AfD w Bundestagu będzie wyzwaniem dla wszystkich demokratów
Wejście do Bundestagu Alternatywy dla Niemiec, zdeklarowanych przeciwników niemieckiego państwa prawa, będzie wyzwaniem dla wszystkich demokratów. To zmieni Niemcy.
O ile wynik wyborów do Bundestagu będzie znany dopiero w niedzielę wieczorem, już teraz wiadomo, że partia Alternatywa dla Niemiec (AfD)
– antyislamska, antyeuropejska, rasistowska – wejdzie do niemieckiego parlamentu. To jeszcze bardziej zmieni polityczny klimat w Niemczech. Bowiem do Bundestagu wejdzie ugrupowanie, które szydzi z głównych filarów niemieckiej demokracji, tak zwanych organów konstytucyjnych jak Federalny Trybunał Konstytucyjny czy rząd federalny, lub je kwestionuje. Dla demokracji, która do tej pory mogła liczyć na podstawowy konsensus, jest to wielkim wyzwaniem.
Chyba żadna inna wypowiedź czołowej kandydatki AfD, Alice Weidel, nie była tak demaskująca jak mail, który wysłała ona w roku 2013. Ta polityczna nowicjuszka, podająca się za obrończynię mieszczańskich wartości, określiła w tym mailu rząd Niemiec mianem "świń” i nazwała go "marionetkami zwycięskich mocarstw II wojny światowej”, które miały za zadanie "trzymać w ryzach potulny niemiecki naród”. Jej zdaniem Niemcy nie są suwerenne, a niemiecki wymiar sprawiedliwości, z Federalnym Trybunałem Sprawiedliwości włącznie, jest skorumpowany.
Utarty mechanizm
Upublicznienie tego maila uruchomiło w szeregach AfD dobrze znany mechanizm: najpierw wyparcie się, potem groźba podjęcia kroków prawnych i obrzucanie błotem mediów. Nieważne, że nawet adwokat Weidel potwierdził autentyczność tego maila. AfD jest pewna poparcia swoich sympatyków. Sama Weidel, zawsze niesłychanie elokwentna na konferencjach prasowych, nie odpowiada w ogóle na pytania na ten temat. A przewodniczący partii Meuthen najpierw twierdził, że "jest to mail, którego pani Weidel nigdy nie napisała”. Teraz uparcie milczy.
Ale tym słowom warto się przyjrzeć dokładniej. Zawierają one bowiem sformułowania, które w Niemczech jak dotąd były bardzo rzadkie i nie występowały we wcześniejszych kampaniach przed wyborami do Bundestagu ani ze strony lewicowych radykałów, ani prawicowych ekstremistów. Republikanie na początku lat 90. i NPD w ubiegłych wyborach nie kryły się ze swoją ksenofobią, ale nikt nie zionął taką nienawiścią do rządu i Trybunału Konstytucyjnego.
Zgubne milczenie
Co na to mass media? Oczywiście piszą o tym i mówią. W wyścigu o uwagę odbiorcy i w pogoni za informacją podejmują tę grę. Nawet ten komentarz jest odbiciem piłeczki rzuconej przez AfD. Publiczne rozgłośnie radiowo-telewizyjne, do których należy także Deutsche Welle, czują się pod presją, bo wciąż pomawia się je o trzymanie strony rządu. Dlatego dają one forum kandydatom AfD, pomimo że ci zapowiadają ich likwidację. Nie ma w tym nic złego, jeżeli dziennikarze zadają im potem właściwe pytania. Korespondenci gazet, narzekający na rzekomą monotonię kampanii wyborczej, nagle dostrzegają w tym jakiś dynamiczny temat. Oburzenie, populizm, dowożeni na wiece ludzie zakłócający wystąpienia Angeli Merkel, są w całych Niemczech.
To coś zupełnie nowego, bo inaczej wiece wyborcze chadeków byłyby jak festiwal kanclerz Merkel czy grzeczne prelekcje na temat realnej polityki. Chadeckie hasło wyborcze "Niemcy, w których dostatnio i chętnie żyjemy” właściwie nic nie mówi, ale przez to jest także polityczne. Przykleić można by je i do organizacji charytatywnej, i do Oktoberfestu. Ale spirala milczenia w odniesieniu do AfD widoczna jest także w tym, że przyznanie się Weidel do autorstwa rzeczonego maila w większości gazet znalazło się wśród drobnych informacji.
Zobacz także: Wybory w Niemczech. Oto możliwe scenariusze
Oczywiście, że wiele tematów podejmowanych przez AfD powinno znaleźć się w centrum politycznej debaty. Oczywiście, że na wyborczych wiecach padają też ostre słowa. Lecz szerzący się w Niemczech populizm jest z gatunku nowego populizmu, który objawia się na całym świecie. Jemu polityka musi przeciwstawić coś więcej.
Na forum międzynarodowym kanclerz Merkel robi to dużo lepiej niż na wiecach wyborczych na niemieckiej prowincji. Ale każda posłanka i każdy poseł, który zasiądzie w 19. Niemieckim Bundestagu musi być na to przygotowany.
W pierwszym rzędzie to nie tylko kampania wyborcza jest na nowy sposób trudna, trudno będzie też w pracy parlamentarnej współdziałać z ludźmi, którzy nie uznają autorytetu Trybunału Konstytucyjnego. To tak jakby cofnąć się do czasów przed Oświeceniem.
Demokracja wymaga trudu
Partie muszą podjąć to wyzwanie, podobnie jak parlamentarzyści. Demokracja wymaga trudu; mieszkańcy krajów arabskich wiedzą może o tym nawet lepiej niż Niemcy. Jeżeli obecne nastroje sprawią, że frekwencja w tych wyborach po raz pierwszy w tym wieku przekroczy 80 proc. - i miejmy nadzieję, że tak będzie - wtedy będzie dobrze. To nie udaremni co prawda wejścia AfD do Bundestagu, ale każdy głos oddany na minipartie, czy to satyryczne, czy wegańskie, które nie mają szans na wejście do parlamentu, jest głosem straconym.
Cieszę się, że mieszkam w Niemczech. To nie jest kraj, w którym rząd składa się ze "świń”, obojętnie, jaka partia akurat dzierży rządowy ster. Międzynarodowe porównanie ukazuje, że Niemcy mogą być dumni z niezawisłości sądownictwa i Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. Kraj pani Weidel, jakiego domaga się AfD, nie jest moim krajem.
Christoph Strack/ tł. Małgorzata Matzke
Przeczytaj także: