Akcja "Góral" - Armia Krajowa ukradła Niemcom 100 mln złotych
12 sierpnia 1943 roku w centrum Warszawy przeprowadzono jedną z najbardziej błyskotliwych akcji Armii Krajowej. W środku dnia kilkudziesięcioosobowy oddział bojowy przejął niemiecki transport 106 milionów złotych. Uderzenie planowane przez ponad rok zakończyło się wielkim sukcesem stając się jedną z największych tego typu operacji w okupowanej Europie - pisze Wojciech Königsberg w artykule dla WP.PL.
20.07.2014 00:15
Rok 1942, Polskie Państwo Podziemne odczuwa chroniczny niedobór pieniędzy na prowadzenie działalności konspiracyjnej. Każdy niemal aspekt walki z okupantem wymaga angażowania środków finansowych. Fundusze przesyłane z Wielkiej Brytanii za pośrednictwem kurierów oraz cichociemnych jedynie w niewielkim stopniu zaspokajają potrzeby podziemia. Główny problem AK stanowi brak w uzbrojeniu oraz zaopatrzeniu poszczególnych oddziałów. Jednym z podstawowych źródeł zdobywania broni jest kupowanie jej od skorumpowanych żołnierzy niemieckich. Jednak potrzebne są do tego dość znaczne sumy, o które z każdym rokiem jest coraz trudniej. W perspektywie planowanego powstania powszechnego problem nabiera szczególnego znaczenia.
Kosa na Niemców
Wiosną 1942 roku na najwyższych szczeblach polskiej konspiracji rodzi się pomysł zorganizowania dużej akcji w celu podreperowania budżetu podziemia. Dowódca AK gen. Stefan Rowecki "Grot" po rozmowach z kpt. (płk.) Emilem Kumorem "Krzysiem", wyraża zgodę na "sięgniecie" po zasoby kontrolowanego przez okupanta warszawskiego oddziału Banku Emisyjnego. Szybko odrzucony zostaje zbyt ryzykowny plan bezpośredniego napadu na bank, na rzecz przejęcia jednego z transportów pieniędzy, które co jakiś czas są przewożone z Warszawy do centrali w Krakowie. Do wykonania zadania wyznaczony zostaje oddział "Osa", będący grupą do zadań specjalnych Dowódcy AK. Po przeniesieniu w struktury Kedywu przemianowany na "Kosę".
Dla powodzenia akcji niezwykle istotne jest szczegółowe rozpoznanie terenu oraz przygotowanie wywiadowcze. W tym celu do współpracy zaangażowani zostają dwaj polscy pracownicy banku: Ferdynand Żyła "Michał I" oraz Jan Wołoszyn "Michał II", którzy informują o wszelkich ruchach niemieckich mogących wpłynąć na przebieg operacji. Każda, nawet najdrobniejsza zmiana w systemie transportu pieniędzy, liczebności ochrony, czy procedurach bezpieczeństwa jest natychmiast sygnalizowana.
W czerwcu 1943 roku przygotowywana od ponad roku akcja staje pod wielkim znakiem zapytania. 5 czerwca podczas ślubu jednego z członków "Kosy" Niemcy aresztują kilkudziesięciu konspiratorów, w tym większość członków oddziału. 30 czerwca w ręce niemieckie wpada natomiast gen. "Grot" - inicjator akcji. Jego następca gen. Tadeusz Komorowski "Bór", mimo zaistniałych zdarzeń, zezwala na kontynuowanie przygotowań. Oprócz kilku ocalałych żołnierzy "Kosy" do akcji włączony zostaje wchodzący w skład kedywowskiego "Motoru" oddział "Pola", dowodzony przez por. Romana Kiźnego "Polę". Kiźny zostaje mianowany dowódcą akcji.
Plan przewiduje uderzenie na konwój na trasie bank - Dworzec Wschodni. Problem stanowi ustalenie trasy transportu w danym dniu, bowiem Niemcy stosują trzy różne warianty. Dodatkowym utrudnieniem jest utajnianie konwoju poprzez wykorzystywanie samochodów Zakładu Oczyszczania Miasta (ZOM). Jednak wkrótce kwestia tras zostaje rozwiązana.
Jerzy Kleczkowski, zastępca dowódcy akcji "Góral" fot. Wikimedia Commons
Jedna z możliwości odpada ze względu na zamknięcie na czas remontu przejazdu przez most Poniatowskiego. Drugi wariant postanowiono wyeliminować we własnym zakresie. Zaplanowano mianowicie, że na czas akcji na jednej z ulic zostaną ustawione barierki z zakazem wjazdu, przez co samochód zostanie skierowany wprost pod akowskie lufy.
5 sierpnia oczekujący na sygnał do akcji oddział zostaje zelektryzowany informacją przekazaną przez "Michała II". Z banku ma wyruszyć transport ponad 50 milionów złotych. Jednak mimo precyzyjnego przygotowania, operacja kończy się niepowodzeniem. Dwaj żołnierze, którzy mają rozpocząć atak seriami z broni maszynowej, nie zostają poinformowani przez łącznika o zbliżającym się samochodzie. Dodatkową komplikacją jest przerwanie łączności z bankiem, co wzmacnia czujność Niemców.
Tydzień później kolejny sygnał z banku podrywa na nogi grupę uderzeniową. Rankiem 12 sierpnia żołnierze ponownie zajmują wyznaczone pozycje, oczekując na telefoniczne potwierdzenie. Kwadrans przed godziną jedenastą w jednym z warszawskich lokali dzwoni telefon. Odbierający go człowiek słyszy w słuchawce lakoniczne "ciocia zajechała". Jest to zaszyfrowana informacja o przybyciu samochodu do banku. Kolejny telefon jest sygnałem do działania. Dwie łączniczki jadą powiadomić ogrodnika, u którego ma zostać ukryty łup. Po drodze informują także patrole ustawione na trasie o zbliżaniu się celu ataku. W tym samym czasie jedna z grup ustawia barierki uniemożliwiające skręt w ulicę Miodową, co ma wymusić jazdę samochodu w kierunku Placu Zamkowego.
Bezbłędni
Kwadrans po jedenastej na ulicy Senatorskiej pojawia się ciężarówka ZOM-u, a za nią osobówka z dodatkową ochroną transportu. Samochody zatrzymują się przy skrzyżowaniu z ulicą Miodową, jednak ze względu na jej zamknięcie, kontynuują jazdę ulicą Senatorską. Po kilkudziesięciu metrach zjeżdżają na lewą stronę jezdni, starając się wyminąć stojącego tam ciężarowego Forda (tzw. "kitajca"). Jednak zza auta wyjeżdża wózek załadowany pudłami. Samochody gwałtownie hamują. Teraz sytuacja rozwija się błyskawicznie. Por. "Pola", siedzący na błotniku Forda strzela w dach ciężarówki, dając sygnał do ataku. Następnie dwóch ukrytych na pace "kitajca" żołnierzy, ogniem broni maszynowej razi policjantów siedzących z tyłu ciężarówki. Błyskawicznie do akcji wkraczają także żołnierze dawnej "Kosy", którzy wskakują na pakę ciężarówki i wyrzucają policjantów oraz pracowników banku na jezdnię. Pozostałe grupy likwidują obstawę transportu w samochodzie osobowym oraz kilku przypadkowych Niemców, którzy starają się włączyć do walki.
W ciężarówce ZOM-u miejsce szofera zajmuje jeden z akowców. Po niespełna trzech minutach od rozpoczęcia akcji samochód odjeżdża i pędzi w stronę ulicy Sowińskiego. U powiadomionego wcześniej ogrodnika worki z pieniędzmi zostają wrzucone do dziury w ziemi i przykryte ziemniaczanymi łęcinami, a wieczorem zapakowane w skrzynki z warzywami i ukryte w szklarni. Rankiem całość zostaje przewieziona do meliny konspiracyjnej na ul. Śliskiej, gdzie pieniądze przejmuje wysłannik Komendy Głównej AK.
W akcji, w której uczestniczyło ponad czterdziestu żołnierzy, zdobyto blisko 106 milionów złotych - równowartość miliona dolarów na czarnym rynku. Uderzenie zostało nazwane akcją "Góral", od potocznego określenia pięćsetzłotowego banknotu z wizerunkiem górala, który przeważał w zdobytych workach.
Niemiecki plakat z ofertą nagrody za wskazanie sprawców napadu z dopisaną odpowiedzią AK fot. Wikimedia Commons
Władze okupacyjne nie mogły ustalić czy była to akcja podziemia, czy pospolita kradzież. Dlatego obyło się bez odwetu na ludności cywilnej. Wydana została jedynie odezwa, w której Niemcy oferowali milion złotych za informacje o sprawcach, a pięć milionów za wskazanie miejsca przechowywania pieniędzy. Na odpowiedź podziemia nie trzeba było długo czekać. Na plakatach pojawiły się nalepki z propozycją 10 milionów złotych dla każdego kto wskaże podobny transport.
Akcja "Góral" nie była pierwszym, ani ostatnim tego typu przedsięwzięciem w okupowanej Polsce. Jednak jej rozmach, precyzyjność przygotowania oraz bezbłędne wykonanie, uczyniły z niej prawdziwą demonstrację potencjału oraz skuteczności Armii Krajowej.
Osobom zainteresowanym poszerzeniem wiedzy na ten temat polecam książkę autorstwa jednego z uczestników akcji Andrzeja Żupańskiego pt. "Kryptonim 'Góral'. Brawurowa akcja AK - zdobycie 100 milionów złotych".
Wojciech Königsberg dla Wirtualnej Polski