Afera KNF. Marek Chrzanowski nadal pracuje na prestiżowej uczelni
Były szef Komisji Nadzoru Finansowego Marek Chrzanowski nadal pracuje w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie – ustaliła Wirtualna Polska. Mimo ciążących na nim zarzutów, władze uczelni twierdzą, że nic nie mogą zrobić w tej sprawie. Śledztwo w tzw. aferze KNF trwa już ponad 12 miesięcy.
- Dr hab. Marek Chrzanowski najpierw przebywał na bezpłatnym urlopie, teraz jest zatrudniony wyłącznie na etacie badawczym, na własny wniosek. Uczelnia musi w sprawie dr hab. Marka Chrzanowskiego czekać na decyzję sądu. Kwestie te reguluje Kodeks Pracy i Ustawa Prawo o Szkolnictwie Wyższym i Nauce – informuje Wirtualną Polskę Piotr Karwowski, rzecznik Szkoły Głównej Handlowej. I jak dodaje, od samego początku pojawienia się sprawy w mediach do dzisiaj, dr hab. Marek Chrzanowski nie prowadzi zajęć ze studentami. Były szef KNF zgodził się na publikację swoich danych i wizerunku.
Pracownik badawczy SGH
Na jakich warunkach Chrzanowski, jako pracownik badawczy, prowadzi działalność naukową - tego uczelnia nie ujawnia. Według ustaleń WP, na pozostawienie go na etacie w SGH zgodę musiało wyrazić Kolegium Zarządzania i Finansów.
Chrzanowski przed wybuchem afery prowadził zajęcia z ekonomii instytucjonalnej, finansów publicznych oraz polityki gospodarczej i społecznej. I właśnie od prowadzenia tych trzech przedmiotów został odsunięty.W mediach społecznościowych pojawiały się też informacje, że przed laty prowadził także zajęcia o przeciwdziałaniu korupcji, ale uczelnia zaprzeczała.
Zobacz także: „Dramat Kaczyńskiego”. Sławomir Nitras o nowych wątkach wokół afery KNF
Przypomnijmy, aferę z udziałem byłego szefa KNF ujawniła w listopadzie 2018 roku "Gazeta Wyborcza". Chodzi o rozmowę w cztery oczy ówczesnego szefa Komisji Marka Chrzanowskiego z miliarderem, właścicielem banków Leszkiem Czarneckim, którą ten ostatni potajemnie nagrał. Z nagrania wynika, że Chrzanowski proponował Czarneckiemu m.in. życzliwe podejście KNF i NBP do planów restrukturyzacji jego banków, a także usunięcie z KNF-u Zdzisława Sokala - przedstawiciela prezydenta w Komisji i szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego - który miałby być zwolennikiem przejęcia banków Czarneckiego przez państwo.
W zamian Czarnecki miałby zatrudnić poleconego przez Chrzanowskiego radcę prawnego Grzegorza Kowalczyka. W czasie spotkania szef KNF-u miał położyć na stole wizytówkę prawnika. Według Leszka Czarneckiego, Marek Chrzanowski chciał dla Kowalczyka wynagrodzenia na poziomie 40 mln złotych.
Po ujawnieniu afery, śledztwo wszczęła prokuratura. A były szef KNF usłyszał zarzuty przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistej i majątkowej przez inną osobę i trafił na 3 miesiące do aresztu.
Afera KNF. Śledztwo utknęło w miejscu
Według śledczych, zgodnie z uchwałą KNF przewodniczący Komisji był zobowiązany "do powstrzymania się od prowadzenia jakichkolwiek spraw osobistych, które mogłyby kolidować lub wskazywać na konflikt z wypełnianiem przez niego obowiązków członka Komisji Nadzoru Finansowego oraz do powstrzymania się od podejmowania działań, które mogłyby narazić Komisję Nadzoru Finansowego na utratę zaufania".
Do tej pory w śledztwie przesłuchano ponad 40 świadków, w tym prezesa NBP Adama Glapińskiego. Według "Gazety Wyborczej", Chrzanowski miał zeznać, że to właśnie prezes banku centralnego był pomysłodawcą spotkania z Czarneckim. Po złożeniu bankierowi korupcyjnej propozycji Chrzanowski zabrał Czarneckiego do gabinetu Glapińskiego. Opowiedział o rozmowie, ale już bez wątku korupcyjnego.
Od połowy roku śledztwo wyraźnie zwolniło. Według prokuratury, "propozycja złożona Leszkowi Czarneckiemu nie powodowała dla niego żadnej szkody, jak również nie doszło do naruszenia żadnego dobra prawnego Leszka Czarneckiego". Miliarder nie otrzymał w śledztwie statusu pokrzywdzonego, czego domagał się jego mec. Roman Giertych.
Kilka miesięcy temu do korupcyjnej propozycji Chrzanowskiego odniósł się w wywiadzie dla tygodnika "Sieci" prezes PiS Jarosław Kaczyński. - W oczywisty sposób była naganna i także w sensie prawnym nie do przyjęcia. Dodam, że dowody w sprawie "40 milionów” i "kartki” są bardzo słabe, ale ostatecznej weryfikacji dokonają prokuratura i sąd – powiedział Kaczyński.
Pytana przez nas o śledztwo Prokuratura Krajowa do czasu publikacji nie udzieliła nam odpowiedzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl