Sygnał "mayday" na Bałtyku. Ktoś zauważył czerwone race
Na wodach Zatoki Gdańskiej - w rejonie ujścia Wisły - w piątek rano zatonął jacht Tjorven. Polskim służbom udało się uratować cztery osoby, które były na pokładzie jednostki.
Służby ratownictwa morskiego sygnał alarmowy odebrały w piątek ok. godz. 9.30. Jak przekazał w komunikacie rzecznik prasowy Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR) Rafał Goeck, załoga jachtu Tjorven nadała droga radiową sygnał "mayday", który od razu wychwyciła stacja nabrzeża.
Sygnał SOS z jachtu. "Łączność z nimi się urwała"
"Jedyne, co udało się przekazać załodze przed zatonięciem jachtu, że są w rejonie ujścia Wisły i po tym komunikacie łączność z nimi się urwała" - wyjaśnił Goeck. Na pomoc od razu wysłano jednostki ze Świbna, Sztutowa oraz statek ratowniczy "Wiatr".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Po chodniku na "podwójnym gazie". Wystarczyła chwila, 14 rowerzystów ukaranych
Dodatkowo, na brzeg zostały skierowane lokalne straże pożarne. "Poszukiwania rozpoczęto w rejonie Świbna i Wyspy Sobieszewskiej" - wyjaśnił rzecznik SAR.
Wypadek na Zatoce Gdańskiej. "Znaczna hipotermia"
W pewnym momencie jeden z obserwatorów, który znajdował się na plaży, zauważył wystrzelone czerwone race. Po tej informacji służbom łatwiej było wskazać kierunek, w którym poszukiwać zaginionych.
Ratownicy odnaleźli jedną osobę w wodzie. "Ona przekazała nam informację, że wraz z nią na jachcie były jeszcze trzy inne osoby i one o własnych siłach dotarły na wypłycenie, na tak zwaną Mewią Łachę" - przekazał Goeck.
Wszystkie uratowane osoby zostały przewiezione do szpitala na badania. Dwie z nich miały objawy znaczącej hipotermii.