nawalny mógłby stanąć mu na drodze. Ten petersburski prawnik i finansista pierwsze kroki w polityce stawiał ponad dwadzieścia lat temu w prodemokratycznej partii Jabłoko. To formacja, która kierowała swój przekaz do wielkomiejskich elit, licząc na to, że te po upadku komunizmu i beznadziei epoki Borysa Jelcyna zechcą się europeizować. Nadzieje okazały się płonne. Jabłko regularnie osiągało wynik oscylujący w granicach progu wyborczego. Nawalny uznał, że komunikat sformułowany do masowego wyborcy musi być inny. Zdecydował, że postawi na nacjonalizm.
To paradoks, bo patrząc z polskiej perspektywy, można uznać, że poglądy Nawalnego są pod wieloma względami zbieżne z poglądami Putina. Nawalny jest politykiem antyimigranckim, opowiadającym się za zajęciem Krymu i generalnie ostrą polityką wobec byłych Sowieckich Republik Radzieckich. W partii Putina przeszkadza mu głównie korupcja. Gdyby był lojalny, pewnie zrobiłby świetną karierę w Jednej Rosji.
Nawalny przejął internet
Ale serwilizm wobec władzy to pewnie ostatnie, na co miałby ochotę. W 2007 roku opozycjonista założył bloga navalny.livejournal.com, na którym opisywał szczegóły korupcyjnej ośmiornicy budowanej przez ludzi Putina. Internet dawał mu wolność, a reżim w tamtym czasie nie nadążał za nowymi technologiami. Uznawano, że kontrola nad prasą i telewizją w zupełności wystarczy.
W 2011 roku Nawalny - będąc już jednym z najpopularniejszych blogerów w Rosji - poszedł krok dalej i założył Fundację Walki z Korupcją, stanowiącą zalążek dla jego środowiska politycznego. Wówczas zaczęły się aresztowania osób związanych z fundacją i szukanie na nich haków. Sam Nawalny był dwukrotnie oskarżony o defraudację. Za drugim razem upór władzy był tak duży, że polityk trafił za kraty.
Nim to nastąpiło, opozycjonista wystartował w wyborach na mera Moskwy i zajął w nich drugie miejsce. Wtedy też jasno określił swój polityczny cel. Było nim zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2018 roku.
Ostatecznie Nawalny nie wziął w nich udziału. Uniemożliwił mu to wyrok sądu. On jednak nie zamierzał się poddawać. Z bloga przeszedł na Youtube. Nagrywał filmy, w których ujawniał kolejne skandale korupcyjne. Dostało się Dmitrijowi Miedwiediewowi. W filmie zatytułowanym "On wam nie Dimon" przedstawiono dowody na to, że Miedwiediew miał wyprowadzić z państwowych spółek ponad miliard dolarów. Służby nie były w stanie usunąć filmu z YouTube. Postawiły więc na tradycyjne metody. Wyważanie drzwi, przesłuchania i zastraszanie.
Nawalny "solą w oku" rosyjskich służb
Antykorupcyjne wiece rosły w siłę. Problemu nie dało się już zamieść pod dywan. Zorganizowano wielkie akcje antykorupcyjne, w wyniku których zapadło tysiące wyroków skazujących urzędników niskiego i średniego szczebla. Oczywiście nikogo z wierchuszki Jednej Rosji nie ruszono. Tym samym Putin próbował wysłać społeczeństwu komunikat, że sam potrafi oczyścić swoje środowisko i nie musi być w tym wyręczany.
Nawet jeśli wiece Nawalnego zaczęły wychodzić swoim zasięgiem poza największe miasta Rosji, to politycznie jego plan dojścia do władzy dalej był karkołomny. On sam nie mógł kandydować na prezydenta, a jego partia miała mnóstwo problemów administracyjnych. Dlatego opozycjonista zaproponował innym partiom strategię "inteligentnego głosowania". Chodziło o to, aby w każdym regionie głosować na najmocniejszego kandydata opozycji, nawet jeśli będzie to popieranie kogoś z innej "galaktyki politycznej". Celem nie było już wygranie wyborów, a długi marsz po władzę. Rozdrobnienie parlamentu i stworzenie chaosu, z którego mógłby wyłonić się nowy ład.
Nawalny trafiał do aresztów, wychodząc, informował opinię publiczną, że prawdopodobnie próbowano go wtedy otruć. W rzeczywistości służbom specjalnym udało się podrzucić Nawalnemu truciznę dopiero w sierpniu 2020 roku.
Nowiczok nie zadziałał
Polityk zasłabł na pokładzie samolotu lecącego z Syberii do Moskwy. Gdyby pilot nie zdecydował się na awaryjne lądowanie w połowie drogi, Nawalny pewnie by umarł. Udało się go wyciągnąć z rosyjskiego szpitala i nieprzytomnego przewieźć do Niemiec. Tam zapadła też diagnoza: Nawalny został otruty nowiczokiem. To sowiecka broń chemiczna wypreparowana w latach 70. Ta sama, którą próbowano zabić Siergieja Skripala.
Agenci FSB chcieli Nawalnego zabić. Pozostawiając go przy życiu, osiągnęli efekt odwrotny od zamierzonego. Opozycjonista przestał być politykiem kojarzonym tylko przez mieszkańców miast. Po zatruciu jego rozpoznawalność osiągnęła poziom ogólnokrajowy. Rozpowszechniana przez kremlowskie media historia, przedstawiająca go jako amerykańskiego szpiega (Nawalny studiował w USA), przestawała działać na mieszkańców prowincji.
Musiał poczuć, że przestaje być polityczną ciekawostką, a staje się zawodnikiem wagi ciężkiej. Wkrótce zdemaskował i ośmieszył chcących otruć go agentów. Zapowiedział, że wróci do kraju, choć było jasne, że od razu zostanie aresztowany. Czy myślał, że historia się powtórzy, i tak, jak Lenin jadący w zaplombowanym wagonie z Niemiec do Rosji, także i on, pokonując tę samą trasę zostanie wodzem "rewolucji" obalającej "carat"? Trudno powiedzieć. Wiedział przecież, że od razu po przylocie do Moskwy zostanie aresztowany. Jego bronią pozostawał Internet. Teoretycznie mógł się dzięki niemu komunikować ze światem, będąc nawet w odległej koloni karnej.
Pierwszą próbę podjął niemal od razu. Jego kanał opublikował film o pałacu Władimira Putina, który w dwa miesiące wyświetlono ponad 116 milionów razy. Posiadłość prezydenta Rosji nie mogła pozostawić widzów obojętnymi. Mowa bowiem o zespole pałacowym nad Morzem Czarnym, który zawiera kryte boisko do hokeja, lądowiska dla śmigłowców, amfiteatr, winnice, farmy ostryg i - prowadzące na prywatną plażę - tunele wykute w skale. Do tego Nawalny ujawnił, że Putin ma kochanki i dzieci, które utrzymuje, rozdając im drogie apartamenty. To skaza na wizerunku niemalże ascetycznego i niepijącego władcy, który przed laty mówił Rosjanom, że "u niego też czasem leci brudna woda z kranu".
Wszystko na jedną kartę
Co będzie dalej? Nawalny zagrał va banque. Chyba liczył na to, że tym razem na ulice rosyjskich miast wyjdą nie tysiące, a miliony domagających się zmiany mieszkańców. Tymczasem protesty w jego obronie nie różniły się od wieców, które organizował przeciwko skandalom korupcyjnym.
Współpracownicy Nawalnego informują, że jego stan jest krytyczny. Być może, przebywając w dalekim łagrze, polityk dalej był podtruwany. Gdyby zmarł, byłby obok Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki i Borisa Niemcowa, kolejnym przeciwnikiem władzy wykończonym przez reżim. Problem polega na tym, że dziś Nawalny jest już postacią z innej półki. Do tej pory Putin nigdy nie podniósł ręki na kogoś, cieszącego się taką popularnością.
Hipotetyczna śmierć Nawalnego - której nie możemy w tym momencie wykluczyć - mogłaby wywrócić rosyjską politykę do góry nogami. Opozycja straciłaby lidera, ale zyskałaby świętego i męczennika. Mit, szczególnie w tak przesiąkniętym ideą mesjanizmu i poświęcenia kraju, mógłby tchnąć w opozycję nową siłę. To kalkulacja, którą Putin powinien brać obecnie pod uwagę. Nawalny zmarginalizowany może być dla niego lepszy, niż Nawalny na sztandarach powiewających od Moskwy po Władywostok.
Zobacz także
Zobacz też: Koniec Zjednoczonej Prawicy? Patryk Jaki komentuje