Adrian Carton de Wiart został postrzelony niemal we wszystkie części ciała
Gdy w 1919 roku Adrian Carton de Wiart przybył do Polski, miał już za sobą liczne podróże po świecie, które odbywał w charakterze walczącego z tym światem brytyjskiego żołnierza. Dziurę po jego lewym oku pokrywała czarna opaska, a lewy rękaw powiewał pusty, tęskniąc za odstrzeloną dawno ręką. Jego nieskazitelny mundur khaki skrywał też liczne dziury i dziurki po kulach, zbierane do kolekcji podczas wojennych przygód - pisze Jamie Stokes w felietonie dla Wirtualnej Polski.
16.03.2012 | aktual.: 16.03.2012 11:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Główną techniką walki pana Wiarta było łapanie kul nieprzyjaciela za pomocą własnych części ciała, a następnie odrzucanie ich z powrotem i krzykiem: „Czy to wszystko, na co was stać?”. Być może to właśnie dlatego Wiart został wybrany na dowódcę Brytyjskiej Misji Militarnej w Polsce, która po świeżo odzyskanej niepodległości była w stanie wojny z większością swoich sąsiadów. Rząd brytyjski wysłał Wiarta, by w tych walkach pomógł, zakładając zapewne, że mógłby on spacerować wzdłuż polskich granic i brać na siebie przychodzące od wrogów wystrzały.
Nikt nie jest pewny, jak Wiart dostał się w ogóle do armii brytyjskiej. Był pół-Belgiem i pół-Irlandczykiem, ale gdy wybuchła Wojna Burska, przebywał akurat na angielskim uniwersytecie. Podając fałszywe nazwisko i kłamiąc na temat wieku, dostał się do Południowej Afryki zanim ktokolwiek, łącznie z jego rodzicami, się o tym dowiedział. Niemal natychmiast zaprezentował też swą zdolność przyciągania kul, gdyż został postrzelony w płuco.
Większość osób, które doświadczyły podobnie fatalnych ran postrzałowych, zmienia zwykle profesję na taką, w której szanse powtórzenia podobnego wypadku są minimalne. Nie pan De Wiart. Kiedy wybuchła Pierwsza Wojna Światowa, natychmiast ruszył do Afryki Wschodniej, zachęcony wizją dosiadania wielbłądów i szarżowania przeciw doskonale uzbrojonym islamskim fundamentalistom. Podczas pierwszego starcia został postrzelony w oko, potem w ucho, a potem w to samo oko raz jeszcze. Krótko po tym postanowił zrobić sobie jednak małą przerwę i założył czarną opaskę.
Zmęczony pustynnym słońcem, De Wiart przerzucił się na front europejski, by wziąć udział w kilku najkrwawszych bitwach Pierwszej Wojny Światowej. W ciągu kolejnych dwóch lat odstrzelono mu rękę, postrzelono w tył głowy, kostkę, biodro, nogę oraz ucho. Niemcy poddały się w 1918 roku przede wszystkim dlatego, że większość ich cennej stali i ołowiu utknęła w różnych częściach ciała De Wiarta. Podsumowując swe wojenne doświadczenie, napisał później, że "szczerze mówiąc, bawiłem się całkiem nieźle".
Jednym z pierwszych zadań, jakie Wiart otrzymał w Polsce, było podjęcie próby pokojowego dogadania się z ukraińskimi nacjonalistami. Mówi się, że „zezłościł się” na Ukraińców po tym, jak ostrzelali pociąg, którym podróżował i zaczął przekonywać rząd brytyjski, by ten wsparł Polaków bronią. Kiedy Brytyjczycy odmówili, wypożyczył pociąg i zaczął sam szmuglować broń z Węgier. Polska go wtedy dość polubiła.
Gdy Armia Sowiecka zbliżyła się do Warszawy, De Wiart zadbał oczywiście, by być blisko akcji. Kiedy pociąg, w którym się znajdował, został zaatakowany przez oddział radzieckiej kawalerii, nasz bohater wydostał się przez okno i odparł atak. Być może pomógł rewolwer, którzy trzymał w swej jedynej dłoni, być może Rosjanie rozpoznali słynnego De Wiarta i zdecydowali, że bezpieczniej będzie, gdy uderzą na Polską Armię.
De Wiart znalazł w Polsce wielu przyjaciół i pozostał tu przez 20 lat. Większość czasu spędził, polując w bagnach Prypeci, gdzie, jak twierdził, zastrzelił dziesiątki tysięcy sztuk dzikiego ptactwa. Jego dom znajdował się kilka mil od radzieckiej granicy. Wyobrażam sobie, że jeśli akurat nie zajmował się wymordowywaniem lokalnych dzikich zwierząt, siadywał na balkonie swego domu, patrzył na wschód i szeptał: „Tylko spróbujcie”.
Ostatni raz wyjechał z Polski w 1939 roku, gdy wkradła się tu armia niemiecka. Każdy normalny 60-latek poszedłby już w takim wypadku na emeryturę. Nie De Wiart. Zakasał rękawy i włączył się do walki: strzelał w Norwegii i dał się zestrzelić nad Morzem Śródziemnym. Później został bliskim przyjacielem chińskiego dygnitarza wojskowego Czang Kaj-szeka, złamał kręgosłup, a gdy wydobrzał, ożenił się z kobietą młodszą od siebie o 25 lat.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski