Adrian Kubicki: Znamy wiele firm, które wobec nieugiętej postawy związków upadły. W LOT tego nie chcemy
Konflikt między związkami a zarządem może przypominać wojnę pozycyjną. Sąd Najwyższy uznał jednak, że gdy związki stosują liberum veto, zarząd może wprowadzić zasady wynagradzania jednostronnie. Znamy wiele firm, które wobec nieugiętej postawy związków upadły. W LOT tego nie chcemy - mówi Adrian Kubicki, dyrektor komunikacji PLL LOT w rozmowie z Marcinem Makowskim.
26.09.2018 | aktual.: 26.09.2018 20:06
Marcin Makowski: We wtorek 25 września Sąd Okręgowy w Warszawie ponownie zakazał związkowcom zorganizowania strajku, tymczasem domagają się oni od LOT-u wyższych płac i zatrudniania na umowach o pracę. Nikt w tym sporze nie chce się ugiąć. Zanosi się na wojnę pozycyjną bez końca?
Adrian Kubicki (Dyrektor Komunikacji w PLL LOT): Myślę, że z każdym tygodniem i miesiącem w którym - wbrew groźbom związkowców - nie dochodzi do strajku, mamy szansę pokazać naszym pracownikom i współpracownikom, że firma rozwija się również w zakresie ich wynagrodzenia i stabilności zatrudnienia. Niestety ze smutkiem muszę powiedzieć, że przypomina to wojnę pozycyjną. Nie chcę wchodzić w przerzucanie się winą, ale na starcie musimy ustalić stan faktyczny.
Czyli dlaczego związki się mylą a zarząd ma rację?
Nie o to chodzi. Związki zawodowe w ciągu ostatnich dwóch i pół roku odrzuciły kilka propozycji kompromisowych rozwiązań toczącego się sporu, które dawałyby pracownikom konkretne korzyści finansowe. Zrobiły tak, bo wyszły z założenia, że w sądzie pracownicy wygrają więcej, czyli twardy powrót do regulaminu z 2010r., bez jakichkolwiek kompromisów. Ostrzegaliśmy związki, że ta droga zmusza spółkę do wykorzystania wszelkich narzędzi prawnych do obrony swojego interesu, co nie jest to korzystne dla pracowników. Związki postanowiły jednak konsekwentnie rekomendować pracownikom drogę prawną. Dziś, kiedy okazuje się, że Sąd Najwyższy przyznał rację spółce i de facto uznał, iż powrotu do starego regulaminu nie ma, związki zmieniły logikę i kwestionują wyroki. Te same, o które wcześniej zabiegały.
Jak zmianę orzecznictwa tłumaczą sądy? Dlaczego wcześniej uznawały racje poszczególnych pracowników, a teraz przechylają się na stronę LOT-u?
Sądy pierwszej i drugiej instancji nie brały pod uwagę sytuacji ekonomicznej spółki. Dopiero Sąd Najwyższy zmienił to podejście i uznał, że w sytuacji, w której związki zawodowe stosując liberum veto odrzucają kolejne propozycje porozumienia, zarząd może wprowadzić zasady wynagradzania jednostronnie. To ogromnie ważna zmiana, bo po raz pierwszy nakłada na związki zawodowe obowiązek prowadzenia odpowiedzialnego dialogu, uwzględniającego sytuację przedsiębiorstwa. Taka zmiana myślenia o sporach zbiorowych była potrzebna, bo znamy już wiele firm, które wobec nieugiętej postawy związków upadły i pracownicy zostali pozbawieni pracy. W LOT tego nie chcemy. Jesteśmy atrakcyjnym pracodawcą również dlatego, że dbamy o stabilność i bezpieczeństwo zatrudnienia.
Wracając do obecnej sytuacji: jak to możliwe, że sąd zakazuje w LOT strajku ponownie, mimo że taki zakaz został niedawno cofnięty przez sąd apelacyjny? W polskim wymiarze sprawiedliwości postępowanie jest dwuinstancyjne.
Spółka ponownie złożyła wniosek o zabezpieczenie i tym razem sąd uznał, że należy takiego zabezpieczenia udzielić zakazując strajku. Nie na zawsze, a jedynie do momentu, gdy zapadnie wyrok o ustalenie nielegalności referendum strajkowego i samego strajku. To postępowanie rozpocznie się 20 listopada i każda ze stron – również związki zawodowe – będą mogły w nim aktywnie uczestniczyć udowadniając swoje racje. Na dziś sąd uznał, że prawdopodobne są nasze argumenty mówiące o nielegalności referendum. Do takiej decyzji sądu przyczyniły się zresztą same związki zawodowe. W tej chwili tylko dwa chcą strajku, choć aby zachować legalność, musi być ich sześć, bo tyle organizowało referendum. Związki zawodowe zapominają też, że nie można rozszerzać postulatów, bo to również czyni ewentualny strajk nielegalnym. Jest to też wprowadzanie pracowników w błąd. Odnosiliśmy ostatnio wrażenie, że niektórzy liderzy związków zawodowych – na przykład liderzy OPZZ – chcą strajku w LOT za wszelką cenę i pod dowolnym hasłem. A strajk jest zawsze ostatecznością, nie celem samym w sobie.
A może to kwestia desperacji związkowców, którzy po prostu od lat odbijają się od ściany?
Na pewno jest to próba obejścia obowiązujących procedur, pójścia na skróty. Zamiast usiąść do stołu do rzetelnej dyskusji, co chwilę pojawia się w mediach groźba sparaliżowania LOT-u. Do końca już nawet nie wiadomo, o co w tym strajku miałoby chodzi. Liczymy, że teraz – skoro jest zabezpieczenie – będziemy mogli ostudzić emocje i rozpocząć prawdziwy dialog. Tego oczekują zarówno od spółki jak i od związków zawodowych nasi pracownicy i pasażerowie.
Protestujący tłumaczą, że poza wspomnianą na początku podwyżką, walczą również o stabilność zawodową i życiową wynikającą z zatrudnienia na umowę o pracę, a nie na tzw. ”śmieciówce”. Niektórzy sugerują, że to nie wpływa pozytywnie na bezpieczeństwo pasażerów, jeśli pilota traktuje się jak niezależnego kontrahenta.
Po kolei. LOT nigdy w swojej historii nie był tak stabilnym pracodawcą, jak dzisiaj. To nie bierze się jednak znikąd. Związki w swojej ostatniej kontrpropozycji zażądały rocznych podwyżek w wysokości w sumie 108 mln zł. To kwota, która zagrażałaby utrzymaniu płynności finansowej spółki, a prawdopodobnie czas hossy na rynku lotniczym się skończył, ceny paliwa lotniczego będą rosły, a LOT nadal nie ma odpowiednio dużej poduszki finansowej, nad której stworzeniem konsekwentnie pracujemy. Pisała o tym Najwyższa Izba Kontroli, twierdząc, że bezpieczny poziom gotówki w spółce powinien wynosić minimum 20 proc. jej przychodów. Spółka nie jest jeszcze na tym poziomie. W imię doraźnego gestu, mielibyśmy więc narazić na niebezpieczeństwo wszystkie miejsca pracy w LOT i rozwój firmy, który wpływa przecież na rozwój polskiej gospodarki? Tego związki zdają się nie rozumieć, chcąc po prostu podziału zysków, zgodnie z zasadą "po nas choćby potop”.
Co w takim razie z umowami o pracę. LOT wróci do nich, ale nie wiadomo kiedy, gdy spółka będzie wystarczająco bogata? Mało optymistyczna perspektywa.
Wszystkie umowy o pracę, które obowiązują dzisiaj w firmie pozostają w mocy i nikt nie zamierza ich zmieniać. Natomiast wszystkie nowe osoby wśród personelu pokładowego i pilotów podejmują współpracę w oparciu o umowy firma-firma, doskonale o tym wiedzą od początku rekrutacji i dobrowolnie się na takie warunki zgadzają. Jest to działanie całkowicie zgodne z polskim prawem. Krzywdzące dla wszystkich, którzy podejmują współpracę z nami, jest nazywanie tych umów śmieciowymi, gdyż są to uczciwe i korzystne dla naszych współpracowników kontrakty. Widać to po samych rekrutacjach. Przy ostatniej rekrutacji pilotów, mieliśmy ponad tysiąc aplikacji na trzysta wolnych miejsc. Dla wielu kandydatów oferowane przez nas warunki zatrudnienia są lepsze niż umowy o pracę, ponieważ gwarantują szereg dodatkowych benefitów i w konsekwencji wyższe wynagrodzenie. Poza tym zatrudnienie pilota czy stewardesy jako jednoosobowej działalności gospodarczej jest absolutnie logiczne, gdyż ich praca de facto nie spełnia kryteriów umowy o pracę. Nikt pilotowi - nawet prezes zarządu - nie jest w stanie wydać wiążącego polecenia służbowego dotyczącego ilości zatankowanego paliwa, wyboru konkretnej trasy przelotu, i tak dalej. Tak samo jak członkowi personelu pokładowego nie można odmówić w przypadku polecenia "zapiąć pasy”. To są samodzielne zawody, dlatego powinny być rozliczane w oparciu o kontrakt. Czy ludzie są z pracy w LOT lub dla LOT zadowoleni? Podam może wskaźnik rotacji wśród personelu pokładowego i kokpitowego. On wynosi obecnie w spółce 0,5 procent. Czy to rzeczywiście jest dowodem na nasze złe warunki?
Jak odniesie się pan do zarzutu, że wykonywanie obowiązków w oparciu o kontrakt pogarsza bezpieczeństwo?
Zasady pracy załogi określają przepisy prawa lotniczego, a nie prawo pracy. Prawo lotnicze zaś w żadnym punkcie nie mówi, jaka powinna być forma zatrudnienia pilota czy członka personelu pokładowego. Standardy bezpieczeństwa w przypadku LOT-u są nawet więcej niż rygorystyczne.
To jeszcze raz cytat z postulatów związków zawodowych: ”Nie ma naszej zgody na pozorne samozatrudnienie członków załóg lotniczych, bo to ma bezpośrednie przełożenie i wpływ na obniżenie poziomu bezpieczeństwa w operacjach lotniczych”. Z czego te słowa wynikają? Jak rozumiem piloci przecież nie rzucają tak mocnych oskarżeń na wiatr.
Skąd bierze się to przekonanie należy zapytać autora tych słów, ale jest one błędne i demagogiczne. W rzeczywistości zapewne chodzi o zachowanie wpływów. Związkom zawodowym nie podoba się, że nie mają wpływu i oddziaływania na naszych współpracowników pracujących w oparciu o kontrakty, a to redukuje ich wpływ na zarządzanie spółką. Proszę mnie nie zrozumieć źle – związki jako takie mają bardzo ważną rolę do odegrania w każdej firmie, w której funkcjonują, ale nie są one desygnowane do zarządzania spółką. Od zarządzania jest zarząd, który ponowi za to pełną odpowiedzialność.
Drugiego października możemy się spodziewać ogłoszenia decyzji Trybunału Konstytucyjnego odnośnie wyroku kasacyjnego Sądu Najwyższego, oddalającego roszczenia indywidualnych pracowników LOT-u, którzy chcieli wrócić do regulaminu zatrudnienia z 2010 roku. Jeżeli TK uzna, że w tym przypadku pracodawca miał rację nie godząc się na wymagania pracowników, ponieważ wiążąca jest kondycja finansowa spółki, wszelkie przyszłe strajki będą właściwie niemożliwe?
Sąd Najwyższy nie wypowiedział się przeciw związkom, ale jedynie zwrócił uwagę, że faktyczne prawo liberum veto, które daje im moc odrzucania każdej oferty zarządu i trzymania go w szachu, nie może być stosowane uporczywie. W sytuacji trudnej ekonomicznie dla spółki, pracodawca ma prawo jednostronnie wprowadzić swoje zasady, nadal negocjując ze związkami. Odwraca się zatem porządek ku bardziej konstruktywnego szukaniu dialogu, a nie rozmowie z pozycji szantażu i próby sił. Mam nadzieję, że Trybunał przychyli się do interpretacji Sądu Najwyższego i ten casus będzie miał konsekwencje w przyszłości również dla wszystkich innych firm i spółek. Obecna sytuacja prawna skazuje wiele firm na przewlekły konflikt, który nie raz kończył się już upadkiem przedsiębiorstwa. I tutaj wracamy do początku rozmowy - każda ze stron musi zrobić miejsce na dialog. My jesteśmy na to gotowi.
Zakończmy perspektywą pasażera. Czy LOT pracuje nad ostatnią zmorą, czyli coraz częstszymi spóźnieniami samolotów oraz ich odwoływaniem?
Na pewno pasażer nie musi się już obawiać perspektywy strajku i to jest bezwzględnie dobra wiadomość. Ta kwestia jest zabezpieczona na kilka najbliższych miesięcy. Natomiast odnośnie opóźnień i odwoływania rejsów - zabraliśmy się za solidną pracę w celu wyeliminowania niedogodności i najgorszy okres mamy już za sobą. W stosunku do sierpnia, jesteśmy lepsi o 10 pkt. proc., natomiast odnośnie regularności odbytych rejsów, tutaj statystyki są bardzo dobre i wynoszą za ostatnie 30 dni 99,2 proc. Średnio odwoływany jest więc mniej niż jeden rejs na sto. Oczywiście nie mamy w tym zakresie satysfakcji, ale możemy zapewnić Pasażerów poziom niezawodności porównywalny z innymi liniami lotniczymi w Europie.
Jakich nowych połączeń możemy się spodziewać na przełomie 2018 i 2019 roku?
Już teraz mogę ogłosić, że planujemy uruchomienie bezpośredniego połączenia z Krakowa do Tel Awiwu oraz z Warszawy do Miami. Dodatkowo pod koniec roku myślimy o ogłoszeniu jeszcze jednego kierunku dalekiego zasięgu.
Azja?
Póki co nie mogę zdradzić szczegółów, ale jest duże prawdopodobieństwo, że dla równowagi, będzie on na wschód od Europy.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Opinie